sobota, 30 stycznia 2016

Pirat doskonały. Klon lalki Bratz./Pirate perfect. A copy of the Bratz doll.


Dziękuję Wam, że ze mną jesteście nie tylko przy lekkich wpisach, ale także przy tych o większym ciężarze gatunkowym. Tam, gdzie łatwo i przyjemnie, każdy potrafi być ;-)


To był mój trzeci, albo czwarty zakup na Allegro. Wtedy też, w 2008 r. po raz pierwszy i ostatni widziałam tę lalkę. Nigdy więcej nie zetknęłam się z tym niesłychanym klonem. Bo, że to nie oryginalna Bratz, wiedziałam od początku, bowiem aukcja została szczegółowo opisana, a towar pokazany na kilku fotografiach. Ucieszyły mnie maleńkie stópki - coś, czego zawsze brakowało u autentycznych lalek MGA.



Dodając jeszcze drobiazg w postaci malowanych majtek, oraz brak napisów firmowych, wskazujący na jawne piractwo, to jedyne różnice pomiędzy kopią, a oryginałem.



Owszem, można jeszcze doliczyć ubranko w gorszym gatunku, (ale świetnie leżące!) i niewydarzonego, białego kotka z zakręconym jak u świnki ogonkiem, który był w zestawie ;-) Poza tym, odważne zestawienie kolorystyczne (Afroamerykanka o blond włosach), perfekcyjny makijaż i świetny plastik, czynią dla mnie tę lalkę dużo atrakcyjniejszą od markowej Bratz.



Te fotografie to moje prawdziwe archiwum. Chciałam pokazać je Wam 3 tygodnie temu, gdy JESZCZE nie było śniegu, ale wyszło tak, że przedstawiam je w momencie w którym JUŻ nie ma białej pokrywy ;-) W lutowy poranek 2008 r. wyskoczyłam z łóżka, nie pożegnawszy się jeszcze do końca z grypą, ale pognawszy poprzedniego dnia gorączkę, bowiem... w nocy spadł śnieg. A, że już wtedy był to towar deficytowy, olałam jęki mojej Mamy, wsiadłam w autobus i pojechałam na naszą działkę. Pamiętam, że termometr wskazywał -8, a ja tarzałam się w śniegu. Po raz drugi od czasu dzieciństwa bawiłam się tak pysznie (pierwszy raz był wtedy, gdy pod koniec studiów poszłyśmy z ówczesną Bratnią Duszą na sanki ;-)). O, kochany, lekki czas z troskami na miarę barków młodej kobiety! Nie raz, gdy nie mogę spać, wspominam sobie tamte 2 dni... A grypa? Omijała mnie przez wiele kolejnych lat. Zahartowałam się wtedy, jak sądzę ;-)





Wysokość: 24 cm.
Tworzywo: guma, plastik.
Sygnatura na plecach. Made in China. Na głowie: brak.
Cechy szczególne: kopia prawie doskonała.
Kraj produkcji: Chiny.
Data produkcji: nieznana.

Height: 24 cm.
Material: rubber, plastic.
Signature on the back. Made in China. On his head: no.
Special features: copy almost perfect.
Country of origin: China.
Date of production: Unknown.

czwartek, 28 stycznia 2016

Śnieżka Momoko w Krainie Śniegu. Twarzą w śnieg/Momoko in the Land of Snow. Total collapse.


