Dziś chwilowa odskocznia od wspomnień ze Zjazdu Kolekcjonerów Lalek na rzecz innego wydarzenia, w którym wzięłam udział... wczoraj.
Wystawa, która zostanie zapamiętana m.in. z tego, że od
początku nie było na nią biletów ;-). A jednak... w ciągu 4 miesięcy odwiedziło
ją 100 tys. osób. To prawie 2 x tyle, ile liczy miasto, w którym
mieszkam. Miałam dwa podejścia. Prywatnie nie udało się. Zawiódł sromotnie
czynnik ludzki, choć bilety cudem zostały zakupione na godz. 18, na 27 XII, po
zwolnieniu się rezerwacji internetowej. Godzinę odjazdu mieliśmy zaplanować
wspólnie. Sama forma zakładała działanie mnogie. Koleżanka zadzwoniła jednak wieczorem
i oznajmiła, że: "Na pewno nie spodoba ci się godzina, ale wyruszamy o
6". Znajomi chcieli przez 8 godz. zwiedzać miasto ;-S. Ich prawo, choć
szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałam. A właśnie moje wyczerpanie młynem
zawodowym pod koniec roku i świąteczny czas, który od paru lat należy do bardzo
trudnych, dały mi w kość - podziękowałam. Wystawa miała być przyjemnością, a
nie maratonem turystycznym. Oprócz woli negocjacji, zabrakło empatii, ale ja
się nie poddałam. :-) O wszystkim opowiedziałam Koleżance z pracy. I kiedy tuż
po nowym roku nie było ani jednego biletu, dzięki dobrej woli
- weszłam "na redakcję" 2 dni przed końcem. 5,5
godziny w jedną stronę (autobus, tramwaj, BlaBlaCar). Prawie 6 w drugą
(opóźniony pociąg, bez miejsc siedzących, SKM, 2,5 kilometra na piechotę przez
rozmiękły śnieg). Łącznie blisko 12 godz. w podróży. 3 godz.
zwiedzania.
Ale warto było!
Głównie ze względu na wątek polski - rewelacyjne fotografie
Bernice Kolko, ur. w Grajewie, przyjaciółki Fridy, która pod koniec życia Artystki, była tak z nią zżyta, że mogła fotografować malarkę także w łóżku,
oraz przejmujące obrazy i litografie
Fanny Rabel (ur. w Lublinie), uczennicy Fridy, która dość szybko wykształciła
własny styl i stała się rozpoznawalną malarką.
Obrazy z kolekcji Jacquesa i Natashy Gelman z Meksyku, gościły w poznańskim Centrum Kultury Zamek od 28 IX 2017 do 21 I 2018. Choć teoretycznie jest jeszcze jeden dzień na ogląd tej rewelacyjnej, wielowątkowej wystawy zatytułowanej "Frida Kahlo i Diego Rivera. Polski Kontekst." - celowo piszę o wydarzeniu w czasie przeszłym. No, chyba, że ktoś zakupił bilety dużo wcześniej, albo ma dobre znajomości ;-)
Obraz "Me and my doll", został namalowany w 1937r. W trakcie pracy nad nim, Frida straciła troje nienarodzonych dzieci. Wypadek komunikacyjny, który sprawił, że nigdy nie mogła cieszyć się macierzyństwem, na zawsze wpisał się w jej malarstwo. Spowodował, że po dziś dzień, jest ono jednym z najbardziej osobistych zobrazowań przeżyć jednostki.
Nie każdy wie, że Frida zbierała też lalki...
Na prezentowanym obrazie uderza mnie dystans i kontrast. Posągowa, smutna kobieta z papierosem w dłoni i naga lalka - przedmiot. Sytuacja nieoczywista, nierozwikłana zagadka.
Motyw lalek, znalazłam też na obrazie Diego Rivery "Sunflowers" z 1943r. I tutaj same zagadki. O czym myśli chłopiec? Czy dziewczynka celowo zepsuła lalkę?
Prezentację wszystkich wystaw, jakie weszły w skład czteromiesięcznej ekspozycji na Zamku, łącznie z wystawą dzieł samej Fridy, będę uskuteczniała stopniowo na blogu: ODKRYTE, UPOLOWANE, WYCZAROWANE. Była to jedna z ciekawszych wystaw czasowych, jakie widziałam kiedykolwiek, a uwierzecie, że sporo tego było ;-). Mogę zrozumieć tych, którzy nastawiali się tylko na ogląd dzieł Fridy Kahlo, że czuli się zawiedzeni ilością. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowana, gdyż zobaczyłam 2 z moich ulubionych obrazów i 1, o którym nie wiedziałam. Ponadto jak się dowiedziałam, nie tylko dla mnie, znacznie ciekawszy okazał się wątek polski ;-)
Frida Kahlo. "Kolaż z dwiema muchami". ("Collage with Two Files") 1953.
Kolaż i akwarela na tekturze.
PS. Wybaczcie to szaleństwo z czcionką, ale technika dziś wymknęła mi się spod kontroli.