niedziela, 28 lutego 2016

Liebster Award - zakończenie. Liebster Award. The end.



No i kończę wreszcie ten sympatyczny łańcuszek ;-). Przypominam, że odpowiadam na resztę pytań w drugiej nominacji - tym razem: od Gabrieli. magiczne11cm.blogspot.com




6. Jaka jest Twoja najukochańsza lalka?

Dla mnie to pytanie retoryczne... Co mam powiedzieć? Christie z "Barbie & the Beat"(1990)? - pierwsza czarnoskóra Mattelka od Mamy; Ken "Hawaiian Fun" (1990) od Babci??; "Glitter Beach" Marina (1993)- po mojemu: Tabate, którą kupiłam w tajemnicy za kieszonkowe i była ze mną dużo później zarówno na maturze, jak i wciśnięta do torebki na obronie pracy magisterskiej? ;-); a może Mari z pierwszych "Generation Girl" (1998/99), nazwana Bjork - Enid??? - dar od Siostrzanej Duszy?? Cóż, warto by jeszcze dołączyć etniczną Norweżkę, złapaną w SH przez moją Mamę i Japan Kena (2010/11), któremu kiedyś poświęcę odrębny wpis...
Dodać mogę dłuuuuugą listę. Ale wybrać nie jestem w stanie!

7. Lalka, którą masz najdłużej.

Wspominana wielokrotnie - Indianka Carlssona, którą podstępem wyłudziłam jako dziewięciolatka od mojej ciotki ;-). Przed nią, oczywiście był dar od koleżanki w postaci cepeliowskiej "Białki Kwiaciarki", wyprodukowanej przez Spółdzielnię Pracy Rękodzieła Ludowego "CHAŁUPNIK". Ale sam dystrybutor na metce określił ją mianem "maskotki" i jako coś takiego była u mnie zawsze traktowana. Kto ciekaw jej postaci, niechaj zajrzy pod etykiety: "Poland" i tam ją odkryje. Najbardziej zachwycała się nią moja Mama - fanka polskiego folkloru i wszelkiego rękodzieła ;-). Ja postawiłam ją na półce obok figurek żołnierzy i w ten sposób cieszyła moje oczy ;-)

8. Lalka wymarzona niekoniecznie osiągalna.

Jej!!! Za dużo tego ;-)
Między wielu innymi Prof. Snape - Roberta Tonnera.


9. Lalka, której za żadne skarby świata, nie chciałabyś mieć w swojej kolekcji.

Chyba nie ma takiej. Nawet dla szkaradnych projektów, jestem tolerancyjna ;-). W końcu każda lalka to aspekt ludzkich wyobrażeń, znak czasów, danej kultury, kreacja jakiegoś projektanta, czasem wynik zwykłego odlewu na chińskiej matrycy, itp... Jestem otwarta na wszelkie lalkopodobne produkty. Nie mówię, że na całe życie, ale na jakiś czas - na pewno!  

10. Jaka była najdziwniejsza, najśmieszniejsza, lub najstraszniejsza przygoda związana z lalkowaniem?

Toż, to temat na długie opowiadanie!..
Z pewnością straszne i śmieszne jednocześnie, były moje tajne zakupy w liceum, zwłaszcza nowych lalek. To była iście podziemna konspiracja i wojskowa logistyka. Właśnie ta logistyka spędzała mi sen z powiek. Odkrywałam jakąś lalkę na zadupnym bazarku w drugim końcu stolicy, ale jeszcze nie miałam dosyć odłożonej kasy. Na ogół oszczędzałam na drugich śniadaniach - kupowałam tylko kajzerkę, a czasem nic - w końcu nawet jak jadłam, nawet po wszelkich świętach, nawet po pożeraniu batoników i wafelków, którymi zawsze dokarmiała mnie Babcia, mogłam co najwyżej doczekać się wysypki, ale nie bujnego ciała! I tak byłam chuda, więc po co wywalać kasę na coś, czego po mnie w ogóle nie widać? ;-) Obniżałam także zarobki z ulotek, które rozdawałam po lekcjach, co by mieć do dyspozycji pieniężną "szarą strefę" na rozwój kontrowersyjnej kolekcji... Więc hartując motywację do tych poświeceń, jeździłam dwa, trzy razy w tygodniu po szkole, lub przed i sprawdzałam czy obiekt marzeń jeszcze nie został wykupiony. Plan lekcji był wywieszony na drzwiach w pokoju. W tych latach patrolowało go bystre oko Mamy. Nie raz musiałam wymyślać katastrofy na trasie autobusu i różne zdarzenia losowe, gdy np. spóźniałam się godzinę do domu, bo tyle zajęło mi sprawdzenie, czy lalka jeszcze na mnie czeka. Oczywiście mówiłam też prawdę: że pojechałam tu i tu, aby pochodzić, popatrzeć, kupić komiks, ilustrowane piśmidło dla młodzieży, kolejny lakier do paznokci, co robiłam przy okazji. Były to szczere fakty, choć uboczne ;-) A gdy udało mi się wreszcie upolować jakąś pannę, rzadziej pana - to sam zakup, sekretne rozpakowanie w szkolnym WC, albo u przyjaciółki i tajne przemycanie nabytku w obręb naszego niemiłosiernie ciasnego domostwa, dostarczało mi emocji rodem z thrillera. To jednak nie był koniec. Lalkę musiałam przecież ukryć by uniknąć wścibskich pytań!... I znowu wyobraźnia się przydawała jak kompas na pustyni, a ostrożność była jej pomocnikiem... ;-)

