niedziela, 28 lutego 2016
Liebster Award - zakończenie. Liebster Award. The end.
No i kończę wreszcie ten sympatyczny łańcuszek ;-). Przypominam, że odpowiadam na resztę pytań w drugiej nominacji - tym razem: od Gabrieli. magiczne11cm.blogspot.com
6. Jaka jest Twoja najukochańsza lalka?
Dla mnie to pytanie retoryczne... Co mam powiedzieć? Christie z "Barbie & the Beat"(1990)? - pierwsza czarnoskóra Mattelka od Mamy; Ken "Hawaiian Fun" (1990) od Babci??; "Glitter Beach" Marina (1993)- po mojemu: Tabate, którą kupiłam w tajemnicy za kieszonkowe i była ze mną dużo później zarówno na maturze, jak i wciśnięta do torebki na obronie pracy magisterskiej? ;-); a może Mari z pierwszych "Generation Girl" (1998/99), nazwana Bjork - Enid??? - dar od Siostrzanej Duszy?? Cóż, warto by jeszcze dołączyć etniczną Norweżkę, złapaną w SH przez moją Mamę i Japan Kena (2010/11), któremu kiedyś poświęcę odrębny wpis...
Dodać mogę dłuuuuugą listę. Ale wybrać nie jestem w stanie!
7. Lalka, którą masz najdłużej.
Wspominana wielokrotnie - Indianka Carlssona, którą podstępem wyłudziłam jako dziewięciolatka od mojej ciotki ;-). Przed nią, oczywiście był dar od koleżanki w postaci cepeliowskiej "Białki Kwiaciarki", wyprodukowanej przez Spółdzielnię Pracy Rękodzieła Ludowego "CHAŁUPNIK". Ale sam dystrybutor na metce określił ją mianem "maskotki" i jako coś takiego była u mnie zawsze traktowana. Kto ciekaw jej postaci, niechaj zajrzy pod etykiety: "Poland" i tam ją odkryje. Najbardziej zachwycała się nią moja Mama - fanka polskiego folkloru i wszelkiego rękodzieła ;-). Ja postawiłam ją na półce obok figurek żołnierzy i w ten sposób cieszyła moje oczy ;-)
8. Lalka wymarzona niekoniecznie osiągalna.
Jej!!! Za dużo tego ;-)
Między wielu innymi Prof. Snape - Roberta Tonnera.
9. Lalka, której za żadne skarby świata, nie chciałabyś mieć w swojej kolekcji.
Chyba nie ma takiej. Nawet dla szkaradnych projektów, jestem tolerancyjna ;-). W końcu każda lalka to aspekt ludzkich wyobrażeń, znak czasów, danej kultury, kreacja jakiegoś projektanta, czasem wynik zwykłego odlewu na chińskiej matrycy, itp... Jestem otwarta na wszelkie lalkopodobne produkty. Nie mówię, że na całe życie, ale na jakiś czas - na pewno!
10. Jaka była najdziwniejsza, najśmieszniejsza, lub najstraszniejsza przygoda związana z lalkowaniem?
Toż, to temat na długie opowiadanie!..
Z pewnością straszne i śmieszne jednocześnie, były moje tajne zakupy w liceum, zwłaszcza nowych lalek. To była iście podziemna konspiracja i wojskowa logistyka. Właśnie ta logistyka spędzała mi sen z powiek. Odkrywałam jakąś lalkę na zadupnym bazarku w drugim końcu stolicy, ale jeszcze nie miałam dosyć odłożonej kasy. Na ogół oszczędzałam na drugich śniadaniach - kupowałam tylko kajzerkę, a czasem nic - w końcu nawet jak jadłam, nawet po wszelkich świętach, nawet po pożeraniu batoników i wafelków, którymi zawsze dokarmiała mnie Babcia, mogłam co najwyżej doczekać się wysypki, ale nie bujnego ciała! I tak byłam chuda, więc po co wywalać kasę na coś, czego po mnie w ogóle nie widać? ;-) Obniżałam także zarobki z ulotek, które rozdawałam po lekcjach, co by mieć do dyspozycji pieniężną "szarą strefę" na rozwój kontrowersyjnej kolekcji... Więc hartując motywację do tych poświeceń, jeździłam dwa, trzy razy w tygodniu po szkole, lub przed i sprawdzałam czy obiekt marzeń jeszcze nie został wykupiony. Plan lekcji był wywieszony na drzwiach w pokoju. W tych latach patrolowało go bystre oko Mamy. Nie raz musiałam wymyślać katastrofy na trasie autobusu i różne zdarzenia losowe, gdy np. spóźniałam się godzinę do domu, bo tyle zajęło mi sprawdzenie, czy lalka jeszcze na mnie czeka. Oczywiście mówiłam też prawdę: że pojechałam tu i tu, aby pochodzić, popatrzeć, kupić komiks, ilustrowane piśmidło dla młodzieży, kolejny lakier do paznokci, co robiłam przy okazji. Były to szczere fakty, choć uboczne ;-) A gdy udało mi się wreszcie upolować jakąś pannę, rzadziej pana - to sam zakup, sekretne rozpakowanie w szkolnym WC, albo u przyjaciółki i tajne przemycanie nabytku w obręb naszego niemiłosiernie ciasnego domostwa, dostarczało mi emocji rodem z thrillera. To jednak nie był koniec. Lalkę musiałam przecież ukryć by uniknąć wścibskich pytań!... I znowu wyobraźnia się przydawała jak kompas na pustyni, a ostrożność była jej pomocnikiem... ;-)