Wreszcie zrobiłam to, o czym marzyłam od początku - to jest od momentu, w którym pierwszy raz ujrzałam tę Momoko, wystylizowaną przez projektanta na Śnieżkę. Wzięłam ją ze sobą w mroźny poranek do lasu i odurzona białym czarem mojej ulubionej pory roku, rozpoczęłam sesję. I na dobrą sprawę, nie musiałam się wysilać nad kompozycją kadrów. Filigranowa laleczka i śnieg, który spadł w nocy półtora tygodnia temu, to jedyni autorzy tego, co teraz oglądacie. Oczywiście jest jeszcze drugoplanowy bohater, czyli las. Od dwóch dni huczą tam piły, co nie stanowi dla mnie dużej niespodzianki. Na początku roku, na wiele drzew człowiek wydał wyrok śmierci, znacząc je jaskrawo zieloną farbą. Cóż, pewnie znowu doznam szoku, gdy udam się tam na najbliższy spacer. A może wprost przeciwnie? Może właśnie przywyknę do faktu, że nie tylko do ludzi, zwierząt, miejsc, siebie samej, ale też... do drzew przyzwyczajać się nie należy? ;-)



O tej konkretnej lalce i producencie, pisałam wyczerpująco w sierpniu ubiegłego roku dlatego też zamiast powtarzać tamte informacji, gorąco odsyłam Was do posta sprzed kilku miesięcy...






A u mnie ugruntował się już nowy rok. Ugruntowały się też jego stare - nowe bolączki. Tu nie ma żadnego zaskoczenia, bo nie miałam żadnych postanowień. Po prostu kontynuuję to co zwykle i jak zwykle dostaję po łbie. Na odmowę dalszej współpracy z "Charakterami", musiałam czekać aż 3 miesiące! I to ile maili z prośbami o jasną informację przyszło mi napisać, ile telefonów musiała wykonać Osoba współpracująca z miesięcznikiem, a wspierająca mnie ze wszystkich sił! Podchody godne lepszej sprawy... Oczywiście, że nadziei wielkich nie miałam, gdy odkryłam, że zleceniodawcy to ludzie, którzy sami zajmują się grafiką w tym periodyku ;-). Dlatego szukając innego punktu zaczepienia w tej branży, doczekałam już bez emocji baaaardzo uprzejmej odpowiedzi na piśmie, z której dowiedziałam, że mój styl odbiega od stylistyki preferowanej przez w.w. I, że ciekawi są jak rozwinie się w przyszłości. Hmmm. Dosyć dziwne tłumaczenie jak na pismo, które własnego stylu nie posiada, bo każdy ich rysownik ma inną kreskę, inną plamę, krótko mówiąc - inną technikę. I poziom też różny (jego oceną nie będę dzieliła się publicznie). Zaś co do dalszego rozwoju, to życzcie mi bym nie została niedorozwinięta i po kolejnym ćwierć wieku machania pędzelkami, była jeszcze bardziej odległa od poziomu moich skądinąd grzecznych byłych zleceniodawców ;-)
Oberwało mi się też za treść moich cv i to nie z ust przyszłego pracodawcy, tylko osób, które amatorsko dawały mi rady. W pierwszej kolejności usłyszałam, że choć osiągnięć mam dużo, to dokument jest tak nieciekawie sformułowany, że nikogo nie zainteresuje. Dodatkowo brak w nim zdjęcia! Broniłam się, że nie aplikuję na stanowisko prezenterki telewizyjnej, ani sprzedawcy bezpośredniego, ponadto dla jednego moja twarz wyda się zachęcająca, a przy drugim spalę sobie szanse na potencjalną rozmowę kwalifikacyjną ;-) Kolejny krytyk przeszedł moje doświadczenia z krytyką, uznając całkiem serio za główną wadę, nadmiar wymienionych kwalifikacji/kompetencji ;-)) Ale nie wskazał wprost, które umiejętności powinnam przemilczeć ;-).