11. Jakie masz lalkowe plany na najbliższą przyszłość?

Skrajne.
Są momenty, w których myślę o redukcji. Bo po prostu - tonę w lalkach! Ale też takie, które podszeptują by dokupić jeszcze jakieś wymarzone. Skończy się pewnie na w miarę racjonalnych działaniach - coś sprzedam, żeby móc nabyć coś innego.



Odpowiedziom towarzyszyła ubiegłoroczna Fashionistas ma moldzie Goddess, należąca do Inki. Sesja powstała we wrześniu 2015 r. To jedna z nielicznych lalek tej serii, która wyjątkowo mi się spodobała, a mimo tego nie stałam się jej posiadaczką. W internetowych sklepach mignęła jak spadająca gwiazda i nie trafiła w moje drobne łapki... Być może do Polski sprowadzono krótki nakład tego konkretnego modelu.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Liebster Award raz jeszcze. My Scene - lalki jak z komiksu. Część 2. Lindsay Lohan/Liebster Award once again. My Scene - dolls as a comic book. Part 2. Lindsay Lohan.


Tym razem dziękuję Gabrieli za nominację i ułożenie zestawu ciekawych pytań.
magiczne11cm.blogspot.com
Jak zwykle odpowiadam na raty i tym razem sama nie nominuję już nikogo, bo większość z Was była nominowana więcej niż raz. Wszyscy prowadzicie ciekawe blogi i tworzycie nietuzinkową, lalkową pop kulturę ;-)


1. Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego właśnie lalki zbierasz?

Szczerze mówiąc - nigdy. Za to wielokrotnie usiłowało robić to za mnie moje otoczenie ;-) Ale nie przekonywały mnie tłumaczenia w stylu: "bo miałam duże ubytki w rodzinie", a z czasem interpretacje: "bo nie posiadam dzieci". Nie łączę jednego z drugim. Po prostu, tak wyszło. W liceum i na studiach lalki często były dla mnie odpowiednikiem bohaterów moich młodzieńczych utworów literackich, ulubionych książek, czy filmów. W tym czasie często zmieniałam szkoły, a więc i środowiska. Jedne były serdeczne, inne wcale. Podróżowałam, miotałam się, ciągle zaczynałam coś od nowa. Zmieniłam też studia, zawiesiłam na rok docelowe, w tym czasie szkoliłam się we własnym zakresie, byłam aktywistką różnych społeczności - krótko mówiąc: wciąż nowi ludzie wokół! A lalki, na dobrą sprawę towarzyszyły mi mentalnie w tych przemianach - były przewidywalne, stałe w otaczającej mnie przestrzeni i niejednokrotnie bardziej ludzkie od wielu ludzi, których spotykałam. Czy była to jakaś zastępcza, łatwiejsza forma społeczeństwa? Może tak, może nie? ;-)

2. Ile lat zbierasz lalki?

O, rany. Jak powiem prawdę, wyjdzie na to, że jestem straszny lamus ;-) Cóż - przeszło ćwierć wieku ;-D.

3. Co w lalkowaniu lubisz najbardziej?

W dzisiejszych czasach? Dostępność asortymentu ;-)
A ogólnie? To, że się nie starzeją, nie zmieniają, nie umierają - no, chyba, że kot zeżre ;-)
I, że dają poczucie wielkiej kreatywności. Mogę być przy nich projektantką, fotografką mody, scenarzystką...