11. Jakie masz lalkowe plany na najbliższą przyszłość?
Skrajne.
Są momenty, w których myślę o redukcji. Bo po prostu - tonę w lalkach! Ale też takie, które podszeptują by dokupić jeszcze jakieś wymarzone. Skończy się pewnie na w miarę racjonalnych działaniach - coś sprzedam, żeby móc nabyć coś innego.
Odpowiedziom towarzyszyła ubiegłoroczna Fashionistas ma moldzie Goddess, należąca do Inki. Sesja powstała we wrześniu 2015 r. To jedna z nielicznych lalek tej serii, która wyjątkowo mi się spodobała, a mimo tego nie stałam się jej posiadaczką. W internetowych sklepach mignęła jak spadająca gwiazda i nie trafiła w moje drobne łapki... Być może do Polski sprowadzono krótki nakład tego konkretnego modelu.
poniedziałek, 22 lutego 2016
Liebster Award raz jeszcze. My Scene - lalki jak z komiksu. Część 2. Lindsay Lohan/Liebster Award once again. My Scene - dolls as a comic book. Part 2. Lindsay Lohan.
Tym razem dziękuję Gabrieli za nominację i ułożenie zestawu ciekawych pytań.
magiczne11cm.blogspot.com
Jak zwykle odpowiadam na raty i tym razem sama nie nominuję już nikogo, bo większość z Was była nominowana więcej niż raz. Wszyscy prowadzicie ciekawe blogi i tworzycie nietuzinkową, lalkową pop kulturę ;-)
1. Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego właśnie lalki zbierasz?
Szczerze mówiąc - nigdy. Za to wielokrotnie usiłowało robić to za mnie moje otoczenie ;-) Ale nie przekonywały mnie tłumaczenia w stylu: "bo miałam duże ubytki w rodzinie", a z czasem interpretacje: "bo nie posiadam dzieci". Nie łączę jednego z drugim. Po prostu, tak wyszło. W liceum i na studiach lalki często były dla mnie odpowiednikiem bohaterów moich młodzieńczych utworów literackich, ulubionych książek, czy filmów. W tym czasie często zmieniałam szkoły, a więc i środowiska. Jedne były serdeczne, inne wcale. Podróżowałam, miotałam się, ciągle zaczynałam coś od nowa. Zmieniłam też studia, zawiesiłam na rok docelowe, w tym czasie szkoliłam się we własnym zakresie, byłam aktywistką różnych społeczności - krótko mówiąc: wciąż nowi ludzie wokół! A lalki, na dobrą sprawę towarzyszyły mi mentalnie w tych przemianach - były przewidywalne, stałe w otaczającej mnie przestrzeni i niejednokrotnie bardziej ludzkie od wielu ludzi, których spotykałam. Czy była to jakaś zastępcza, łatwiejsza forma społeczeństwa? Może tak, może nie? ;-)
2. Ile lat zbierasz lalki?
O, rany. Jak powiem prawdę, wyjdzie na to, że jestem straszny lamus ;-) Cóż - przeszło ćwierć wieku ;-D.
3. Co w lalkowaniu lubisz najbardziej?
W dzisiejszych czasach? Dostępność asortymentu ;-)
A ogólnie? To, że się nie starzeją, nie zmieniają, nie umierają - no, chyba, że kot zeżre ;-)
I, że dają poczucie wielkiej kreatywności. Mogę być przy nich projektantką, fotografką mody, scenarzystką...
