wtorek, 30 czerwca 2020

100 - letnia Indianka. Skookum dolls



Uwierzylibyście, że z jabłek też można robić lalki? Dziwne, prawda? A jednak pierwsze Skookum dolls, w tym czasie, kiedy Polski nie było jeszcze na mapie, pewna Amerykanka, wyrzeźbiła właśnie z jabłek. Lecz o tym za chwilę…


Gdy tylko otworzyłam paczkę, nie miałam najmniejszej wątpliwości, że właśnie moja dłoń sięga po coś drobnego, niepozornego i… bardzo starego. Pośród trójki lalek Carlssona w miarę dobrym stanie, przetaczał się dość osobliwy bobas. Ale czy na pewno był to brązowoskóry dzidziuś? Choć gabaryt niewielki i becik kolorowy, jego twarz wydała się przesadnie dojrzała. Do tego stopnia, że zaniepokoił mnie i niemal zmusił do kolejnej już przemiany w lalkowego detektywa. Trzymałam w dłoni coś z ewidentnie własną osobowością – coś, co dopominało się odkrycia personalnej historii. Ilekroć spoglądałam na to przerośnięte dziecię, tyle razy robiło mi się nieswojo…


Żywia nie miała takich odczuć.



- „Mogę się pobawić?”
- Nieeee! Żywia, nie rusz!
- „Dwunożny samolub. Ma tyle zabawek, a kotu nic nie da…”


Pysio wyglądający na celuloidowy, oczka ręcznie malowane, włosy zwichrowane i przerzedzone tzw. „zębem czasu”.




Widzę, że masz mi coś do powiedzenia, ty dziwny „dzieciaku”…
Zaczęłam więc, dopingowana przez to  zaklęte w kilku centymetrach stworzenie, długo i cierpliwie patrolować internet.  Tak natknęłam na Skookum dolls – niesamowite, etniczne lalki z Ameryki, których pomysłodawczynią była Mary Dwyer McAboy (1876–1961) z Montany. To mama nauczyła ją rzeźbić w jabłku. Choć była białą kobietą, doskonale „poczuła indiańskiego ducha” i wychwyciła charakterystykę urody rdzennych Amerykanów. W 1913 r. utalentowana nauczycielka, rozpoczęła sprzedaż lalek w regionalnych strojach, z główkami wykonanymi z jabłka. Hitem okazała się własna ekspozycja, wystawiona w witrynie sklepu spożywczego, która zachwyciła pewną aktorkę występującą w mieście. Ówczesna gwiazda Fritzi Scheff, która wpadła na gościnne występy do Missouli, oczarowana pomysłem i wykonaniem, zakupiła etniczne laleczki.


Ale, co zrozumiałe, lale z jabłkowymi główkami, nie mogły święcić ponadczasowego triumfu, więc Mary po konsultacjach ze specjalistami, zdecydowała się na zmianę technologii i produkcję masową. A, że była bardzo przedsiębiorczą niewiastą, umiała się wypromować za pośrednictwem prasy, a nawet zorganizowała wystawę w biurze wyborczym kobiet w Nowym Jorku.
Lalki były produkowane przez HH Tammen Company, dystrybucją zaś, zajmował się Arrow Novelty Company. Od początku lat 40. XX w. lalki zaprojektowane przez Mary, produkowano z tworzywa sztucznego. Ciekawa jestem, czy zachowało się jakieś zdjęcie tych najpierwszych, z główkami wyrzeźbionymi w jabłku?…
Znalazłam ciekawą informację na temat identyfikacji tych lalek. Kto wie, może znajdziecie kiedyś jakąś na pchlim targu?


Jednym ze sposobów ustalenia daty produkcji lalek jest badanie obuwia. Najwcześniejsze lalki z ok. 1913 r. miały mokasyny wykonane ze skóry. W 1918 r. obuwie robiono z zamszu nałożonego na drewno, a jego charakterystyczną cechą, były malowane wzory. W 1924 r. formowano je z materiału kompozytowego, a w latach 50. lalki miały plastikowe nóżki.
W 1952 r. Mary Dwyer McAboy, przeszła na emeryturę. Produkcja Skookum, ustała na początku lat 60.  
Moja Skookum, liczy zaledwie 8,5 cm. Nie wiem, czy ma równe 100 lat, ale ponad 90 – z pewnością 😊
W sieci znalazłam kilka zdjęć tych lalek. Mam nadzieję, że nikt nie poczuje się dotknięty moją “pożyczką” wyłącznie na cel edukacyjny. Mnie osobiście, zachwycają naturalne rysy twarzy, mimika i zaduma.




