Piątek, piąteczek, piątunio…
To mój ulubiony dzień tygodnia, pozwalający przez kilkanaście
godzin mieć złudzenie, że wreszcie odrobinę odpocznę. Kluczowe jest tu słówko „złudzenie”.
W praktyce, jeśli nie odeśpię zaległości w piątek po powrocie z pracy, to
odsypiam w sobotę, a w niedzielę kończę pisać to, co muszę wysłać do redakcji już
na początku tygodnia, a jeśli nie udało mi się wcześniej przygotować projektów na
zajęcia plastyczne z seniorami – i je muszę wykonać; chyba, że mogę posiłkować
się tym, co kiedyś robiłam z dziećmi. Jedyną zaletą pracy w dwóch miejscach,
jest różnorodność.
W przypadku pierwszej pracy, część rozmów mogę wykonać przez
telefon, lecz część dotycząca wydarzeń kulturalnych, wymaga ode mnie stawienia
się na miejscu. To też jest korzystne, bo żeby nie wiem, jak mi się nie chciało,
żeby burza śnieżna szalała na zewnątrz, mróz malował szronem każdy skrawek
- muszę pojechać do muzeum, galerii, etc.
Dzięki temu jestem na bieżąco z tym, co mnie interesuje i inspiruje, choć siły
już nie te. Organizm ostatnio, niczym windykator uporczywie wystawia rachunek.
Praca z seniorami daje mi dużo radości, a nawet relaksu. Nie
spodziewałam się, że będzie aż tak piękną i pożyteczną przygodą. Jednocześnie czasem,
gdy wsiadam już do busa, jakaś łza w oku się zakręci. Kiełkuje ostrożna tęsknota za Babcią. Nim nie zmieniła Jej całkiem demencja, była dla mnie najważniejszą Osobą w życiu. Żeby nie wiem, co się działo: akceptowała, prowadziła, nauczała, kochała. Tęsknota, której niekiedy doświadczam, potrafi boleśnie ukąsić. Przy okazji współczucie wymknie się
spod kontroli. Każda osoba, z którą pracuję ma za sobą bogatą przeszłość i niezmierzone
bogactwo wewnętrzne. Do Domu Samopomocy przyjeżdża: była położna, kierowniczka przedszkola, bibliotekarka,
wojskowy, etc. I choć choroby, postępująca niepełnosprawność, wiek – sytuują ich
na marginesie życia, ochoczo biorą udział w zajęciach emanując ciepłem, które
niekiedy nadmiernie rozmraża moje struktury.
To nasze dzisiejsze prace. Na podstawie mojego projektu i
szablonów,
seniorzy wyczarowali okazjonalne karty. Oto niektóre z nich:
Przepraszam za tę zbyt długą dygresję o pracy, ale jest ona
uzasadniona ze względu i na dzisiejszy Dzień Babci i bohaterkę tego posta –
chyba jeszcze bardziej ukochaną przez Kolekcjonerów niż prezentowana w poprzednim
wpisie Diva. O Steffie nie pisałam już wiele lat. Lecz gdy klikniecie w odpowiednią
etykietę, wyświetli Wam się kilka bardzo obszernych wpisów z 2013, 14 i 15 r.
To niektóre z nich:
http://simran1pl.blogspot.com/2013/08/steffie-wiecznie-zywa-ponadczasowy-mold.html
http://simran1pl.blogspot.com/2013/12/tara-lynn-w-dwoch-artystycznych.html
Nie wyczerpują one wprawdzie mojego obszernego podzbioru
lalek z tym konkretnym moldem, ani całej historii ponadczasowej postaci
wykreowanej w 1971 r. przez Mattela (zabrakło zapału).
Ale miłośnicy vintage
znajdą wiele faktów i fotek różnych typów – wybaczcie, że jakościowo dużo słabszych. W czasach, gdy wiele zdjęć z blogów nie tylko lalkowych było kopiowanych,
zmniejszałam zdjęcia, celowo nie przejmując się utratą jakości.
Zresztą, nie
pomyślałabym wtedy, że moje pisanie o lalkach, przerodzi się w prawdziwą sagę i
9 lat później, będę kogokolwiek odsyłała do aż tak archiwalnych materiałów.