4. Czy miewałaś chwile zwątpienia typu: "Oddam/sprzedam całą moją kolekcję"?
Tak, oczywiście. Kładę to jednak na karb ogólnego wyczerpania i zgorzknienia. Na tej samej zasadzie myślę o zniszczeniu moich prac, oddaniu do archiwum BN moich dzienników, które prowadzę tyle samo lat, co zbieram lalki; zmianie numerów telefonów i adresu mailowego; z tego samego względu nie wzięłam pod swój dach kolejnej kotki na miejsce Padlinki... To jest tylko cholerne zmęczenie, nawet tym, co kocham i co daje mi przyjemność. Poznaję to po tym, że raz w życiu autentycznie obudziłam się z "zimnym sercem" i spojrzałam beznamiętnie na moją kolekcję stwierdzając, iż NIC do niej nie czuję - to przecież tylko plastik. Owo mrożące krew w żyłach prawdziwe "nic" doskwierało mi 2 tygodnie i wspominam je jako paskudny, jałowy okres, w którym nie dotknęłam żadnej lalki, nie miałam na nie kreatywnych pomysłów. Brrr. Doświadczyłam tego raz, w okresie dużego rozgoryczenia, więc myślę, że moje lalki są na razie bezpieczne ;-)
5. Co skłoniło Cię do założenia bloga?
Piętrowa katastrofa w moim życiu: utrata Mamy, domu, tzw.:"przyjaciół" i przeprowadzka do miejsca, w którym nie odnalazłam się mentalnie. Gdy po tych czarnych, 4 miesiącach, przez kolejne półtora roku uczyłam się powoli żyć z wdrukowaną w codzienność wielokrotną żałobą, szukałam nowych pasji i aktywności. Najpierw prowadziłam bloga: "Odkryte, Upolowane, Wyczarowane" (wtedy jeszcze pod innym tytułem) do spółki z koleżanką. Gdy nasze drogi się rozeszły, sama poprowadziłam tamtego bloga (koleżanka zabrała swoje teksty), i rozochocona założyłam drugiego. Zamierzałam prowadzić go tylko rok, ale bardzo intensywnie z minimum osobistych dygresji i maximum informacji etnograficznych. Barbie miały być marginesem. Wyszło inaczej ;-)
A poniżej dzisiejsza gwiazda wieczoru - dosłownie! To "My Scene Goes Holywood" Lindsay Lohan z 2005r.
Pod tym samym szyldem wyszły 4 efektowne, standardowe dla projektu MS lalki z rootowanymi rzęsami: Barbie, Chelsea, Madison i Nolee. Ich cechą wspólną były kolorowe płaszczyki obszyte sztucznym futerkiem i sporo "gwiazdorskich" dodatków w pudełku. Estetyką bardzo przypominały rok wcześniejsze "Masquerade Madness". Bohaterki obu serii, umieszczono w przeszło godzinnych filmach animowanych.
Oczywiście Lindsay Lohan jako lalka, pojawiła się tylko raz. Ta niesamowita postać, wzorowana na amerykańskiej aktorce i wokalistce (ur. 1986r.) jest ewenementem wśród mattelowskich celebrytów.
To jedyna w swoim rodzaju lalka mająca udawać konkretną, realną dziewczynę, ale bazą graficzną była twarz w estetyce komiksu. I tak wyszło coś, co nie jest ani My Scene, ani Barbie, ani celebrities...
A jednak, właśnie dlatego, że nie jest podobna do żadnej wcześniejszej lalki tej firmy (może lekko zahacza o Flavas?) jest ze wszech miar unikalna!!
Ta nieprzyzwoicie wiosenna sesja, powstała w pierwszych dniach lutego. Niestety, od tamtej pory zimy ani znaku, ani śladu, ostał się najwyżej popiół ;-)... Zaś to co trwa w przyrodzie od dwóch tygodni, nie wiem jak Wam, ale mnie przypomina do złudzenia... październik ;-)
Wysokość: 29 cm.
Tworzywo: plastik,guma.
Cechy szczególne: bardzo nietypowa lalka - celebrytka; jedyna taka.
Data produkcji: 2005.
Height: 29 cm.
Material: plastic, rubber.
Special features: very unusual doll - a celebrity; unique.
Date of manufacture: 2005.
piątek, 19 lutego 2016
Liebster Award - ciąg dalszy.