4. Czy miewałaś chwile zwątpienia typu: "Oddam/sprzedam całą moją kolekcję"?

Tak, oczywiście. Kładę to jednak na karb ogólnego wyczerpania i zgorzknienia. Na tej samej zasadzie myślę o zniszczeniu moich prac, oddaniu do archiwum BN moich dzienników, które prowadzę tyle samo lat, co zbieram lalki; zmianie numerów telefonów i adresu mailowego; z tego samego względu nie wzięłam pod swój dach kolejnej kotki na miejsce Padlinki... To jest tylko cholerne zmęczenie, nawet tym, co kocham i co daje mi przyjemność. Poznaję to po tym, że raz w życiu autentycznie obudziłam się z "zimnym sercem" i spojrzałam beznamiętnie na moją kolekcję stwierdzając, iż NIC do niej nie czuję - to przecież tylko plastik. Owo mrożące krew w żyłach prawdziwe "nic" doskwierało mi 2 tygodnie i wspominam je jako paskudny, jałowy okres, w którym nie dotknęłam żadnej lalki, nie miałam na nie kreatywnych pomysłów. Brrr. Doświadczyłam tego raz, w okresie dużego rozgoryczenia, więc myślę, że moje lalki są na razie bezpieczne ;-)

5. Co skłoniło Cię do założenia bloga?

Piętrowa katastrofa w moim życiu: utrata Mamy, domu, tzw.:"przyjaciół" i przeprowadzka do miejsca, w którym nie odnalazłam się mentalnie. Gdy po tych czarnych, 4 miesiącach, przez kolejne półtora roku uczyłam się powoli żyć z wdrukowaną w codzienność wielokrotną żałobą, szukałam nowych pasji i aktywności. Najpierw prowadziłam bloga: "Odkryte, Upolowane, Wyczarowane" (wtedy jeszcze pod innym tytułem) do spółki z koleżanką. Gdy nasze drogi się rozeszły, sama poprowadziłam tamtego bloga (koleżanka zabrała swoje teksty), i rozochocona założyłam drugiego. Zamierzałam prowadzić go tylko rok, ale bardzo intensywnie z minimum osobistych dygresji i maximum informacji etnograficznych. Barbie miały być marginesem. Wyszło inaczej ;-)        


A poniżej dzisiejsza gwiazda wieczoru - dosłownie! To "My Scene Goes Holywood" Lindsay Lohan z 2005r.




Pod tym samym szyldem wyszły 4 efektowne, standardowe dla projektu MS lalki z rootowanymi rzęsami: Barbie, Chelsea, Madison i Nolee. Ich cechą wspólną były kolorowe płaszczyki obszyte sztucznym futerkiem i sporo "gwiazdorskich" dodatków w pudełku. Estetyką bardzo przypominały rok wcześniejsze "Masquerade Madness". Bohaterki obu serii, umieszczono w przeszło godzinnych filmach animowanych.

 

Oczywiście Lindsay Lohan jako lalka, pojawiła się tylko raz. Ta niesamowita postać, wzorowana na amerykańskiej aktorce i wokalistce (ur. 1986r.) jest ewenementem wśród mattelowskich celebrytów.



 To jedyna w swoim rodzaju lalka mająca udawać konkretną, realną dziewczynę, ale bazą graficzną była twarz w estetyce komiksu. I tak wyszło coś, co nie jest ani My Scene, ani Barbie, ani celebrities...



A jednak, właśnie dlatego, że nie jest podobna do żadnej wcześniejszej lalki tej firmy (może lekko zahacza o Flavas?) jest ze wszech miar unikalna!!
Ta nieprzyzwoicie wiosenna sesja, powstała w pierwszych dniach lutego. Niestety, od tamtej pory zimy ani znaku, ani śladu, ostał się najwyżej popiół ;-)... Zaś to co trwa w przyrodzie od dwóch tygodni, nie wiem jak Wam, ale mnie przypomina do złudzenia... październik ;-)







Wysokość: 29 cm.
Tworzywo: plastik,guma.
Cechy szczególne: bardzo nietypowa lalka - celebrytka; jedyna taka.
Data produkcji: 2005.

Height: 29 cm.
Material: plastic, rubber.
Special features: very unusual doll - a celebrity; unique.
Date of manufacture: 2005.

piątek, 19 lutego 2016

Liebster Award - ciąg dalszy.


Dziś przechodzę od razu do rzeczy i kończę odpowiadać na pytania zadane przez Wiolę :-) A w następnym poście odpowiem na pytania Gabrieli...

6/ Czy jesteś w grupie lalkowej na Facebooku? Jakie czerpiesz z tego korzyści?

Nie, nie ma mnie na FB, nie tylko w grupie lalkowej, ale w ogóle nie posiadam tam konta. Taka forma kontaktu nic mi nie daje i jest też mizernym środkiem na pozyskiwanie informacji.

