Przeszło tydzień temu złapała mnie grypa i nadal nie chce puścić.
W ciągu 9. dni, kolorowa jesień zmieniła się w szarą, ciemną zimę...
Myślałam, że najbardziej zjadliwe paskudztwo, zaliczyłam w lutym br. Nic bardziej mylącego. Chyba, że się starzeję i tracę kondycję ;-S Miesiąc wcześniej wirus, teraz ten "urok". Jeszcze w ramach powikłań padło mi na oczy. Z jednej strony kijem, z drugiej pałką. A tu świat otwiera nowe bramy; nie wiem wprawdzie co się za nimi kryje/czai?, ale tak, czy inaczej czas oraz forma są mi bardzo potrzebne. Ja zaś biernie oglądam rzeczywistość z perspektywy łóżka, nie licząc tych dni, kiedy trzeba było wyjść i dokupić leki, oraz żer dla nas.
Malutkie powoli zaczynają jeść zewnętrzny pokarm: ser biały i gotowanego mintaja. Nadzieja już nie zawsze chce wydawać posiłki, wtedy gdy one tego oczekują i sznur krzyczących dzieciorów biegnących za matką nie jest jednorazowym widokiem.
RecyDywka może tylko dotrzymywać im towarzystwa, co z ochotą czyni.
Od lewej: Północ/PółNocy (bo się urodził punktulanie o północy z 30 września, na 1 października); pasiaste to Żywia (kotka, która zanim wyciągnięto ją z brzucha, dwukrotnie została uznana za martwą, raz nawet przez USG ;-)); w obiektyw jak zawsze bystro patrzy - Czarnobyl. Imię przyszło mi do głowy spontanicznie, gdy jak co wieczór opracowywałam do jutrzejszego wydania blok wydarzeń kulturalnych. Przy informacji o wykładzie, pt. "Czarnobyl i Fukushima", poczułam na sobie spojrzenie. Przestałam klikać. Spojrzałam w kierunku kartonu. Para granatowych, kontaktowych oczu, przyglądała mi się z zainteresowaniem. A nawet wyczekująco - co jak zdołałam zauważyć z biegiem czasu - jest jego charakterystyczną cechą. Pomyślałam: "Kurczę. No, przecież jesteś czarny! Będziesz Czarnobylem :-)"
Nie da się ukryć, że miło mi chorować w takim towarzystwie ;-) Szkoda tylko, że nie potrafią zrobić herbaty i kanapki... O zakupach nie wspomnę.
Zanim zaległam bezproduktywnie w łożu, miałam całkiem sporo wolnego czasu, który udało mi się wykorzystać na grzybobrania i lalkowe sesje. Tę pannę chwyciłam z góry witryny dość spontanicznie. Zdmuchując kurz i kichając, uświadomiłam sobie, że ta lalka sprzed 22 lat (!!!), dość rzadko gości na Waszych blogach.
I choć wtedy, gdy chodziłam jeszcze do szkoły, seria Hula Hair, składająca się z 3. lalek, (z czego do Polski sprowadzono tylko 2) doprowadzała mnie do szału, swoją rokokowo-bazarową estetyką, muszę przyznać jej, że świetnie zniosła próbę czasu.
XXI wiek, dużo lepiej rozumie burzę tęczowych włosow, które spotyka się dziś na europejskich ulicach (a także w wielu projektach Mattela) i przerysowane stroje. Rok 1996, nie był łaskawy dla Barbie. Te klasyczne, przypominały chińskie klony samych siebie, a człowiek, pamiętający jeszcze lalki z lat '80 XX w. tęsknił do jakości, subtelności i klasy, z jakich słynęły amerykańskie lalki. Co gorsza, do Polski sprowadzano wtedy same pospolite pozycje - jednakowe blondynki z wulgarnymi ustami i wielkimi placami niebieskich, bezrozumnych oczu. W buncie przeciw temu i tęsknocie za minionym, nie umiałam wtedy docenić powszechności pierwszego tak mocno artykułowanego ciałka typu "pajacyk", które dano m.in. i Hula Hair, i bardzo ciekawej serii Galaxy, In Line Skating, czy Barbie Gimnastyczkom. Owszem, pojawiły się w tamtym roku ciekawe "Dolls of The World", z których część zyskała status kultowych w obrębie serii, (co najważniejsze - trafiły do Polski), niesamowite Jewel Hair Mermaid, u których znowu wkurzały mnie błyskotki i monstrulanie długie włosy, czy plażowa seria: Sparkle Beach. Z niej po raz pierwszy od lat, sprowadzono do Polski Afroamerykankę na moldzie Shani, jednakże zielone oczy brązowej lalki, znowu irytowały miłośniczki realizmu. Wygląda na to, że wszystko w tamtych czasach, miało jakiś swój mankament ;-) Sporo winy stało po stronie dystrybutorów, którzy osadzeni w skostniałych schematach PRL-u uważali, że polskie dziewczynki nie są gotowe na różnorodność i sprowadzali najzwyklejsze pozycje, często wybierając tylko 1-2 z serii, czego przykładem jest bohaterka dzisiejszego posta.
Gwoli sprawiedliwości dodam, że zachwycily mnie wtedy pierwsze Shelly: Chelsie, Becky i Susie, które śniły mi się po nocach, oraz nowy, bardziej realistyczny mold Skipper, o znacznie mniejszych oczach.
Seria Hula Hair, przerosła moją estetyczną wrażliwość. Z Lalkową Siostą, żartowałyśmy, że zaprojektował ją chyba daltonista. Mieniące się hawajskie spódnice z tzw. anielskiego włosa, jaskrawe biustonosze, ze złotymi nadrukmi, sztuczne kwiatki w tęczowych włosach o źle dobranych kolorach. Najgorzej ze wszystkiego prezentowała się Barbie, (choć i Teresa w niebieskościach wygladała osobliwie) To był szczyt kiczu! I oczywiście to ta paskuda występowała powszechnie w naszych sklepach. Jej odpowiednikiem, o 100 x lepiej dobranej kolorystyce, była śniada Barbie AA, na moldzie Ashy, zarezerwowanym wtedy dla Christie. Niestety tej pogodnej, wyrazistej lalki, nie sprowadzono do Polski i nim trafiła do mnie z 2. ręki bez oryginalnego ubranka, przez wiele lat znajdowała się na mojej liście marzeń. Dziś łagodniej patrzę na tę serię - co by nie mówić była bardzo oryginalna. Nigdy później, nie sięgano już po podobne wzorce ;-) Jest czego żałować?
Poniżej, stosunkowo nowy gość w naszych lasach - Borowik Wysmukły, zwany też Amerykańskim:
O sezonie grzybowym, należy już raczej zapomnieć. Pani Jesień, oddaje Ziemię we władanie Pani Zimy...