Dziś przechodzę od razu do rzeczy i kończę odpowiadać na pytania zadane przez Wiolę :-) A w następnym poście odpowiem na pytania Gabrieli...
6/ Czy jesteś w grupie lalkowej na Facebooku? Jakie czerpiesz z tego korzyści?
Nie, nie
ma mnie na FB, nie tylko w grupie lalkowej, ale w ogóle nie posiadam tam konta.
Taka forma kontaktu nic mi nie daje i jest też mizernym środkiem na
pozyskiwanie informacji.
Zazwyczaj
na Allegro , bo tu gdzie mieszkam
obecnie, istnieje tylko jedno targowisko, a w sklepach typu SH, nie ma w ogóle
lalek! Pod tym względem Allegro jest
prawdziwą kopalnią lalkowych ciuszków, mebelków i miniatur. Odwiedzam też inne
działy, właśnie ze względu na te ostatnie, które można znaleźć i w Antykach” i
w „Rękodziele”. Mam potrzebę tworzenia lalkom ich kontekstu w ich skali. Bez
tego wydają mi się niekompletne, jak artefakty na muzealnych półkach i… smutne
;-)
O, tak…
Choć najwięcej moich wizji, zrealizowałam we własnych myślach, bo to, co mi się marzy jest ogromnie
czasochłonne i zawsze prędzej zagnam siebie do rzeźby, czy nawet rysunku, że o
pisaniu nie wspomnę, niż do kreowania postaci i świata, który praktycznie poza
ramami społeczności blogowej oraz co miesięcznymi spotkaniami z kolekcjonerami
nie ma racji odbioru. Ale stworzyłam około 10 postaci i kilka zaczęłam. Marzy
mi się tego znacznie więcej, jak dawna Stacie w indyjskim stylu oraz
przerobiona na Reneesme. Chciałabym jeszcze poprawić mattelowską Audrey Hepburn
i Bellę ze „Zmierzchu”. Bardzo rzadko jednak przerabiam lalkę, którą posiadam w
zaledwie jednym egzemplarzu.
Niestety
tak: książki, albumy, komiksy, płyty CD i DVD, bibeloty folkowe, figurki i
maskotki kotów, My Little Pony, ozdoby choinkowe, starocie, widokówki, rośliny
doniczkowe i wszystko to, co ujmie mnie za duszę. Na szczęście część tych
kolekcji jest już zamknięta. W przeciwnym razie musiałabym zaanektować do
mieszkania coś o formacie Belwederu ;-)
Trudne
pytanie, bo raczej nie mam tzw.: „najbliższych”. Babcia kiedyś wspierała mnie
bardzo, energicznie, ale teraz niewiele już widzi, więc nie umie czerpać z tego
wartości. Chyba, że materialną, mówiąc bym sprzedała część kolekcji i miała za
to kasę na inne potrzeby ;-)
To, że
mogę być sobą. I, że poznaję różnych ludzi. Czasem to dłuższa znajomość, choć
zazwyczaj sezonowa – parę tygodni, lub miesięcy, póki blog z jego stylistyką
się nie opatrzy. Rzadko coś przeradza się w przyjaźń, równie rzadko we wrogość.
Ale bez wątpienia to wszystko jest ogromnie ciekawe! I nie byłoby możliwe w
takim stopniu i takiej ilości, gdyby nie Internet J
I przedstawiam moje pytania, wybaczcie jeśli któreś się powtórzy, ponieważ nie śledziłam ostatnio wszystkich Waszych nominacji:
- Czy śnią Ci się czasem lalki?
Jeśli tak, to w jaki sposób?
- Lalka, którą sprzedałeś/łaś i
teraz żałujesz?
- Czy umiesz wyznaczać granice
swojej kolekcji – ilościowe/jakościowe/tematyczne?
- Lalka, którą autentycznie
przestałeś/aś lubić?
- Czy jest taka lalka, o której
marzysz, ale jeszcze jej nie wyprodukowano?
- Czy dzięki lalkom
zaprzyjaźniłeś/aś się z kimś na długie lata?
- Czy utraciłeś/aś nieumyślnie
którąś ze swoich lalek?
- Czy nadajesz swoim lalkom
imiona własne i osobowości/życiorysy?
- Czy zakup lalek to poważny
uszczerbek w Twoim budżecie domowym?
- Co byś zbierał/a, gdyby nie
istniały lalki?