 7/ Gdzie kupujesz ubranka i akcesoria dla swoich lalek?

Zazwyczaj na Allegro, bo tu gdzie mieszkam obecnie, istnieje tylko jedno targowisko, a w sklepach typu SH, nie ma w ogóle lalek! Pod tym względem Allegro jest prawdziwą kopalnią lalkowych ciuszków, mebelków i miniatur. Odwiedzam też inne działy, właśnie ze względu na te ostatnie, które można znaleźć i w Antykach” i w „Rękodziele”. Mam potrzebę tworzenia lalkom ich kontekstu w ich skali. Bez tego wydają mi się niekompletne, jak artefakty na muzealnych półkach i… smutne ;-)

 8/ Czy przerabiasz / customizujesz swoje lalki?

O, tak… Choć najwięcej moich wizji, zrealizowałam we własnych  myślach, bo to, co mi się marzy jest ogromnie czasochłonne i zawsze prędzej zagnam siebie do rzeźby, czy nawet rysunku, że o pisaniu nie wspomnę, niż do kreowania postaci i świata, który praktycznie poza ramami społeczności blogowej oraz co miesięcznymi spotkaniami z kolekcjonerami nie ma racji odbioru. Ale stworzyłam około 10 postaci i kilka zaczęłam. Marzy mi się tego znacznie więcej, jak dawna Stacie w indyjskim stylu oraz przerobiona na Reneesme. Chciałabym jeszcze poprawić mattelowską Audrey Hepburn i Bellę ze „Zmierzchu”. Bardzo rzadko jednak przerabiam lalkę, którą posiadam w zaledwie jednym egzemplarzu.

 9/ Czy zbierasz jeszcze inne rzeczy (oprócz lalek) ?

Niestety tak: książki, albumy, komiksy, płyty CD i DVD, bibeloty folkowe, figurki i maskotki kotów, My Little Pony, ozdoby choinkowe, starocie, widokówki, rośliny doniczkowe i wszystko to, co ujmie mnie za duszę. Na szczęście część tych kolekcji jest już zamknięta. W przeciwnym razie musiałabym zaanektować do mieszkania coś o formacie Belwederu ;-)    

10/ Czy najbliżsi wspierają Twoje lalkowe hobby?

Trudne pytanie, bo raczej nie mam tzw.: „najbliższych”. Babcia kiedyś wspierała mnie bardzo, energicznie, ale teraz niewiele już widzi, więc nie umie czerpać z tego wartości. Chyba, że materialną, mówiąc bym sprzedała część kolekcji i miała za to kasę na inne potrzeby ;-)

11/ Co najbardziej lubisz w blogowaniu?

To, że mogę być sobą. I, że poznaję różnych ludzi. Czasem to dłuższa znajomość, choć zazwyczaj sezonowa – parę tygodni, lub miesięcy, póki blog z jego stylistyką się nie opatrzy. Rzadko coś przeradza się w przyjaźń, równie rzadko we wrogość. Ale bez wątpienia to wszystko jest ogromnie ciekawe! I nie byłoby możliwe w takim stopniu i takiej ilości, gdyby nie Internet J

Jeszcze raz dziękuję Wioli za nominację do tej sympatycznej zabawy! 


I przedstawiam moje pytania, wybaczcie jeśli któreś się powtórzy, ponieważ nie śledziłam ostatnio wszystkich Waszych nominacji:


  1. Czy śnią Ci się czasem lalki? Jeśli tak, to w jaki sposób?
  2. Lalka, którą sprzedałeś/łaś i teraz żałujesz?
  3. Czy umiesz wyznaczać granice swojej kolekcji – ilościowe/jakościowe/tematyczne?
  4. Lalka, którą autentycznie przestałeś/aś lubić?
  5. Czy jest taka lalka, o której marzysz, ale jeszcze jej nie wyprodukowano?
  6. Czy dzięki lalkom zaprzyjaźniłeś/aś się z kimś na długie lata?
  7. Czy utraciłeś/aś nieumyślnie którąś ze swoich lalek?
  8. Czy nadajesz swoim lalkom imiona własne i osobowości/życiorysy?
  9. Czy zakup lalek to poważny uszczerbek w Twoim budżecie domowym?
  10. Co byś zbierał/a, gdyby nie istniały lalki?
  11. Czy zawsze będziesz prowadzić bloga?

Zasady: dziękujemy Osobie, która nas nominowała. Zamieszczamy na blogu skopiowane logo zabawy. Następnie nominujemy 5 blogów, które mają mniej niż 200 obserwatorów. Nie można być nominowanym więcej niż 5 razy.

