środa, 22 kwietnia 2020

Project MC2



Na początku chciałam podziękować Wam za wszystkie ciepłe słowa i wyrazy empatii pod moim poprzednim postem…


MGA Entertainment po raz kolejny, choć tym razem bardziej subtelnie, pokazuje, że rywalizacja pomiędzy amerykańskimi, lalkowymi potentatami trwa. Już nie tak dosłownie i kontrowersyjnie, jak robił to za pośrednictwem Bratz (odsyłam do moich starych wpisów) w czasach mattelowskich My Scene, ale jednak wyczuwalnie. Projekt MC2, zainicjowany na przełomie 2015/2016 r. znowu przywodzi na myśl ze względu na wątek szkolny – „Monster High” i „Ever After High”, Mattela. Ale tym razem MGA, postawił na projekt bardziej: a)indywidualny, b)realistyczny i ambitny. Być może adresowany też do nieco starszej grupy wiekowej. A przynajmniej tak było na początku, bo ostatnie lalki z tej serii, jakie kojarzę z 2018 r. już bardzo standardowo promują atrakcyjny wygląd i kosmetyki. Po młodych naukowcach, nie został nawet ślad. Nad bystrymi, akrylowymi oczami, mieni się karykaturalnie gruba warstwa brokatu. Lśniące mazidło pokrywa też usta niektórych postaci. Nazwy „Lipgloss”, czy „Hair Streak”, mimo dodanego „Experiment” – z eksperymentami naukowymi, nie mają już nic wspólnego. Powyższej serii, nie widziałam w Polsce, a jedynie w sieci.


Według moich obserwacji, choć przyznam, że dość późno zetknęłam się z tymi lalkami, nie były u nas zbyt popularne. Nie jestem też w stanie odtworzyć chronologicznie poszczególnych edycji. Choć komiksowe buzie w żaden sposób nie przypominają nastoletnich aktorek chyba, że kolorytem, moim zdaniem są urocze. Wersje artykułowane, bo były i podstawowe, pociągały mnie owszem, ale nie miałam potrzeby wchodzić w kolejny podzbiór. Stąd też i dość pobieżna wiedza. Praktycznie chciałam tylko jedną, bardziej na zasadzie podtrzymania różnorodności kolekcji. Jak to u mnie – upatrzyłam sobie ciemnoskórą dziewczynę. I cierpliwie na nią wyczekałam. 


Bryden Bandweth Stick Core, nabyłam okazyjnie jesienią (30 zł, zamiast od 60 do 120), podczas dorocznego Zjazdu Kolekcjonerów Lalek. Nie zależało mi na garderobie, nie narzekam więc, że z oryginalnego stroju zachowała tylko szorty i pasek. 
Jak widzicie przy porównaniu ciałek: Bratzillaz (późniejszych Bratz już nie tyle nastolatków, ocierających się o subkultury, co nawiązujących do magicznych MH Mattela) i MC2, mamy sporo cech wspólnych.


Mnie osobiście cieszy kształt stopy. Bratzillaz i MC2 mogą nosić to samo obuwie! Czy nie ma większego szczęścia dla Lalkoluba, niż takie odkrycie? Wszak wiadomo, że lalkowe buciki, to towar deficytowy. Łatwo je zgubić, a w przypadku lalek z 2, czy z 3. ręki, często otrzymujemy je niestety… bose. I tu załączam prośbę do Was: jeśli macie jakiekolwiek zbędne buciki od Bratzillaz, czy MC2, chętnie je przygarnę. Kolor nieważny. Jakby nie pasował – przemaluję. Mogę się odwdzięczyć dodatkami hand-made.      


MC2, to w pierwotnym założeniu, lalki z pasją naukową. A więc nie dzieci bohaterów bajek, czy znanych potworów, ale istoty nastawione na konkretną dziedzinę edukacji. Fabułę szybko podłapał Netflix. Gigant telewizyjny ulepił wspólny projekt. Jego bohaterkami, były 4 dziewczyny, które ciężką pracą w szkolnej ławie, lub raczej w profesjonalnym laboratorium, zbudowały scenariusz uratowania świata. Jak im to wyszło? Pewnie fajnie. Niestety, nie przewidziały koronawirusa, który zdestabilizował całą dotychczasową, ludzką egzystencję…



Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem już bardzo zmęczona izolacją, (która tylko pogłębia moją żałobę),  infantylnymi i nie raz sprzecznymi komunikatami w mediach, zamiast rzetelnych wywodów lekarzy i naukowców, a do tego jeszcze teraz te maseczki, o których początkowo wypowiadano się, że nie są skuteczne. Po zaledwie 2. dniach noszenia tego diabelstwa, już nasiliła mi się alergia, a z niedotlenienia po wizycie na mieście… boli mnie później głowa  Nie wspominając o tym, że zastój w urzędach i bałagan w szpitalu, sprawił, że Babcię pochowałam prawie miesiąc po śmierci (wczoraj), co dodatkowo naraziło mnie na wysokie koszty, choć nie ja tu zawiniłam. Prośby o zwolnienie z opłat, dyrekcja szpitala nie uwzględniła, mimo załączonego ksero wypowiedzenia umowy od mojego szefa. O cierpieniach natury moralnej i duchowej – nie wspomnę….