- Czy zawsze będziesz prowadzić
bloga?
Zasady:
dziękujemy Osobie, która nas nominowała. Zamieszczamy na blogu skopiowane logo
zabawy. Następnie nominujemy 5 blogów, które mają mniej niż 200 obserwatorów.
Nie można być nominowanym więcej niż 5 razy.
Moje
nominacje to:
- Świat Porcelanowych Lal.
- Blog Starego Zgreda, który
jakoś dziwnie mi się schował, albo jest w renowacji, więc nie przytoczę
jego nazwy.
- Marille’s outfit for dolls
- Girls & Dreams (blog Inki)
- To i TAM (blog Anirozelli)
wtorek, 16 lutego 2016
Liebster Award. Dynamite Girls część 3. Genialny Jason Wu/Liebster Award. Dynamite Girls part 3. The genius of Jason Wu.
Stres, przemęczenie… brzmi jak reklama środków na odporność
;-) A jednak to mój nieubłagany grafik: w ubiegłym roku, jak nigdy wcześniej,
wciąż coś mnie dopadało – dwudniowe infekcje, albo nagła eksplozja przewlekłych
dolegliwości, z którymi telepię się od lat. Cóż… Wróg znany, więc wypadało być
silną. Coś tam boli, coś wolniej chodzi, ale nie smarkamy, tylko idziemy przed
siebie, nawet jeśli forma słabiutka. A wypoczynek kusi, urlop zdrowotny aż się
prosi o wykonanie ;-). Tylko głupio tak się łamać o byle co. Więc marzyła mi
się porządna grypa, taka starej daty, w której trzeba klapnąć do łóżka na
tydzień, albo dłużej i mieć wszystko pod kołdrą… Więc nie płakałam, gdy
pojechałam sflaczała do koleżanki, a wróciłam z wysoką gorączką. Uf, nareszcie
mam prawo z czystym sumieniem zalegnąć w pościeli. I przeprosić kocice, że
posiłki nie będą wydawane w stałych godzinach. Nie stresować się, że coś tam
trzeba napisać, lub naskrobać pędzelkiem na „tip top”, choćby po własnych
zwłokach, bo wtedy będzie dłuższa współpraca. Nie myśleć już o
bezwzględnych prawach rynku w myśl, których musiałam podpisać co następuje:
„Zrzekam się na rzecz (…) moich praw autorskich do nieodebranego przeze mnie
nakładu książki”. Jak się okazało, tylko ustnie była mowa o 200 egzemplarzach
(600 ponoć uległo zniszczeniu, o czym dowiedziałam się post factum, ale
przecież nie byłam świadkiem tego wydarzenia) – w dokumencie podmiot nie
określił ilości, za którą nie otrzymam ani grosza. Sytuację ową sprowokowała taka okoliczność, że nie wywiązałam się w ustalonym terminie ze sprzedaży sztuk, które wzięłam za pokwitowaniem z magazynu. Cóż, znam ten proceder od
doświadczonych pisarzy, którzy nie wygrali z renomowanymi wydawnictwami podobnych spraw. Wydawnictwa/drukarnie sobie, autor sobie, klient/rynek sobie... Nikt nie chce stracić, lecz ktoś zawsze musi. Naciskana, zmęczona i
zniechęcona fatum w liczbie mnogiej, które od początku ciągnęło się za tą
książką, podpisałam jak wyżej. No i wreszcie - chorobowy luz… Ale - już po dwóch
dniach miałam wszystkiego dosyć. Bo jak człek sam, to szybko odkrywa, że cud jak
po tabletki i wodę sięgnie, że żadna to w sumie frajda leżeć w mokrej pościeli, bo się nie ma siły jej zmienić, (a do tego nawet kot nieczuły wyniósł się na grzejnik, wszak wilgoci nie lubi ;-)) więc trzeba szybko zdrowieć i brać się prężnie
w kupę. Więc z ulgą kopnęłam to grypsko poza orbitę mojej codzienności i ciut
przemielona zaczynam odpowiadać na pytania zadane mi przez Wiolę
z okazji wyróżnienia w konkursie - zabawie Liebster Award!
1/ Jaka
lalka pojawiła się w Twojej kolekcji jako pierwsza? W jakich okolicznościach?
2/Jak
reagują Twoi znajomi na Twoje lalkowe hobby?