Miałam też platoniczny romans z pewną renomowaną galerią, do której wprowadzić z własnej inicjatywy, usiłowała mnie przyjaciółka bliskiej Osoby. Ale choć doczekać się mnie nie mogli, ich renomowanie tak im w głowie nasrało, że ja dla odmiany odpowiedzi się nie doczekałam, a przyjacielskie monity tym razem nie odniosły żadnych skutków. Jakże polska jest ta pogarda i jak bardzo nieprofesjonalna na tle zachodniej Europy.... I to nie jedyne groteskowe kwiatki ostatnich 3 tygodni, jakie przyszło mi wąchać. Doszły różne sprawy osobiste, oraz przymus wykonania zaległych spotkań. I właśnie z jednego z nich wychodziłam krańcowo umęczona, ze świadomością, że od rana jest mi mocno nie tak, a do tego szlag jasny by trafił całą tę syzyfową użerkę, że już dużo bardziej chce mi się płakać niż śmiać, że najchętniej wstąpiłabym teraz gdzieś na herbatę, ale nie mam do kogo, bo Babcia poza domem, a moja stolica stała się obca jak jaskinia dla debiutanta - grotołaza, że... I nagle... jeb. Miłosiernie film mi się urwał. Zemdlałam. Zimny śnieg szybko mnie otrzeźwił, a życzliwe ręce usadziły na tyłku. Nic mi się nie stało. Nie miałam aparatu, nikt mnie nie okradł. Szczęście w nieszczęściu. Ale parę dni dochodziłam do siebie i układałam zmęczone myśli w głowie, dopóki nie trafił mnie wirus grypopodobny, który dopiero dziś odpuścił ;-).
Morał z tej historii? Czołgaj się do celu nawet jeśli jest ruchomy ;-D.            







Wysokość: 27 cm.
Tworzywo: guma, plastik.
Cechy szczególne: lalka o silnym, emocjonalnym znaczeniu dla mnie.
Data produkcji: 2006.
Kraj produkcji: Chiny.

Height: 27 cm.
Material: rubber, plastic.
Special features: doll with a strong emotional importance to me.
Date of manufacture: 2006.
Country of origin: China.

piątek, 22 stycznia 2016

Zakochana Dywka cz. 2 i energetyczna wizyta u Inki


Koty nie łażą po gładkiej, świeżo otynkowanej ścianie, więc głupio dodawać, że… tym bardziej nie latają!!! Cóż od biedy, można wziąć pod uwagę ciepłe opowiadania Ursuli K. Le Guin, wydane u nas po raz pierwszy przez Prószyński i S – ka w 2001r. („Catwings” po polsku „Kotolotki” 1988; „Catwings Return” 1989r. z delikatnymi i drobiazgowymi ilustracjami S. D. Schindlera ),





albo… epizod z serii komiksów o Thorgalu,…


albo moje opowiadanie popełnione na początku liceum… (nie wiem, gdzie wtryniłam obrazki).   
Tak, czy siak, z góry zakładam smutno, że wszystko wymienione, to oderwane od rzeczywistości wytwory bujnej fantazji, pobożne życzenia miłośnika kota, czy jak tam zwał…. A jednak podczas przedświątecznych porządków w loggi zesztywniałam jak beton na ten widok:




Nade mną i przede mną… niebo. Nieco dalej 30 –letni świerk oraz jałowiec. Przeprowadzone błyskawicznie śledztwo wykazało, że w pozostałych 2. klatkach, ani na parterze, ani na 1. piętrze, ani na 2. nie żyją absolutnie ŻADNE koty!!! Są psy. Są dzieci. Są mężowie, butelkowi lub bez (grunt, że cisi). Lecz kota w aktualnym czasie (w przeciwieństwie do sąsiednich bloków) - nie ma ani jednego!!!
Więc co to jest u licha?????
Ubłocone łapki jak stempelki, godne opowiadania grozy, odciśnięte zostały od góry balkonowego panela do jego połowy. Coś wylądowało na barierce i zlazło na dół. Po drodze lulnęło do winobluszcza i nawet usiłowało zagrzebać dowody przestępstwa.