Moje nominacje to:
  1. Świat Porcelanowych Lal.
  2. Blog Starego Zgreda, który jakoś dziwnie mi się schował, albo jest w renowacji, więc nie przytoczę jego nazwy.
  3. Marille’s outfit for dolls
  4. Girls & Dreams (blog Inki)
  5. To i TAM (blog Anirozelli)




wtorek, 16 lutego 2016

Liebster Award. Dynamite Girls część 3. Genialny Jason Wu/Liebster Award. Dynamite Girls part 3. The genius of Jason Wu.


Stres, przemęczenie… brzmi jak reklama środków na odporność ;-) A jednak to mój nieubłagany grafik: w ubiegłym roku, jak nigdy wcześniej, wciąż coś mnie dopadało – dwudniowe infekcje, albo nagła eksplozja przewlekłych dolegliwości, z którymi telepię się od lat. Cóż… Wróg znany, więc wypadało być silną. Coś tam boli, coś wolniej chodzi, ale nie smarkamy, tylko idziemy przed siebie, nawet jeśli forma słabiutka. A wypoczynek kusi, urlop zdrowotny aż się prosi o wykonanie ;-). Tylko głupio tak się łamać o byle co. Więc marzyła mi się porządna grypa, taka starej daty, w której trzeba klapnąć do łóżka na tydzień, albo dłużej i mieć wszystko pod kołdrą… Więc nie płakałam, gdy pojechałam sflaczała do koleżanki, a wróciłam z wysoką gorączką. Uf, nareszcie mam prawo z czystym sumieniem zalegnąć w pościeli. I przeprosić kocice, że posiłki nie będą wydawane w stałych godzinach. Nie stresować się, że coś tam trzeba napisać, lub naskrobać pędzelkiem na „tip top”, choćby po własnych zwłokach, bo wtedy będzie dłuższa współpraca. Nie myśleć już o bezwzględnych prawach rynku w myśl, których musiałam podpisać co następuje: „Zrzekam się na rzecz (…) moich praw autorskich do nieodebranego przeze mnie nakładu książki”. Jak się okazało, tylko ustnie była mowa o 200 egzemplarzach (600 ponoć uległo zniszczeniu, o czym dowiedziałam się post factum, ale przecież nie byłam świadkiem tego wydarzenia) – w dokumencie podmiot nie określił ilości, za którą nie otrzymam ani grosza. Sytuację ową sprowokowała taka okoliczność, że nie wywiązałam się w ustalonym terminie ze sprzedaży sztuk, które wzięłam za pokwitowaniem z magazynu. Cóż, znam ten proceder od doświadczonych pisarzy, którzy nie wygrali z renomowanymi wydawnictwami  podobnych spraw. Wydawnictwa/drukarnie sobie, autor sobie, klient/rynek sobie... Nikt nie chce stracić, lecz ktoś zawsze musi. Naciskana, zmęczona i zniechęcona fatum w liczbie mnogiej, które od początku ciągnęło się za tą książką, podpisałam jak wyżej. No i wreszcie - chorobowy luz… Ale - już po dwóch dniach miałam wszystkiego dosyć. Bo jak człek sam, to szybko odkrywa, że cud jak po tabletki i wodę sięgnie, że żadna to w sumie frajda leżeć w mokrej pościeli, bo się nie ma siły jej zmienić, (a do tego nawet kot nieczuły wyniósł się na grzejnik, wszak wilgoci nie lubi ;-)) więc trzeba szybko zdrowieć i brać się prężnie w kupę. Więc z ulgą kopnęłam to grypsko poza orbitę mojej codzienności i ciut przemielona zaczynam odpowiadać na pytania zadane mi przez Wiolę 
Dollina Sindy
dollinasindy.blogspot.com

z okazji wyróżnienia w konkursie - zabawie Liebster Award!        


1/ Jaka lalka pojawiła się w Twojej kolekcji jako pierwsza? W jakich okolicznościach?

To była drobiazgowo wykonana Indianka Carlsonów, z przełomu lat ’60 i ’70 XXw.(do czego doszłam przeszło 2 dekady później ;-)). Bodaj pierwszy, lub drugi wpis w tym blogu. Nie da się streścić perfidnych szczegółów w jednej, standardowej odpowiedzi. Z wyjątkiem tego, że miałam 9 lat i bezwstydnie pożyczyłam lalkę od mojej ciotki, która w młodości podróżowała do Ameryki Północnej. Niby nic nadzwyczajnego, ale ja wiedziałam, że ona tej lalki nigdy nie odzyska, bo zrobię wszystko, by została u mnie. O tyle paskudne, że nie uznawałam żeńskich zabawek i bawiłam się zazwyczaj z chłopcami - żołnierzami, samochodzikami i Indianami. Z drugiej strony od figurek wojowników do lalki w stroju narodowym nie jest znowu taka strasznie długa droga. Moją Indiankę nazwałam: Umina. Była bardziej maskotką, figurką do podziwiania niż aktywnie wykorzystywaną zabawką. Tak wsiąkłam w lalki regionalne. Mania Barbie dotknęła mnie znacznie później. Wszystko zaczęło się od ciemnoskórej Christie z serii: Barbie and the Beat” z 1990r. Bo kiedyś w ogóle nie kręciły mnie białe lalki.   