Jedni
podzielają pasję, bo sami są kolekcjonerami, inni jako otwarci ludzie chętnie
słuchają moich opowieści o lalkach, choć pewnie nigdy nie będą ich zbierać. Nie
wyobrażam sobie znajomych, którzy obśmiewaliby moje hobby – nigdy nie traciłabym
czasu na takie kontakty.
3/ Czy
istnieje lalka, z zakupu której kiedyś zrezygnowałaś i teraz żałujesz?
O, tak. To
pierwsza Toki Doki na moldzie Steffie (2011r.). Nie kupiłam jej tylko dlatego,
bo miałam koszmarnego doła, siedziałam w nowym mieszkaniu dosłownie na
paczkach, na jednym z kartonów stał monitor, a na drugim lampka nocna, bo górne
oświetlenie było zdemontowane. Zabrakło
chętnych do jego instalacji, zaś ja sama kiepsko odnajdywałam się w mieście, którego w ogóle nie znałam i nie miałam w nim ani jednej bliskiej osoby. Krótko
mówiąc: mała apokalipsa. Po kilku tygodniach takiego marazmu i stuporu
zaczynałam mieć wszystkiego dosyć, dlatego gdy zobaczyłam pewnej nocy na „kup
teraz” tę lalkę, pamiętam jak dziś moją reakcję: „Niesamowicie oryginalna,
bezkompromisowa, na moim ulubionym moldzie, tylko po cholerę mi jeszcze jedna
lalka?”. Kosztowała 350 zł. Pożałowałam długo później, gdy zobaczyłam, że jej
cena wzrosła do 500 $.
Powyższe zdjęcie pożyczyłam z sieci. Dziękuję!
4/ Czy
znasz liczbę lalek w Twojej kolekcji?
Nie i nie chcę znać! Mogłabym
wpaść w panikę ;-)
5/ Czy
regularnie czytasz blogi lalkowe? Jakie wpisy lubisz?
Tak, czytam i poświęcam temu
naprawdę sporo czasu, tym bardziej, że prawie zawsze zostawiam komentarze
chyba, że dotyczy to wpisów wstecznych. Kilkanaście blogów czytam regularnie,
drugie tyle - z doskoku.
Najbardziej lubię wpisy
spersonalizowane takie, w których oprócz obejrzenia ładnych lalek, mogę poznać
też konkretnego człowieka. Do spersonalizowanych blogów zaliczam również te, gdzie
obserwuję lalki samodzielnie przerobione przez właściciela, lub obszyte, zgodne
z definicją „OOAK”. Ale zaglądam też gościnnie na strony będące wyjątkiem od
moich reguł ;-).
CDN przy okazji kolejnego
mojego wpisu.
A teraz zdawkowo oddaję głos
dziewczynom na moich obrazkach. To kolejne piękności ze stajni tajwańskiego projektanta Jasona Wu i ciekawa ewolucja w myśleniu Integrity Toys o lalkach Dynamite Girls. Choć ja sama pozostaję wierna starym dynamitkom, ich komiksowości i stylowi vintage przypominającemu moldy Barbie z połowy lat '60 XX w, czyli T'n'T, zachwycam się także ich nowymi odsłonami, powstającymi sukcesywnie po roku 2010. Z drugiej strony świeża generacja DG, to jak odnoga FR - ek. Zresztą oceńcie sami i wybaczcie brak zdjęć porównawczych i golutkich ciałek, ale walentynkowa TJ, jest chwilowo w miejscu niedostępnym dla mnie, więc posiłkuję się starą dokumentacją.
Kariera Wu popłynęła tak gładko, że aż trudno w nią uwierzyć, a tym bardziej gdy się żyje w kraju nad Wisłą. Urodzony w Taipei, jako kilkulatek wyjechał do Kanady, podstawowe szlify edukacyjne zdobywał we Francji, w Japonii studiował rzeźbę. W czasie gdy większość z nas uczyła się szyć dla lalek po lekcjach i wkładała swoje dzieła do szuflady, Jason jako wolny strzelec zaczął projektować dla Integrity Toys. Miał wtedy... 16 lat! Jeszcze w liceum został dyrektorem kreatywnym Integrity Toys. Szok, że można tak, po prostu, mając jedynie wielki talent i zapał... nie zmarnować ani jednego, ani drugiego ;-)
T.J. Heartbreaker z "The Holiday Series: Valentine's Day" (2009) wydano w dwóch wersjach - prezentowanej tu African i Caucasian, czyli białej z czarnymi włosami. Obie miały zgrabne różowe szorty, czerwoną bluzeczkę i takież pantofelki. W pudełku z tłem w serca znajdował się mały, słodki miś. Z całego zestawu, sprzedałam właśnie jego ;-). LE 500.
