sobota, 13 lutego 2021

Ona i jej koń - czyli jak zmieniały się konie u Mattela

Palec pod budkę, która z Was marzyła kiedyś o koniu Barbie? 😉 Oj, były ich całe stada. Konia miała też Mulan na licencji Disneya, a Herkules otrzymał zabawnego pegaza poruszającego skrzydłami przy odpowiednim zamachnięciu się figurką. Są to jednak projekty całkowicie poboczne, nie związane z otoczeniem Basi, choć ona też mogła poszczycić się własnym pegazem. A my w latach'80? Miałyśmy... głównie pragnienia. 

Gdybym chciała napisać rzetelną monografię na temat koni Barbie – bodaj najpopularniejszych zwierząt kultowej lalki amerykańskiej, musiałabym spędzić kilka tygodni na drobiazgowym zbieraniu i chronologicznym porównywaniu zdjęć. A też nie gwarantuję, że ogarnęłabym całość tego obszernego tematu 😉 Mattel doskonale wybadał fascynacje małych dziewczynek, dlatego już na samym początku lat ’70 XX w. piękna, wysportowana Barbara w kowbojskim stroju otrzymała swojego rumaka – (Barbie Doll Horse Dancer 1971). Np.  na fotografii z 1977r. Dancer Horse niósł na swoim grzbiecie Barbie, siedzącą w pozie retro - po damsku 😊 

Pierwsze konie Barbie miały nogi artykułowane w biodrach, kolanach i nadgarstkach/kostkach. Wyobrażacie to sobie? Jedynym mankamentem tego konia o posturze Araba, była moldowana grzywka i ogon. Gdyby w miejsce plastiku wstawili włosy, figurka byłaby perfekcyjna. Ale tej modyfikacji dokonano dopiero na początku lat ’80. Niestety mimo, że jeszcze poprawiono figurę konia czyniąc ją bardziej doskonałym Arabem z ogonem i grzywą do czesania, jednocześnie pozbawiono plastikowe zwierzę artykulacji. Czemu? Jeden Mattel to wie…   

Pierwsze konie Barbie zobaczyłam w katalogu u koleżanki z równoległej klasy. Książeczka o pogiętych rogach, należała do jej starszej siostry. Jasny Dallas (1980r.) i ciemny Midnight podbiły moje serce. Miały tę cudowną figurę, którą posiadał pierwszy koń Barbie sprowadzony do Polski, czyli Western Fun/Suncharm (1989r.) To jego ujrzałam na żywo u Przyjaciółki z klasy. Tym koniem wybawiłam się do woli, a z czasem jego 2 nieco zmarnowane egzemplarze trafiły pod mój dach. Jeden z nich wciąż stoi w mieszkaniu Babci, w moim dawnym pokoiku, z nałożonym przez Nią zabawnym, słomkowym kapeluszem. Nadal nie śmiem go tknąć. Nie pytajcie, czemu… ? Bohater dzisiejszego posta oparty jest właśnie na tej matrycy, używanej do początku lat 2000.

Boticelli and Carriage  od Barbie as Rapunzel z 2002 r. - jak sama nazwa wskazuje występował w zestawie z karetą, będącą szczytem kiczu nawet jak na chińską zabawkę dla dziewczynki. Konia kupiłam na Allegro w stanie jak widać na fotkach, w 2009 r. Nie pamiętam, ile kosztował, wiem tylko, że zamierzałam przechować go w domu do następnej wiosny i wykorzystać do sesji zdjęciowej we floxach śnieżnych, przebiśniegach i innym białym kwieciu na naszej działce. Mieszkanko miałyśmy wtedy malutkie, więc liczył się każdy centymetr, a tu nagle taszczę z poczty… taką kobyłę.   

Wiosna nadeszła, owszem, a wraz z nią wszystkie nieszczęścia, które można sobie wyobrazić. Tak więc sesja nigdy nie powstała, a koń przeniósł się ze mną do nowego mieszkania i zawalał 10 lat tył jednej z witryn. Kołatały mi się wprawdzie po głowie strzępki planów, by zrobić mu fotki w śniegu, ale nim się do tego zabierałam, już było po zimie. Udało się dopiero w tym roku, nie bez przygód. Stare spodnie strzeliły mi na siedzeniu, a ręce przemarzły od podrzucania śniegu, mimo, że zaraz nałożyłam na nie dwie pary suchych rękawiczek, które miałam ze sobą. Po dziś dzień czuję te ekscesy w stawach z czego wniosek, że w moim wieku bawić już się nie wypada 😉  

Dzisiejsze konie, choć producent znów łaskawie, przywrócił im artykulację, mają przysadziste figury bez zaznaczonych mięśni i muminkowe głowy z bezmyślnymi błękitnymi oczami. Czy to się podoba dzieciom? Są produkowane i sprzedawane, więc chyba tak. Z drugiej strony, gdy nie ma się wyboru…

Moim zdaniem najbardziej udane konie, łączące wszystkie dodatnie cechy powstały w 2004 r. w serii Barbie Cali Girl Horseback Riding. 