Zdjęcia wśród roślin w loggi, robiłam - nie wiedząc o tym - podczas ostatnich, spokojnych godzin mojego dotychczasowego życia. Do lasu poszłam już nazajutrz, koić duszę i szukać dobrych duchów przeszłości. I także w tej sytuacji, nie przewidziałam, że lasy zostaną na kilka tygodni zamknięte, co wydaje się posunięciem nieracjonalnym w przypadku obszaru liczącego ponad 1 161 km2 (tylko tutejsze terytorium). 





Tu można wędrować godzinami i prędzej przejść do sąsiedniej miejscowości niż spotkać jednostkę ludzką. Nawet na drogach pożarowych, im dalej od osiedla, tym większe prawdopodobieństwo ujrzenia sarny, ewentualnie samotnego człeka na koniu, czy rowerze, niż rodziny z dziećmi.


Życzę Wam zdrówka!
A to już kaktus grudniowy, który zrobił mi w tym trudnym czasie niespodziankę i zakwitł w kącie przy szybie, ukryty wśród większych doniczek i roślin… Piękny, prawda?


Tęsknię za Waszymi blogami. Gdy siły wrócą - z przyjemnością je odwiedzę 😊.



środa, 1 kwietnia 2020

Ken nr 130. Osobiście. Aż do bólu.


Chińska zaraza nie odpuszcza, mimo iście orwellowskich obostrzeń. Czas dla wszystkich jest trudny. Choć z pewnością ci, którzy mają swoje pasje – znoszą lepiej ten stan nadzwyczajny. Mnie wirus dotknął podwójnie: utratą najbliższej mi Osoby (mimo, że przyczyna śmierci była inna, obostrzenia te same: zakaz odwiedzin, niemożność pożegnania się, skąpe, telefoniczne informacje o stanie zdrowia; dopiero 3 doby po fakcie, dowiedziałam się, że Babcia nie żyje) i kilka dni później – bezceremonialnym zwolnieniem z pracy.




W ciągu tygodnia, cały dotychczasowy świat, jego najważniejsze filary, runęły mi na głowę……. W kontekście medialnych informacji o ofiarach zarazy w Europie i USA, moje przeżycia z jednej strony nabrały mocy, z drugiej – zbladły wobec ogromu globalnej tragedii.  



Mój szef nie czekał długo. Nim upłynęły 2 tygodnie od ogłoszenia pandemii, w tytule maila przeczytałam: „wypowiedzenie”. Powód: koronawirus. Forma maila jeszcze bardziej zimna niż samo wypowiedzenie. Boli tym silniej, że tylko kilka osób z zespołu straciło pracę. Resztę zawieszono w obowiązkach, pozostałym zaproponowano gorsze warunki. Lecz ze mną nikt nie rozmawiał. Nie miałam alternatywy. Nie rozumiałam co się dzieje, w końcu miałam b. dobre notowania. Przez współpracowników, starszych stażem, byłam chwalona za kompetencje….
Kilka dni później przysłano mi prywatnego maila od szefa do innego pracownika.
15 doskonale zaplanowanych i uporządkowanych kroków. Nie zdziwiłbym się, gdyby napisał to korpo-szef. Ale mój szef… jest księdzem. Znanym, przez niektórych nazywanym nawet „celebrytą”. (Nieee, nie chodzi o o. Rydzyka, spokojnie 😉)
A jednak zastanawiają następujące słowa:  
Proszę o modlitwę, aktywność, nieoglądanie się na innych (moje podkreślenie) i o
> zrozumienie.
Na czas epidemii, zostałam bez ubezpieczenia zdrowotnego.
Na szczęście otrzymałam masę, (jak nigdy w życiu!!!) wsparcia z zewnątrz. Teraz, gdy wszyscy doświadczamy naszej pokoleniowej próby, zachowanie mojego szefa, poruszyło nawet zupełnie obcych mi ludzi.



(Oto lutowy grzyb, który wyrósł pośród aksamitnego mchu, w ciepłe, wilgotne noce...)


Ciemnoskóry Ken nr 130, z 2019 r. jest bardzo ciekawą pozycją w projekcie Fashionistas Mattela. Ten realistyczny afroamerykański mold, został użyty po raz pierwszy 2 lata wcześniej. Starszy brat numeru 130, Ken nr 10, miał bardziej klasyczne, męskie ciało i jaśniejszą skórę. Fash-owi mężczyźni, tak, jak dziewczyny mogą pochwalić się różnorodnością figury – choć kobietom amerykańska firma, podarowała więcej wariantów. 

130 ma klasyczną, poważną, myślącą twarz. Bardzo przypomina Tre z popkulturowej, kolekcjonerskiej serii „Flavas” (od 2003 r.). Ujmuje mnie jego drobna postać. Osobiście, miałam szczęście do takich filigranowych chłopaków 😉



Brak artykulacji, to typowe zastrzeżenie do współczesnych produkcji Mattela. Ale w tym przypadku dziwi dodatkowo rozwiązanie projektanta dotyczące fryzury: mold świetny, naturalny. Lecz włosy ułożone w warkoczyki, pokryte całościowo czarną farbą, przypominają gumowy czepek.
Profilowany kształt, mnie osobiście, kojarzy się z rybą – Jesiotrem 😉 
(zdjęcie z sieci)


Aż korci, by przerwy pomiędzy warkoczykami, potraktować brązową farbą i wydobyć to, co trzeba…
Pan Jesiotr ma za to naturalne dłonie i stopy. Możecie je sobie porównać z Tre.







Trwajcie w zdrowiu.