Z osami mam związane zdecydowanie traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa. I to wcale nie chodzi o tego jednego owada, który wdarł się do torebki z czekoladowym mlekiem w proszku (to była wtedy spożywcza nowość na rynku i wielka atrakcja dla stęsknionych czekolady dzieci nie przekarmionych pseudo-serkami z dodatkiem cukierków). Nie powiem, że słodyczy w moim dzieciństwie w ogóle nie było, bo w teorii istniały i jeśli już się pojawiły w realu, miały niskie ceny. A, że nie leżały sobie rzędem na półkach marketowych tak, jak teraz, to dorośli kupowali od razu (jeśli nie było limitu) po parę kilogramów - zazwyczaj cukierków owocowych (czekoladowe pozostawały jednak w sferze marzeń). Pamiętam, że nie tylko u mnie były takie zapasy w kuchennej szafce. Ale może pod tym względem Warszawa była uprzywilejowana? Na wakacje do Pradziadków, pojechała spora wałówka. I tak, po śniadaniu Prababcia nie zamknęła dość szczelnie opakowania ze wspomnianym proszkiem spożywczym. Jakaś rezolutna osa, sama zaprosiła się na słodki posiłek. A ja, pięcioletnia, zwabiona tajemniczym chrobotaniem na stoliku/taborecie? przy tzw.: lepce, wsadziłam twarz do srebrnej, foliowej torby. Nakryty na konsumpcji owad, użarł mnie w brodę, więc zawyłam na tyle dramatycznie, że w ciągu chwili kuchnię wypełnili dorośli. To było moje pierwsze spotkanie z OSĄ. Parę lat później okazało się, że w naszej 100 - letniej kamienicy osy zrobiły sobie kolonię w nieotynkowanym murze. Wlepiły swe kruche, szare gniazda w szczeliny cegieł, w otwory po kulach i naturalne pęknięcia, będące wynikiem upływającego czasu i braku konserwacji. W iście afrykańskie lata końca XX wieku, cegły nagrzewały się niemiłosiernie, wyganiając z nich liczne, owadzie byty. I tak bywało, że po naszych poduszkach chodziły stonogi szukające ochłody, czy śnięte osy. Te obrazy rodem z horroru, pamiętam po dziś dzień. Zapytacie być może, jak obudzona w środku nocy reagowałam na to paskudztwo? O ile nie łaziły mi po twarzy, bardzo spokojnie. Ponoć człowiek to tak gruboskórna bestia, że do wszystkiego się przyzwyczai... Niestety przez wiele lat, administracja nie chciała nam pomóc w robaczywym problemie, więc owady trzeba było pacyfikować samodzielnie. Oczywiście nie bez ubytków na własnym zdrowiu...
Po tym długim, paskudnym wstępie, pokazuję Wam wreszcie Osę (sfotografowaną na łąkach w Jabłonnie w październiku... ubiegłego roku), która była pierwszym owadem w serii Monster High (2011).
Zaistniała jednakże niejako pobocznie, jako składak w formie elementów dodatkowych, czyli "Create A Monster". O "gorszej siostrze" popularnej serii powinnam przypomnieć parę faktów, ale od kilku dni znowu walczę z zawieszającym się kompem i biegającym samodzielnie po ekranie kursorem. Powiem Wam szczerze - mam tego serdecznie dosyć :-S. Musicie mi zatem uwierzyć, że ta dziwna "pod-edycja", przyniosła parę postaci zasługujących na kolekcjonerską uwagę. Niektóre znalazły rozwinięcie w głównym nurcie MH, jak np. Skelita, która zadebiutowała w składakach jako Szkielet, inne poszły do lamusa. Osy żałuję szczególnie. Pomysł, ze zdejmowanymi okularami imitującym tzw.: "owadzie oczy", był świetny.
Dlatego cieszę się, że choć mocno używana, z drugiej ręki, trafiła pod mój dach. Bije na głowę przesłodzoną Lunę Mothews z Boo York, wydaną w 2015 r. Ma się rozumieć, moim zdaniem ;-). Osa w oryginalnym opakowaniu, miała uniwersalną nazwę "Insect". Hmm, naprawdę nie wiem czemu, bo dla mnie to zdecydowanie "wasp"!
A dlaczego taki kąśliwy temat dziś wybrałam? Bo jestem wściekła! Wspominałam na tym blogu jakiś czas temu, że kupiłam Fleur i 2 maluszki od użytkownika "damian200038". Zakup był na "kup teraz" i z punktu widzenia kolekcjonera miał okazyjną cenę. Owszem, paczka nie należała do najtańszych, dlatego usiłowałam mailowo ugrać ze sprzedawcą jakąś tańszą formę. (Oczywiście moje maile i sms-y były olewane.) Niestety w międzyczasie, dowiedziałam się, że: "dziecko zepsuło największą z lalek (czyli Fleur)" i pieniądze, jeśli je już wpłaciłam, zostaną mi zwrócone. Znając tę prymitywną wymówkę, stosowaną nagminnie, w przypadkach gdy sprzedający dogadał się na boku z drugim kupującym, odpisałam, że nie ma problemu, ja sobie lalkę naprawię! Co można było przewidzieć, zostałam zlekceważona - zero odpowiedzi...
Miniony miesiąc dostarczył mi wiele trudów codzienności i zabrał dużo czasu, więc ładunek emocjonalny był przeniesiony gdzie indziej. Pierwotnie zamierzałam od razu wystawić negatywny komentarz. Ale miałam ważniejsze rzeczy na głowie, więc pewnie cwaniak zostałby oszczędzony. Jednakże w chwili, gdy zobaczyłam "pozytywny komentarz", jaki krętacz otrzymał od skądinąd miłej cudzoziemki zbierającej lalki vintage (ona coś ode mnie kupowała i ja od niej) dotyczący tej samej aukcji wystawionej parę dni później, zalała mnie przysłowiowa krew!
Panie Damianie. Za długo na tym świecie żyję i zbieram lalki, by dać się nabrać. Ale też za długo na to, by pozwalać na robienie z siebie kretyna. Prawda zawsze wypływa, więc oszczędź swoim klientom farmazonu i przyznaj, że nie respektujesz żadnych zasad, że w d... masz tych, którzy ci zaufali i potraktowali poważnie, że liczy się tylko kilka złotych więcej... Typowe, polskie dno. Spuśćmy kurtynę milczenia podlaną niesmakiem i zapomnijmy o tym sprzedawcy...
A na ostudzenie nerwów i w nagrodę dla tych, którym chciało się przeczytać cały wpis - Dywa i Bub. Jak widać, nie mogą się zdecydować, czy chcą ze mną popływać, czy może złowić :-)
Wysokość lalki: ok. 27 cm.
Tworzywo: plastik, guma.
Cechy szczególne: pierwsza lalka - owad w wykonaniu Mattela.
Data produkcji: 2011.