A to już nowa odsłona T.J. z 2011r. Unikalna, zjawiskowa sprzedawana tylko na VIII The Jason Event. Pod szyldem "The Jet Set Collection" wyszło 10 lalek, w skład, których wchodził m.in.: 1 chłopak Auden i Sooki w dwóch wariantach kolorystycznych. LE 150.
poniedziałek, 8 lutego 2016
My Scene - lalki jak z komiksu. Część I. Chelsea/My Scene - dolls as a comic book. Part I. Chelsea.
Na początku chciałam podziękować Wioli za nominację do nagrody Liebster Award! :-D. Do następnego wpisu pewnie zdołam już przygotować odpowiedzi ;-)
W samą porę, nieprzypadkowo po wpisie o Bratz, przystępuję
do nowego cyklu tematycznego, a mianowicie do długiej opowieści o lalkach My
Scene, których produkcja została zawieszona 5 lat temu. Wspominałam kiedyś o
nich epizodycznie prezentując czarnoskórą Jai. I wielokrotnie zabierałam się w
myślach do ogarnięcia tematu. Tym częściej, im silniejsza była moja tęsknota za
tymi komiksowymi laleczkami, mającymi w sobie coś z mangi i coś z Disneya, a
już najwięcej z nowatorskiego projektu konkurencyjnej firmy MGA.
Mattel produkował je w latach 2002 - 2011 i zarzucił na
rzecz innej koncepcji, na tyle innej, że nigdy nie mogłam pojąć, czemu
zrezygnował definitywnie z tak fajnej idei. Mówię oczywiście o Monster
High - kolorowych upiorkach, z których
jedne nieco trącą Scenkami, inne zaś nie mają wspólnego rdzenia, a co gorsza w
bardziej tradycyjnych kręgach nie są akceptowane. Lecz lata mijają, nowe
inicjatywy ulegają opatrzeniu, za starymi zaczyna się tęsknić i jeśli jest się
producentem… kalkulować – co przyniesie zysk, co okaże się sukcesem? Wieść
gminna niesie, że Mattel wznowi w tym roku produkcję My Scene. Pożyjemy,
zobaczymy.
Tymczasem przypomnijmy sobie, jak się to wszystko zaczęło…
Na początku był skandal. Jak zawsze, gdy w grę wchodzi człowiek
i pieniądze. Otóż pewien projektant, niejaki Carter Bryant, oficjalny twórca
lalek Bratz, współpracował pierwotnie z Mattelem. Ale zmienił szefa i w nowej
firmie ogłosił swoją koncepcję wielokulturowych lalek, o komiksowych rysach
twarzy i dysproporcjach ciałka (m.in.: większa głowa; w
przypadku Bratz - znacznie większa).
Mimo tego Mattel zdecydował się wypuścić na rynek „swoje”
lalki (2002), rok po Bratz MGA (2001). Same Bratz są oryginalniejsze ze względu
na konstrukcję ciałka, choć budzi ona odwieczne kontrowersje, mają bardziej
odważny wizerunek i dużo mocniej stawiają na różnorodność kulturową. Występują
też w różnej odsłonie wiekowej.
Pod względem wyrazu, bliżej im do innego projektu Mattela –
lalek Flavas (proj. 2003r.), o których pisałam kilkakrotnie.
My Scene natomiast, zachowują klasyczne szczupłe ciałka
Barbie i choć ich buty są karykaturalnie duże, (pewnie, żeby ocalić proporcję
względem większej głowy), nie tworzą całości ze stopą lalki, tak więc można je
zamieniać na drobne buciki Barbie.
Obie firmy sprzedawały swoje produkty z powodzeniem, ale w 2005
r. MGA pozwał Mattela do sądu jako nieuczciwego konkurenta. Widać projekt
sprzedawałby się dużo lepiej, gdyby ten sukces miał tylko jednego ojca…
Producent Barbie bronił się, że pomysł lalek opartych o estetykę filmów
animowanych, narodził się w wyobraźni Bryanta, jeszcze w trakcie współpracy z
Mattelem.
