Do stolicy dotarłam, jak to u mnie - z przygodami. Dźwigając napęczniałą torbę z rzeczami dla Babci i kilkoma lalkami, które chciałam pokazać koleżance. Na granicy Warszawy, w punkcie przesiadkowym, zakręciło mi się w głowie. Przypomniałam sobie, że w tym ferworze i zacietrzewieniu (eufemizm), nie zjadłam drugiego śniadania. Psia krew - zaraz się odcukrzę, a przy tej temperaturze z moją niedowagą, wychłodzę jak na Alasce. I znowu będą mnie zbierać z ulicy. Trzeba działać. Bagnet na broń. Kiosk stoi jak byk. Asortyment spożywczy obiecujący. Czyli samobójstwo na raty. Wybieram najmniej naszpikowanego śmiercionośnym śmieciem wafelka. Płacę. Patrzę na datę. Zaraz się kończy. Reszta z dziesięciu złotych, leży przede mną na szklanej tacce.
"Przepraszam panią, czy jest może wafelek z inną datą? - pytam niewiastę w głębi metalowego czworokąta - Nadzienie nieważne" - dodaję.
"Poszukam" - odpowiada grzecznie i konfiskuje mi zakup.
Reszty nie chowam do portmonetki w kształcie kota. Czekam na efekt wykopalisk.
"Ma pani tego wafelka?" - drę się w przestrzeń.
Cisza.
"No znalazła pani? - ryczę jak wół - Autobus mi ucieknie".
Panna milczy. 518, nieubłaganie jak meteoryt w filmie sf, wyłania się zza zakrętu.
"Wafelek!!!" - wyję w desperacji.
Martwa cisza.
"Jest ten wafelek do licha ciężkiego!?"
Już nie myślę o ogładzie, o tym, jak mnie wychowali idealiści, nonkonformiści, partyzanci. Przecież żadne z nich nie stało w lodowaty dzień na takim zadupiu!!!
518 otwiera drzwi. Żal mi zabrać resztę, stracić 2 złote, nadal mieć szum w uszach i szarość przed oczami. Oraz pusty żołądek. Wszak żer mi skonfiskowano! Rozbój w biały dzień.
"Spokojnie - przemawia wreszcie panienka, aksamitnym, ledwo słyszalnym głosem, jakbyśmy stały na mszy w kościele - Mam tylko dwie ręce".
"Ja też - rzucam przez zaciśnięte wargi - To normalne w naszym gatunku - dodaję zirytowana".
Autobus odjeżdża. Wicher zawodzi listopadowo. Wbijam zęby w wafelek z bardziej obiecującą datą. Kwadrans stania pod chmurką. Cienka ławeczka zajęta. Zmarnowana wiata starej generacji drży pod podmuchami czegoś, co nie jest balsamicznym, wiosennym zefirkiem. Nasuwam kaptur ocieplanej bluzy, zapinam suwak - pierdut!!! Suwak zdechł. Poleciały 3 ząbki. Wicher wyje. Sztywnieję.
Szybko robię bilans strat ostatnich dni. No, tak - tydzień zaczął się jak u Hitchcocka. Odwołano promocję mojej książki w sąsiednim mieście. Przegrałam z autorkami z zagranicy. Ach, nie ma to jak konkurencja! Chcąc się wyżalić, zadzwoniłam do Bliskiej Osoby, która szykuje mi na początku czerwca promocję w stolicy. Telefon odebrała z izby przyjęć w szpitalu na końcu Polski. Buuum! Właśnie złamała nogę...
Ale dobra, jest też plus. Zerknijcie tylko na mój nowy szablon aukcji z książką na Allegro:
http://allegro.pl/show_item.php?item=5313799305
Jak dla mnie - bajkowy. T., gorąco Ci dziękuję!
Acz miło, że ten tydzień już się kończy...
W stanie mrożonki, obładowana jak wielbłąd, docieram do stolicy. Ciężki klamot dla Babci, książki i lalki dla koleżanki... Dobrze, że mam przy sobie kasę. Lecz sporo się zmieniło od momentu, w którym wyprowadziłam się z Warszawy. Ciucholandów brak. Markowe sklepy oferują już kostiumy kąpielowe. A jeśli któryś ma jakieś bluzy za parę dych, to przypominają one zwykłe ścierki. I to ażurowe! O, gdzie ta użyteczna jakość... Kryzys zeżarł, czy brakoróbstwo?
Dzwonię do koleżanki. Spotykamy się pod Empikiem. Wspólnie odwiedzamy kolejne salony odzieżowe w byłych Domach Centrum. Pewnie gdyby nie ona, spięłabym bluzę agrafką i jak to ja, totalna abnegatka, łaziłabym tak do jesieni... Ale w Reserved, w męskim dziale znalazłam wreszcie czarną, ocieplaną bluzę, w której nie utonęłam z kretesem ;-). Do tego załapałam się na promocję 50%. Wow!
