niedziela, 30 czerwca 2019

Zamiast lalek


I kto by pomyślał, że pod koniec czerwca złapie mnie… zwykła grypa? Ręka jeszcze do siebie nie doszła, ledwo odpuściły migreny, a tu już nowe „atrakcje”. Pocieszam się tym, że jednak dużo łatwiej jest chorować przy wysokich temperaturach niż ujemnych ;-) Dlatego dziś, bez nadmiaru własnych uzewnętrznień i nadprodukcji słów, chciałam pokazać Wam dla urozmaicenia tematyki, coś zamiast lalek.






Mieliście kiedyś klocki Lego? Ja tylko 3 zestawy: podstawowy, który dostałam w I klasie, oraz już później: zamek Robin Hooda i mały pojazd kosmiczny – ten ostatni, zachowałam po dziś dzień. Także do tej chwili pamiętam emocje towarzyszące otrzymaniu tamtych prezentów, a później miesiące kreatywnej zabawy i dumę z posiadania. 2 zestawy były prezentami od znajomych, a tylko na jeden wysupłano fundusz z domowego budżetu. Nigdy nie spełniło się moje marzenie o placówce pocztowej i posterunku Policji, które miał mój bogaty kuzyn, ale cieszę się, że mogłam choć kilka razy pobawić się tymi cudami, w czasach, gdy na lalki, (z wyjątkiem mojej jedynej etnicznej Carlssonki i Fleur) nie byłam w stanie patrzeć! Mój sentyment do klocków Lego nie wygasł całkowicie, choć dziś dużo więcej w nim szacunku dla cierpliwości budowniczych/konstruktorów, niż samego materiału…












Wystawa towarzyszyła Warszawskim Targom Książki, które odbyły się w dniach: 23-26 maja. Zdecydowanie, moim faworytem jest tramwaj! :-D 





oraz sceny z „Gwiezdnych Wojen”! Autor zaznaczył, że to tylko część ekspozycji ;-)






Dzisiejsze klocki Lego, ewoluowały, jak wszystko inne, poszerzając asortyment i zwiększając stopień trudności. W tym przypadku jednak, postęp uważam za korzystny i inspirujący.

sobota, 22 czerwca 2019

Elle Eedee/Maciej Parowski/Księżyc /Monster High. Kolorowe Upiorki - część kolejna.



Miał być urlop - wyszła podwójna praca, zero czasu wolnego i zmiany w życiu, zatem wpis opracowany 5 czerwca, wrzucam ostatecznie dopiero dziś. 
A stanowi on podsumowanie mojego świętowania Dnia Dziecka ;-) No, tylko mi nie mówcie, że w tym wieku już nie wypada ;-D Na dobre emocje, czas jest zawsze!
Tak bawiłam się 1 czerwca na warszawskich Wyścigach z „Fundacją Hipoterapia”, 








o perypetiach której, pisałam niemal półtora roku, dorzucając kilkunastoma tekstami interwencyjnymi swoją cegiełkę do szczęśliwego zakończenia.
A nazajutrz wieczorem, pojechałam do Centrum Nauki Kopernik czując, że bohaterka tego posta, idealnie odnajdzie się wobec sezonowej ekspozycji, trwającej zaledwie 3 doby…





Za przysłowiowym ciosem, pod ten adres: https://simran2pl.blogspot.com/2019/06/na-styku-wiary-folkloru-i-historii.html - zapraszam zainteresowanych polskim folklorem, wiarą katolicką i historią.  




Serii Monster High nie śledzę już przynajmniej od dwóch lat. Zabawne, bo przecież lalki w stylu fantastycznym, powinny być moim kolekcjonerskim priorytetem. I pewnie tak by się działo, nawet mimo ograniczeń finansowych, gdyby nie fakt, że machina produkcyjna, nie pozwala złapać konsumentowi oddechu. Te najpopularniejsze postacie, wypluwane po kilka w ciągu roku, nie dają szansy polubienia bohatera i zagłębienia jego stylu. Ledwo przyswoisz sobie daną fryzurę i strój, a już masz następną odsłonę. Takie tempo zwyczajnie męczy, osłabia bodźce, a co za tym idzie, zapewne wbrew intencji producenta – nie motywuje do zakupu kolejnego modelu ;-) Na szczęście, ten pazerny trend, nie dotknął jeszcze bardzo fantastycznej postaci, jaką jest Elle Eedee (2 odsłony: „Boo York” oraz „City Ghuls” – obie bardzo do siebie podobne; maj i lipiec 2015 r.) 