Kochani, to by było na tyle. Życzę Wam udanych wakacji, mimo wszystko, choć pewnie będą to wakacje na miarę koronawirusowych możliwości 😉. Bądźcie zdrowi, bawcie się dobrze, realizujcie lalkowe (i nie tylko) marzenia!
Do zobaczenia bliżej jesieni 😊

Zainteresowanych zapraszam TUTAJ, gdzie pokazuję niezwykły album:



I po raz przedostatni, wrzucam trochę mojej ceramiki:



A także to, czym Porcelanowa Ewa jeszcze nie zdążyła się pochwalić. Poznajecie tę czworonożną Panią? 😉 http://simran2pl.blogspot.com/2020/06/ceramiczne-niepraktycznetroche-pasteli.html


Póki co, zawężam aktywność tylko do ekologicznego bloga.


Na zakończenie – portrety mojej patchworkowej, grafitowej rodziny (TYLKO dla pełnoletnich):

Belzebub (ojciec i mąż Nadziei)


Nadzieja (córka i żona Belzebuba)


Żywia (córka Nadziei i Belzebuba)

sobota, 27 czerwca 2020

Sailor Moon


Prawie każdy, kto urodził się na przełomie lat ’70 i ’80 XX, przynajmniej kojarzy tę serię. Tym bardziej osoby kilka lat młodsze, które autentycznie przeżywały losy dziewcząt z japońskiego komiksu i  kreskówki. Anime oglądali oni i one, choć dla tych ostatnich, księżycowe wojowniczki, stały się wzorem hartu ducha i mądrej siły. Myślę, że żadna z nas, nie myślała wtedy o historii emitowanej przez Polsat i TV 4, zręcznie łączącej fantasy z romansem w kategoriach feministycznych. A jednak: świetnie się czułyśmy jako dziewczyny w rolach od wieków przypisanych tylko chłopcom. Nie istniało wtedy pojęcie gender, a wraz z nim, wyczerpujące, ideologiczne spory. Było tylko uskrzydlające poczucie, że… kobieta też potrafi 😉. Wcale nie gorzej niż facet.


Manga stworzona przez Naoko Takeuchi, zyskała status nowatorskiej i kultowej. Animowany serial, z wyjątkiem Japonii, cenzurowano w każdym z krajów. Polska w tym przypadku, wbrew obiegowej opinii, wykazała się zrozumieniem innej kultury i ostrożnością w modyfikacjach oryginału, rodzima cenzura nie była więc zbyt daleko posunięta.
Nasi zagorzali fani „Czarodziejki z Księżyca”, chyba najlepiej pamiętają bałagan z tłumaczeniem imion w poszczególnych odcinkach 😉.
Ja za to świetnie, pamiętam z tamtego okresu życia… lalki.



Kiedy nie tak dawno Barbie trafiły z Pewexów na półki stosunkowo nowych w naszym krajobrazie supermarketów, ugruntowały w społecznej świadomości ideał plastikowo-gumowego piękna. Ówczesna Barbie, choć wszak tak bardzo karykaturalna - wyglądała jednak naturalnie na tle dostępnych w Polsce lalkowych bohaterek serii „Sailor Mooon”. Długonogie ciałka z obfitym biustem, przypominały amerykańską sex-bombę, ale dziwne twarze z monstrualnymi oczami, w naszej kulturze i na naszym rynku, były czymś nowym. Dla mnie wychowanej na azjatyckich przyborach szkolnych (piórnikach, kredkach, etc.), wielkookie buzie - kojarzyły się dość swojsko 😊. A jednak nie byłam w stanie się przemóc, by kupić którąś z postaci. Kiedy już miałam w ręku kieszonkowe i odłożone pieniążki z sezonowej pracy, wolałam jakąś lalkę Mattela, albo komiks. Lalki z „Sailor Moon” fascynowały mnie, ale budziły też jakiś dysonans.


No i chyba trochę się bałam posądzenia ze strony znajomych, Rodziny, o… fascynację kiczem.
Skusiłam się wtedy tylko na zakup KOTÓW.



Trochę kosztowały i wstydziłam się nieco tej ceny, więc Mamie powiedziałam, że kauczukowe figurki kupiłam za parę złotych na Kole, gdzie mknęłam tramwajem skoro świt w każdą niedzielę. Mama na szczęście nie prowadziła śledztwa. Wykrzyknęła tylko: „Ale super! W japońskim stylu” – i skonfiskowała je zaraz na swoją półkę z kolekcją kocich figurek. (ja też miałam własną, konkurencyjną). 