      

2/Jak reagują Twoi znajomi na Twoje lalkowe hobby?

Jedni podzielają pasję, bo sami są kolekcjonerami, inni jako otwarci ludzie chętnie słuchają moich opowieści o lalkach, choć pewnie nigdy nie będą ich zbierać. Nie wyobrażam sobie znajomych, którzy obśmiewaliby moje hobby – nigdy nie traciłabym czasu na takie kontakty.  

3/ Czy istnieje lalka, z zakupu której kiedyś zrezygnowałaś i teraz żałujesz?

O, tak. To pierwsza Toki Doki na moldzie Steffie (2011r.). Nie kupiłam jej tylko dlatego, bo miałam koszmarnego doła, siedziałam w nowym mieszkaniu dosłownie na paczkach, na jednym z kartonów stał monitor, a na drugim lampka nocna, bo górne oświetlenie było zdemontowane.  Zabrakło chętnych do jego instalacji, zaś ja sama kiepsko odnajdywałam się w mieście, którego w ogóle nie znałam i nie miałam w nim ani jednej bliskiej osoby. Krótko mówiąc: mała apokalipsa. Po kilku tygodniach takiego marazmu i stuporu zaczynałam mieć wszystkiego dosyć, dlatego gdy zobaczyłam pewnej nocy na „kup teraz” tę lalkę, pamiętam jak dziś moją reakcję: „Niesamowicie oryginalna, bezkompromisowa, na moim ulubionym moldzie, tylko po cholerę mi jeszcze jedna lalka?”. Kosztowała 350 zł. Pożałowałam długo później, gdy zobaczyłam, że jej cena wzrosła do 500 $.     


Powyższe zdjęcie pożyczyłam z sieci. Dziękuję! 

4/ Czy znasz liczbę lalek w Twojej kolekcji?

Nie i nie chcę znać! Mogłabym wpaść w panikę ;-)

5/ Czy regularnie czytasz blogi lalkowe? Jakie wpisy lubisz?

Tak, czytam i poświęcam temu naprawdę sporo czasu, tym bardziej, że prawie zawsze zostawiam komentarze chyba, że dotyczy to wpisów wstecznych. Kilkanaście blogów czytam regularnie, drugie tyle - z doskoku.
Najbardziej lubię wpisy spersonalizowane takie, w których oprócz obejrzenia ładnych lalek, mogę poznać też konkretnego człowieka. Do spersonalizowanych blogów zaliczam również te, gdzie obserwuję lalki samodzielnie przerobione przez właściciela, lub obszyte, zgodne z definicją „OOAK”. Ale zaglądam też gościnnie na strony będące wyjątkiem od moich reguł ;-). 

CDN przy okazji kolejnego mojego wpisu.

A teraz zdawkowo oddaję głos dziewczynom na moich obrazkach. To kolejne piękności ze stajni tajwańskiego projektanta Jasona Wu i ciekawa ewolucja w myśleniu Integrity Toys o lalkach Dynamite Girls. Choć ja sama pozostaję wierna starym dynamitkom, ich komiksowości i stylowi vintage przypominającemu moldy Barbie z połowy lat '60 XX w, czyli T'n'T, zachwycam się także ich nowymi odsłonami, powstającymi sukcesywnie po roku 2010. Z drugiej strony świeża generacja DG, to jak odnoga FR - ek. Zresztą oceńcie sami i wybaczcie brak zdjęć porównawczych i golutkich ciałek, ale walentynkowa TJ, jest chwilowo w miejscu niedostępnym dla mnie, więc posiłkuję się starą dokumentacją.   