Niebieskawa dziewczyna, tylko gdy na nią spojrzałam, zaraz skradła moje serce. Nieco podobna do Robecci Steam, przypomniała mi jednakowoż Kidę z disneyowskiej „Atlantydy”, a także skojarzyła się z Jill Bioskop z filmu na podstawie komiksu mego ulubieńca - Enkiego Bilala.  






O Elle czytamy na hobbystycznej stronie Wiki, poświęconej tej postaci: Elle Eedee – córka robota. Ma 16 lat i pragnie zostać profesjonalną DJ'ką. Co jakiś czas musi przeprowadzić aktualizację swojego systemu; często również kupuje nowe kawałki do modernizacji swojego ciała, by później poprosić rodziców o pomoc przy ich instalacji. Mimo, że dziewczyna uwielbia muzykę, a zwłaszcza czerpie radość z jej komponowania, nadal ma problemy z tańczeniem. Elle jest także specjalistką w mechanice - sama buduje swojego zwierzaka. Qrczę: a mogłaby odbudować moją zmarłą syjamkę -  Padlinkę??? Starsi Czytelnicy bloga, dobrze znają tę czworonożną Bohaterkę wielu moich wpisów…. 
Lalka z pierwszej serii dotarła do mnie za pośrednictwem aukcji Allegro, w oryginalnym stroju, ale bez ozdobnych dodatków. Nie narzekałam, skoro zamiast przynajmniej 80 zł, kosztowała mnie 20 zł ;-)




Surrealizm w czystej postaci! A sama lalka wyłamuje się trochę ze standardowej estetyki MH, którym bliżej do bajki niż s-f. Dla mnie to gratka. Wychowana na książkach Lema, a trochę późnej O.S. Carda, czy S. Kinga – jestem z niezwykłością za pan brat. Nie wspominając już o „Nowej Fantastyce”, czy „Fantastyce”. Nieziemskie opowiadania i grafiki, zamieszczone w tym miesięczniku, budowały moją wrażliwość od końca podstawówki i zachęciły także do przygody z filmem fantastycznym, która nieprzerwanie trwa do dziś. W okresie studiów, zdradziłam ten gatunek na rzecz literatury faktu, ale filmy i seriale fascynowały mnie niezmiennie, odkąd złapałam przysłowiowego „bakcyla”…



I gdy wczoraj, dowiedziałam się o śmierci Macieja Parowskiego, który zmarł „po ciężkiej chorobie”, (w świecie hipokryzji, to niebudzący rewolucyjnych odruchów eufemizm na nowotwór złośliwy – epidemię XXI w., z którą jednostki decyzyjne w Polsce wciąż „walczą” jakby chciały, a nie mogły; lub, bardziej adekwatnie do stanu rzeczy: mogły, ale bez przekonania chciały) - zmroziło mnie na wiele godzin. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu, jako młodziutka studentka, poszłam do niego z jedną z 3. książek napisanych do szuflady. Jego odmowa była stanowcza, ale grzeczna i pełna szacunku. Po ojcowsku poinstruował, gdzie warto się udać. W żadnym wypadku nie mówił, bym dała sobie spokój z pisaniem. Był jedynym recenzentem, który nie zmieszał mnie z błotem… Gdy w grudniu 2017r.  spotkaliśmy się w tym samym miejscu pracy – pracował w lewym skrzydle, w tygodniku; ja w prawym – w dzienniku, trwał akurat redakcyjny „śledzik/opłatek”. Po raz drugi zobaczyłam go kilka miesięcy później. Zapamiętałam wymianę uśmiechów. On czekał na windę. Ja vis a vis, w korytarzu, na parapecie z komórką i notatnikiem - na ważny telefon. Jestem pewna, że nie poznał w skupionej kobiecie z dredami i resztkami irokeza na czubku głowy, ufnej, egzaltowanej dziewczyny z kucykami do pasa, która pytała go: „Proszę pana, no i co dalej powinnam robić?”
„Wrócić na studia, ale nie przestawać pisać”.
Wciąż patrzyliśmy na siebie; kurczę, jakieś niewyartykułowane słowa, myśli, zastygły na wysokości tego 4. piętra w przedwojennej, eleganckiej kamienicy, gdy otworzyły się drzwi windy…