Kiedy kilka lat później, stałam się totalnie zakochaną fanką „WITCH” i z zainteresowaniem patrzyłam (wraz z Mamą) w stronę produktu: „WINX”, pożałowałam, że nie kupiłam mimo różnorakich przeciwności, żadnej lalki z serii „Sailor”. Tym bardziej, że robiłam już pierwsze próby graficzno-ilustratorskie w w.w. kierunku.      
Dopiero jako mocno pełnoletnia pannica, wylicytowałam po internetowym pojedynku tego oto pana:
„Deluxe Adventure Dolls Prince Darien” z 1997r., w oryginalnym pudełku miał jeszcze fiołkową marynarkę, takąż pelerynę i charakterystyczne okulary w grubych, białych oprawkach. Chłopak mierzy 30,5 cm. Wydał go „Irwin Toy Limited” (najstarsza kanadyjska, niezależna i rodzinna firma, produkująca nieprzerwanie zabawki – od 1926 do 2001r.)




Mars niemieckiej firmy „IGEL” (1999r.), kupiłam ze 2 lata temu. Golusieńką, z włosami w stanie – jak widać. Z oryginalnych dodatków, zachowała tylko 1 kolczyk 😉Na 99% jestem pewna, że to właśnie lalki z tej serii widziałam wtedy w polskich sklepach. W porównaniu z „Irwin”, wydają się troszkę bardziej toporne, ale to moja indywidualna opinia.



Sklejona para udała się na spacer wśród brzóz. Kto wie, może to ich ostatni w tej scenerii? Brzozom wydano u nas w tym roku, stanowczy wyrok śmierci. Znikają wszystkie fragmenty lasu, gdzie rosną te cudne, jasne drzewa, a wraz z nimi, nie tylko ulubione zakątki dla spacerowiczów i zakochanych par, ale też najlepsze kurkowe miejsca…

Przy okazji zapraszam TUTAJ: http://simran4.blogspot.com/2020/06/czerwcowe-kurki.html




Dzisiejszy wpis dedykuję wszystkim, którzy co roku w czerwcu brali udział w warszawskim Pikniku z Kulturą Japońską „Matsuri”. I jak zwykle wyrażę wątpliwość, czy nie lepiej byłoby przełożyć wydarzenie na jesień, niż całkowicie z niego rezygnować? Super, że organizatorzy pisząc: „Spotkamy się za rok”, dają nam gwarancję absolutną, że dożyjemy tego czasu i będziemy w stanie się bawić, ale wolałabym jednak mieć prawo decydowania o udziale, bądź rezygnacji – tak, jak decyduję na własną odpowiedzialność, czy wychodzę z domu w burzę, lub podczas epidemii grypy.

TUTAJ spotkacie się z japońskim fotografem kotów  :-)
https://simran2pl.blogspot.com/2020/06/shosei-iihoshi-i-jego-kot-nyankichi.html



Bądźcie zdrowi! 😊

wtorek, 23 czerwca 2020

Bulgaria. Part 2. Discover the world with Barbie. Part 3.


I tak, dziś, bez mojego zwyczajowego gadania, chciałam pokazać Wam ubiegłoroczny fotoreportaż z Kurpiowskiej Krainy... Idealny na czas korono-zastoju, zimnej wiosny i deszczowego - póki co - lata.
Cieszmy więc zmysły kolorami i wolnością, które blisko rok temu wydawały się czymś naturalnym, należnym nam demokratycznie, oczywistym, jak prawo do życia.


O serii " Discover the world with Barbie", pisałam w ciągu dwóch miesięcy trzykrotnie, a strój bułgarski, pokazywałam 2 razy. Nie mam już zatem, nic więcej do dodania :-)



Teresę w bałkańskim odzieniu, zabrałam tym razem na doroczną, folklorystyczną uroczystość w miejscowości Wykrot - gmina Myszyniec.




Miodobranie Kurpiowskie, choć momentami ocierające się o kicz, polecam każdemu miłośnikowi pszczelich dzieł, zdrowej żywności i mazowieckiego folkloru.



Więcej TUTAJ: https://simran2pl.blogspot.com/2020/06/sodkie-skarby-kurpiowskiej-krainy.html








Obawiam się, że jak wszystkie inne tegoroczne imprezy, zostanie odwołane, co będzie skutkowało stratami finansowymi lokalnych pszczelarzy i producentów spożywczych, oraz rękodzielników...
Pozostaje się cieszyć, że poprzednie epidemie grypy, zbierające podobnie smutne żniwo co covid-19, nie spowodowały zatrzymania nurtu życia...