Kariera Wu popłynęła tak gładko, że aż trudno w nią uwierzyć, a tym bardziej gdy się żyje w kraju nad Wisłą. Urodzony w Taipei, jako kilkulatek wyjechał do Kanady, podstawowe szlify edukacyjne zdobywał we Francji, w Japonii studiował rzeźbę. W czasie gdy większość z nas uczyła się szyć dla lalek po lekcjach i wkładała swoje dzieła do szuflady, Jason jako wolny strzelec zaczął projektować dla Integrity Toys. Miał wtedy... 16 lat! Jeszcze w liceum został dyrektorem kreatywnym Integrity Toys. Szok, że można tak, po prostu, mając jedynie wielki talent i zapał... nie zmarnować ani jednego, ani drugiego ;-)    

T.J. Heartbreaker z "The Holiday Series: Valentine's Day" (2009) wydano w dwóch wersjach - prezentowanej tu African i Caucasian, czyli białej z czarnymi włosami. Obie miały zgrabne różowe szorty, czerwoną bluzeczkę i takież pantofelki. W pudełku z tłem w serca znajdował się mały, słodki miś. Z całego zestawu, sprzedałam właśnie jego ;-). LE 500.






A to już nowa odsłona T.J. z 2011r. Unikalna, zjawiskowa sprzedawana tylko na VIII The Jason Event. Pod szyldem "The Jet Set Collection" wyszło 10 lalek, w skład, których wchodził m.in.: 1 chłopak Auden i Sooki w dwóch wariantach kolorystycznych. LE 150. 








poniedziałek, 8 lutego 2016

My Scene - lalki jak z komiksu. Część I. Chelsea/My Scene - dolls as a comic book. Part I. Chelsea.


Na początku chciałam podziękować Wioli za nominację do nagrody Liebster Award! :-D. Do następnego wpisu pewnie zdołam już przygotować odpowiedzi ;-)

W samą porę, nieprzypadkowo po wpisie o Bratz, przystępuję do nowego cyklu tematycznego, a mianowicie do długiej opowieści o lalkach My Scene, których produkcja została zawieszona 5 lat temu. Wspominałam kiedyś o nich epizodycznie prezentując czarnoskórą Jai. I wielokrotnie zabierałam się w myślach do ogarnięcia tematu. Tym częściej, im silniejsza była moja tęsknota za tymi komiksowymi laleczkami, mającymi w sobie coś z mangi i coś z Disneya, a już najwięcej z nowatorskiego projektu konkurencyjnej firmy MGA.
Mattel produkował je w latach 2002 - 2011 i zarzucił na rzecz innej koncepcji, na tyle innej, że nigdy nie mogłam pojąć, czemu zrezygnował definitywnie z tak fajnej idei. Mówię oczywiście o Monster High  - kolorowych upiorkach, z których jedne nieco trącą Scenkami, inne zaś nie mają wspólnego rdzenia, a co gorsza w bardziej tradycyjnych kręgach nie są akceptowane. Lecz lata mijają, nowe inicjatywy ulegają opatrzeniu, za starymi zaczyna się tęsknić i jeśli jest się producentem… kalkulować – co przyniesie zysk, co okaże się sukcesem? Wieść gminna niesie, że Mattel wznowi w tym roku produkcję My Scene. Pożyjemy, zobaczymy.
Tymczasem przypomnijmy sobie, jak się to wszystko zaczęło…