Od tamtej pory przybyło mi duuużo lalek, choć w kwestii
Steffie wiele z marzeń wciąż czeka na realizację, jak np. blondwłosa „Talking
Busy Steffie” i czarnowłosa „Spacer
Lively” – obie z 1971 r. czy cudowna „Quick Curl Kelley” w barwach Nutelli 😊
z 1972.
Co warto wiedzieć o Steffie z wyjątkiem tego, że ma już ponad
pięćdziesiątkę, a wygląda jak hollywoodzka gwiazda filmowa i wciąż spotykamy ją
w nowych projektach Mattela? W historii amerykańskiej firmy, ale po części też
popkultury, odegrała wszystkie możliwe role. No, może z wyjątkiem faceta (póki
co). Wielu starszym Kolekcjonerom, kojarzy się jednak jako kultowa PJ. A tym
trochę młodszym, czyli jak przypuszczam większości Czytelników mego bloga, jako
brązowowłosa Whitney (zwłaszcza m.in. „Totaly Hair”) lub Teresa (m. in. „Benetton”)
. Dla tych jeszcze młodszych o blisko pokolenie, mold z kusząco rozchylonymi
ustami będzie Summer na ekstremalnie szczupłym ciałku Model Muse. Ale
pamiętajmy, że Steffie była i Barbie (także latynoską w wersji „hispanic”) i czarnoskórą
Carą, Christie, czy Stacie – przyjaciółką nastolatki Jazzie, a nawet piegowatą…
Midge!
„Ballerina Cara” z 1975 r. ma oczy malowane ręcznie, co
wtedy było jeszcze powszechną praktyką:
Dziewczę przede wszystkim rewelacyjnie radziło sobie w
licznych, kolekcjonerskich seriach. Tu, np. występuje jako: „Miss Saphire –
September”; seria „Birthstone Beauties - 2007”
(mam do niej przeogromny
sentyment, bowiem kupiła mi ją Babcia latem 2009r. kiedy to pokiereszowana
wyszłam ze szpitala – mimo tamtego bólu, ileż bym oddała teraz za normalny
świat; także mój… jednostkowy…)
I kolejne cudo z tej genialnej serii, przywołującej Steffie,
która nie pojawiała się wtedy od dawna w „pink boxach”: „Miss Topaz” – tym razem w wydaniu AA.
Nie mogę nie pozwolić sobie na złośliwość względem chorej
poprawności politycznej. Dziś BLM podobną estetykę pewnie uznałoby za
rasistowską…
Owszem i ja wtedy stwierdziłam, że dziewczyna powinna mieć
odcień skóry ciemniejszy niż moja polska opalenizna. Ale nawet w koszmarach nie
wydedukowałam, że świat ogarnie taki ideologiczny absurd… cóż - prowadzący do
kolejnych, silnych podziałów społecznych…
Wszak o to chodzi kreatorom tego globalnego chaosu, jaki
mamy od przynajmniej 2 lat: Dziel…I… Rządź. ☹
Widzicie podobieństwo z Teresą „Lights and Lace” (1990) - prawa strona fotografii - ubraną w oryginale w niebieskie koronki?
Bo ja, bardzo silne. Oj, ileż napolowałam się na tę laluszkę,
która w ówczesnej Polsce wystąpiła jako towar ekskluzywny, sprowadzony do pierwszych
sklepów za złotówki w limitowanej ilości… Miała ją moja Przyjaciółka w
związku z czym mogłam przebierać ją i aranżować scenki do woli… Lecz marzenie o własnym egzemplarzu spełniłam
dopiero po 30. Mocno wybawioną sztukę kupiłam za parę złotych od znajomej.
Mniej więcej w tych samych czasach, zdybałam na Allego,
które wtedy było zakupową i przystępną Mekką dla kolekcjonerów lalek: „Flight
Time Barbie” z 1989r.– wersja: hispanic.
Kocham te kreseczki pod dolną powieką, charakterystyczne dla
lal z tamtego okresu!
Mnie pozostaje tylko życzyć tej Pani - Babci kolejnych
owocnych i pięknych 50 lat młodości! 😊
PS. Wszystkie 3 mini sesje powstały w sierpniu 2020r.