Przy okazji rozkochało dogłębnie moją młodszą kotkę! Perwersyjna niegodziwość!!!..
A więc - nie zwariowałam (choćby w tej kwestii;-)), nie wymyśliłam sobie (na spółkę z Dywką) czworonożnego amanta. Takie coś, nie zapraszane wcześniej, patrząc po ilości wyraźnych ścieżek znaczących białe, panelowe prostokąty, buszowało sobie u nas dowoli, odbierając mi towarzystwo kotki, która naiwna koczowała nocami na zimnym parapecie, zamiast drzemać w miękkiej pościeli. Rano wypadała z domu wąchać terakotę…  
Poddałam się losowi. Miłość, to miłość. Ileż razy, przekonywałam się osobiście, że jest ślepa… Dywa spędziła przed drzwiami balkonowymi, całe zimowe święta, co dostrzegła nawet moja niedowidząca Babcia;-). Lampki świeciły, tłumy gości paliły na zewnątrz papierosy. Koty, jak sądzę - okupowały świąteczne stoły. Bo żadne nowe łapki, nie pojawiły się już na naszym balkonie… Później huczały fajerwerki i świeże ślady wciąż nie odcisnęły się w loggi, mimo, że Dywka z nosem przy szybie… nadal czekała. Zaczęłam stawiać konserwę na zewnątrz, ale nic już do nas nie przyszło.
Recydywa patrzyła na mnie pytająco… „ Zabiła go petarda – rzuciłam sucho – Albo znalazł sobie pannę na parterze”. Ale zakochana kotka spojrzała z takim wyrzutem, że szybko szukałam innej interpretacji… Nie wiem, czy bardziej optymistycznej.
 „Złapała go organizacja ds. spraw zwierząt i wykastrowała” – wydedukowałam w myśli. Kocicy zaoszczędziłam tych przypuszczeń.
Cóż… Romeo do nas póki co nie wrócił…
Dywka od 2 tygodni śpi na mojej poduszce z łebkiem złożonym na mym ramieniu. Do loggi podchodzi niechętnie. Ja też. Obie liczyłyśmy na gromadkę wesołych kociąt…    


A tu już migawki z ciepłego spotkania u Inki, tak nasyconego wszelką treścią, że lalki fotografowałam tuż  przed wyjściem na zasadzie dosłownej łapanki: czyli co pochwyciłam, to ustawiałam przed obiektywem i dopiero w autobusie, patrząc na skąpane w bieli widoki (bo to był ten wieczór w stolicy, który po raz pierwszy zapewnił dostawę porządnego śniegu) łapałam się na bolesnym odkryciu, że przecież nie pomacałam tego, czy owego. Najgorsze, że nawet z Tygrysem się nie zintegrowałam, choć od zawsze tak mnie ciekawił na zdjęciu!   
Bez wątpienia królową tego spotkania okazała się Petra w wydaniu syrenim! Tak misternego, przestrzennego ogona jeszcze nie widziałam:



Miło było pomacać choćby w przelocie wyrazistych celebrytów. 


Niestety trzepnięte dokumentacyjnie zdjęcia, nie oddają ich uroku, zwłaszcza młodzieńca, którego uroda wskazuje raczej na gangsterski anturaż niż artystyczne środowisko. (boysband The Wanted). Nie słucham komercyjnych stacji, więc automatycznie nie słyszałam też o tej grupie.


Również tą panią ujrzałam po raz pierwszy i natychmiast skojarzyła mi się z Kathy („Tańcząc w ciemnościach” Larsa von Triera)  






I pozostali:







Z mojej strony Szydełeczkowo zwizytowali pobieżnie, m.in.: prezentowana poprzednio Gavin, oraz Pamela i Bobby od Simby.




Ineczko, dziękuję Ci za duuużo ciepła i równie dużo wszelakich, pozytywnych bodźców! J
             

A dla tych, którzy są ciekawi jeszcze innej mojej, dużo starszej kolekcji i być może trochę tęskno im już za zdobionym drzewkiem, zapraszam TUTAJ, na ciąg dalszy wspomnień oraz kolorowych kadrów:  simran2pl.blogspot.com