Na początku był skandal. Jak zawsze, gdy w grę wchodzi człowiek i pieniądze. Otóż pewien projektant, niejaki Carter Bryant, oficjalny twórca lalek Bratz, współpracował pierwotnie z Mattelem. Ale zmienił szefa i w nowej firmie ogłosił swoją koncepcję wielokulturowych lalek, o komiksowych rysach twarzy i dysproporcjach ciałka (m.in.: większa głowa; w przypadku Bratz - znacznie większa).
Mimo tego Mattel zdecydował się wypuścić na rynek „swoje” lalki (2002), rok po Bratz MGA (2001). Same Bratz są oryginalniejsze ze względu na konstrukcję ciałka, choć budzi ona odwieczne kontrowersje, mają bardziej odważny wizerunek i dużo mocniej stawiają na różnorodność kulturową. Występują też w różnej odsłonie wiekowej.
Pod względem wyrazu, bliżej im do innego projektu Mattela – lalek Flavas (proj. 2003r.), o których pisałam kilkakrotnie.
My Scene natomiast, zachowują klasyczne szczupłe ciałka Barbie i choć ich buty są karykaturalnie duże, (pewnie, żeby ocalić proporcję względem większej głowy), nie tworzą całości ze stopą lalki, tak więc można je zamieniać na drobne buciki Barbie.  
Obie firmy sprzedawały swoje produkty z powodzeniem, ale w 2005 r. MGA pozwał Mattela do sądu jako nieuczciwego konkurenta. Widać projekt sprzedawałby się dużo lepiej, gdyby ten sukces miał tylko jednego ojca… Producent Barbie bronił się, że pomysł lalek opartych o estetykę filmów animowanych, narodził się w wyobraźni Bryanta, jeszcze w trakcie współpracy z Mattelem.
Początkowo seria składała się z trzech bohaterek opartych na jednym moldzie z zamkniętymi ustami. Były to dziewczyny w większości o imionach nieobcych produkcjom Mattela: Barbie (biała, błękitnooka blondynka); Madison/Westley (Mulatka z afro w kolorze toffi i niebieskimi oczami) oraz Chelsea (biała o wyrazistych brązowych oczach i kasztanowych włosach). Tą ostatnią zaraz przybliżę Wam szczegółowo. Dodam jeszcze, że ostatecznie, dziewczyn pod szyldem My Scene było w sumie10 – wliczając rotacje bohaterek i 2 wykorzystane w edycjach specjalnych: wspomnianą Jai i Lindsay Lohan.
W przypadku My Scene, Mattel posłużył się zabiegiem zastosowanym wcześniej w edycji  Generation Girl, czyli nadaniem lalkom życiorysów, zasadzonych na przynależności etnicznej i osobistych pasjach z naciskiem na ambicje rozwojowe.   
Chelsea według zaprojektowanego dla niej przez firmę życiorysu, (bo nie wiem, czy zrobił to sam Bryant, czy może ktoś inny) jest urodzoną artystką i pragnie w przyszłości tworzyć modę. Uwielbia sklepy z retro - odzieżą i kocha zwierzęta. Urodziła się 10 listopada, a więc jest zodiakalnym Skorpionem. Myślę, że byśmy się dogadały!
Jak każda My Scene, tak i Chelsea w pierwszych edycjach ma zdecydowanie duże, raczej jednolite w kolorze oczy. Dopiero późniejsze egzemplarze odkrywają inną estetykę: węższe, bardziej przestrzenne tęczówki i makijaż – subtelny, lub bardziej złożony w zależności od egzemplarza.        
W pierwszej serii oczarowała mnie tylko Madison, ale i tak, w tamtych czasach, był to zachwyt pełen dystansu. Za to już w serii „Chillin Out” (2003), wszystkie lalki podbiły moje serce z naciskiem na kasztanowowłosą Chelsea. Ale skąd u początkującej studentki takie fundusze? Lalki te były piekielnie drogie, więc z ogromnym żalem, tym razem musiałam obyć się tylko marzeniami…
Dopiero w ubiegłym roku, całkiem przypadkowo wpadła w moje ręce wymarzona Chelsea z serii zimowej za zaledwie …10 zł! Owszem, brak jej było getrów, oryginalnego szaliczka i własnej czapki, ale szybko zastąpiłam te braki innymi mattelowskimi dodatkami. Grunt, że była praktycznie w idealnym stanie i miała tą cudowną kurteczkę pod kolor cienia na powiece! J Co ciekawe, Scenki wyszły z mody definitywnie i ich ceny na Allegro, sięgają najwyżej 25 zł…A i tak, nie ma zbyt wielu kupujących. 



I gdy wreszcie spadł śnieg, pobiegłam rano do lasu wraz z miniaturą Padlinki, oraz moją zimową dziewczyną. Po latach, bawiłam się w białym puchu równie dobrze, jak wtedy, gdy fotografowałam klonika lalki Bratz (poprzedni wpis). Tylko czemu ta zima w Polsce jest taka krótka???





Partnerująca jej Chelsea, z rootowanymi rzęsami nabyta także z drugiej ręki w 2011 r. pochodzi z serii: „Night on the Town” – był to pierwszy z zestawów, w którym wyszła razem z Hudsonem. 


Kolejny to „Out & About” (2007), gdzie występuje w swej chyba najpiękniejszej wersji, a do tego na nowym moldzie z otwartymi ustami (epizodycznie), oraz w zestawie walentynkowym, przetłumaczonym u nas na „My Scene na randce”. W tym secie dziewczyna ma już małe oczy i mniej wyrazisty koloryt, a chłopak namalowane włosy. Za to oboje otrzymali artykułowane ciałka!
A to już wspomniane porównanie pierwszych lalek z tymi nieco nowszymi: My Bling Bling (2005), oraz Boutique Divas (2005).





Chelsea funkcjonuje od początku do końca projektu My Scene, zatem wszelkich wariantów tej lalki powstała ogromna ilość na przestrzeni niemal dekady. Do wątku tej konkretnej bohaterki wrócę kiedyś, jak wygrzebię z pudeł moje pozostałe Scenki.   
Zainteresowanych zapraszam też TUTAJ:  simran2pl.blogspot.com