I tak, mogłyśmy sobie wreszcie usiąść w kawiarence w Empiku, na masochistycznie twardych stołkach i zjeść lody. Były one stosunkowo tanie, względem wody mineralnej w cenie 4 x wyższej niż w sklepie. Ale przecież Polska to Zielona Wyspa! ;-) Wierzymy w to, prawda??? Usta formujemy w banana, bo nasze średnie wynagrodzenie wynosi blisko 4 tyś zł!!!!!!! Więc co tam szklanka wody za 5 zł, a soku za 15 ;-D. Rany, za taką pensję, ile lalek można sobie kupić...
A to już moje piękności i wspaniałości Shi...
O kultowej mandze Naoko Takeuchi, można napisać grubą pracę doktorską. Zresztą, zapewne już coś takiego powstało ;-). Komiks i serial anime na zawsze wpisały się w pop kulturę na całym świecie. Dla Polaków urodzonych w latach '80, to był pierwszy kontakt ze współczesną, japońską grafiką. Dla większości - jedyny. Dla nielicznych, jak dla mnie i Shi, to pierwszy stopień wtajemniczenia w japońską kulturę. Mangi i anime idą z nami przez nasze życie. Na szczęście na polskim rynku już od lat jest szeroki wybór publikacji dla dorosłych.
Ale zatrzymajmy się jeszcze na moment przy "Czarodziejce z Księżyca".
Seria komiksów była wydawana w latach 1992 - 1997. (W Polsce od 1997 do 1999r.)W tych samych latach emitowano serial anime. Dodatkowo, magiczne dziewczyny doczekały się jeszcze trzech filmów pełnometrażowych. Nowa odsłona ich przygód, powstała w 2014r. Jeszcze nie widziałam :-(
Większość z Was pewnie kojarzy jak przez mgłę fabułę i główne postacie. Ale gdy kogoś zapytać, o czym jest ta historia, można usłyszeć: "prosta bajka dla dziewczynek". A wcale, że nie taka prosta.
Główną bohaterką jest czternastoletnia Usagi Tsukino. Ta zwykła nastolatka z Tokio, odkrywa swoje niebagatelne przeznaczenie - musi bowiem ocalić Ziemię, a z czasem i całą galaktykę. Sporo, jak dla takiej malolatki. No, żeby jeszcze była Brucem Willisem... Fabuła skupia się na odrodzeniu obrończyń Królestwa, które w przeszłości rozciągało się w Układzie Słonecznym. Wiodące motywy tej historii, to odwieczna walka dobra ze złem, oraz siła przyjaźni i miłości. Wnikliwi fani wiedzą, że nie brak tam i bardziej hardcore-owych tematów, a także zmian temperatury ogólnej atmosfery - od mroków, poprzez infantylizację.
Bez wątpienia Sailorki, spopularyzowały ideę i styl "magicznych dziewczyn". Najbardziej znane to Witch i Winx, które nota bene doczekały się kilku edycji bardzo ciekawych lalek.
(Elf ze skrzydełkami to disneyowska Fira z 2007 r. - Playmates Toys)
Sailor Moon, to także cały, nieumierający przemysł gadżetów, motywów, dodatków i figurek.
Tutaj przykład rewelacyjnych zawieszek do komórki. Zachowane w cukierkowych pudełeczkach, otrzymują całkiem inną oprawę:
A tu już Chibiusa - jedna z moich ulubionych bohaterek. Ponoć jestem odosobniona w sympatii dla tej postaci. Podróżniczka w czasie w ciele małej dziewczynki. Przywędrowała z przyszłości do XX-wiecznego Tokio, aby ratować mamę. Ma ukochaną kotkę - Dianę.
Kto by pomyślał, że nawet Pullip wcieli się w rolę Sailorki? Nie mam jeszcze żadnej z tych niesamowitych, dysproporcjonalnych lalek. Wpisują się w estetykę anime, bez względu na to, czy nawiązują do konkretnej produkcji filmowej, czy nie. Chętnie porównałabym je kiedyś z Diva Starz.
Lalka zjawiskowa, ale stojak, co stwierdziłyśmy zgodnie - bardziej przypomina atrapę. Ani funkcjonalny, ani stabilny. Nie polecamy!
Japońska firma Bandai, powstała w 1950r. O jej jakości, nie muszę nikogo z kręgów mangi przekonywać. To ikona gatunku:
Opowieść spinam klamrą. To moja ukochana, sailorkowa Kodancha, także wydana przez Bandai. Na użytek sesji pozbawiłam ją oryginalnego mundurka. Obiecuję, że kiedyś poświęcę jej wpis.
Tymczasem pozdrawiam Was ciepło. Nie będzie mnie jakiś czas w blogosferze.
A zainteresowanych moimi zmaganiami renowatorskimi, z nutką varsavianistyki, zapraszam TUTAJ: simran2pl.blogspot.com