Początkowo seria składała się z trzech bohaterek opartych na
jednym moldzie z zamkniętymi ustami. Były to dziewczyny w większości o imionach
nieobcych produkcjom Mattela: Barbie (biała, błękitnooka blondynka); Madison/Westley
(Mulatka z afro w kolorze toffi i niebieskimi oczami) oraz Chelsea (biała o
wyrazistych brązowych oczach i kasztanowych włosach). Tą ostatnią zaraz
przybliżę Wam szczegółowo. Dodam jeszcze, że ostatecznie, dziewczyn pod szyldem
My Scene było w sumie10 – wliczając rotacje bohaterek i 2 wykorzystane w
edycjach specjalnych: wspomnianą Jai i Lindsay Lohan.
W przypadku My Scene, Mattel posłużył się zabiegiem
zastosowanym wcześniej w edycji Generation Girl, czyli nadaniem lalkom
życiorysów, zasadzonych na przynależności etnicznej i osobistych pasjach z
naciskiem na ambicje rozwojowe.
Chelsea według zaprojektowanego dla niej przez firmę
życiorysu, (bo nie wiem, czy zrobił to sam Bryant, czy może ktoś inny) jest
urodzoną artystką i pragnie w przyszłości tworzyć modę. Uwielbia sklepy z retro
- odzieżą i kocha zwierzęta. Urodziła się 10 listopada, a więc jest zodiakalnym
Skorpionem. Myślę, że byśmy się dogadały!
Jak każda My Scene, tak i Chelsea w pierwszych edycjach ma
zdecydowanie duże, raczej jednolite w kolorze oczy. Dopiero późniejsze egzemplarze
odkrywają inną estetykę: węższe, bardziej przestrzenne tęczówki i makijaż –
subtelny, lub bardziej złożony w zależności od egzemplarza.
W pierwszej serii oczarowała mnie tylko Madison, ale i tak,
w tamtych czasach, był to zachwyt pełen dystansu. Za to już w serii „Chillin
Out” (2003), wszystkie lalki podbiły moje serce z naciskiem na kasztanowowłosą Chelsea. Ale skąd u początkującej studentki takie fundusze? Lalki te były
piekielnie drogie, więc z ogromnym żalem, tym razem musiałam obyć się tylko
marzeniami…
Dopiero w ubiegłym roku, całkiem przypadkowo wpadła w moje
ręce wymarzona Chelsea z serii zimowej za zaledwie …10 zł! Owszem, brak jej
było getrów, oryginalnego szaliczka i własnej czapki, ale szybko zastąpiłam te braki
innymi mattelowskimi dodatkami. Grunt, że była praktycznie w idealnym stanie i
miała tą cudowną kurteczkę pod kolor cienia na powiece! J Co ciekawe, Scenki
wyszły z mody definitywnie i ich ceny na Allegro ,
sięgają najwyżej 25 zł…A i tak, nie ma zbyt wielu kupujących.
I gdy wreszcie spadł śnieg, pobiegłam rano do lasu wraz z
miniaturą Padlinki, oraz moją zimową dziewczyną. Po latach, bawiłam się w
białym puchu równie dobrze, jak wtedy, gdy fotografowałam klonika lalki Bratz
(poprzedni wpis). Tylko czemu ta zima w Polsce jest taka krótka???
Partnerująca jej Chelsea, z rootowanymi rzęsami nabyta także
z drugiej ręki w 2011 r. pochodzi z serii: „Night on the Town” – był to
pierwszy z zestawów, w którym wyszła razem z Hudsonem.
Kolejny to „Out &
About” (2007), gdzie występuje w swej chyba najpiękniejszej wersji, a do tego
na nowym moldzie z otwartymi ustami (epizodycznie), oraz w zestawie
walentynkowym, przetłumaczonym u nas na „My Scene na randce”. W tym secie
dziewczyna ma już małe oczy i mniej wyrazisty koloryt, a chłopak namalowane
włosy. Za to oboje otrzymali artykułowane ciałka!
A to już wspomniane porównanie pierwszych lalek z tymi nieco
nowszymi: My Bling Bling (2005), oraz Boutique Divas (2005).
Chelsea funkcjonuje od początku do końca projektu My Scene,
zatem wszelkich wariantów tej lalki powstała ogromna ilość na przestrzeni
niemal dekady. Do wątku tej konkretnej bohaterki wrócę kiedyś, jak wygrzebię z
pudeł moje pozostałe Scenki.
Zainteresowanych zapraszam też TUTAJ: simran2pl.blogspot.com
Zainteresowanych zapraszam też TUTAJ: simran2pl.blogspot.com
Subskrybuj:
Posty (Atom)