Rozumiem, że każdy nowy projekt, to po prostu kasa dla pomysłodawcy, ale czy naprawdę nie można było bardziej wzorować się na Cali? Bo te właśnie konie czerpią żywo z artykułowanej wersji rumaka Dallas (była też i wersja sztywna) powstałego w 1981r. Praktycznie już wtedy w kwestii konia Barbie wymyślono wszystko: naturalną figurę i kolor, pełen zakres ruchu, oraz rootowane włosie. Idąc dalej można było albo zatrzymać się na tym modelu i urozmaicać dodatki, albo zacząć eksperymentować i … stopniowo pierniczyć to, co już osiągnięto.

Więc dziś było o koniach. O lalce ani słowa, bo znacie ją doskonale. To bodaj najczęściej pokazywana postać na tym blogu, moja dyżurna podróżniczka. W zeszłym roku, jak wiadomo z Luną nigdzie nie jeździłam. Nie wiem, jak będzie dalej. Jeśli wprowadzą paszporty dyskryminujące, być może nie my jedne radykalnie ograniczymy nasz zasięg. Wierzę jednak w moc ludzkiego rozumu i poszanowanie wolności, które zatriumfuje nad tym globalnym szaleństwem.

Bądźcie zdrowi, Kochani!




A to już inny rumak. Północ z poświęceniem pomknął przez śnieg przy -12 stopniach do miejsca zewnętrznego posiłku licząc na to, że może załapie się na kolejną porcję żeru... Cóż. Konfrontacja z rzeczywistością - czasem boli. 



PS. Zastanawialiście się kiedyś, jak sypiają zwierzęta? Takie np. ptaki, ryby, czy maleńkie owady? Przygotowując ten materiał, sama byłam bardzo zaskoczona 😮 

Zainteresowanych, zapraszam TUTAJ: http://simran4.blogspot.com/2021/02/nie-opowiedza-nam-swoich-snow.html

10 komentarzy:

  1. Siwek cudnej urody.Wspaniała sesja na śniegu. Jakoś w całym moim życiu nie pragnęłam innego konia niż żywy. Może dlatego, że mój wujek miał, więc czułam się po trosze właścicielką Łysego - imię od tzw. łysiny, białej plamy na czole. W domu Metka ma jednego konia, który służy zarówno pod wierzch jak i do sań. Ale nie wiem co to za koń, nie ma sygnatury. Jest też jeden ale mniejszy, flockowany, z grzywą z futerka. Nie pamiętam, ale chyba z kiosku. Teraz będę się w SH pilniej przyglądać koniom, może trafię jakiegoś starego od Mattela. Pozdrowionka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, patrz, Sowo po SH, patrz, bo lalkowe konie to także ciekawy kawałek wiedzy :-) U nas tylko maskotki i trochę niemowlęcego złomu. Chyba panie sprzedawczynie mają własny obrót zabawkami. Trudno uwierzyć, że do naszego miasta przychodzą tylko wory ciuchów...
      O, my z Mamą byłyśmy koniarami :-) Niestety, ze względu na finanse - tylko platonicznymi. Wraz ze zmianą sytuacji narodził się plan, że gdy M. wyląduje na emeryturze, kupimy domek i uratujemy życie jakiejś emerytowanej koninie, której zapewnimy godną starość. Nie wyszło. Zamiast domku kupiłam mieszkanie, zamiast konia, żyłam ja spokojnie z tego, co pozostało. Niezbadane są wyroki Opatrzności...

      Usuń
  2. Oj tak... W dzieciństwie kolekcjonowałam wszystkie "końskie" zabawki, na jakie tylko mogłam trafić, kiedy jednak zobaczyłam barbiowe rumaki (w katalogu, rzecz jasna ;)) byłam jak urzeczona. Dziwnym trafem jednak teraz nie mam żadnego w odpowiedniej skali... Chyba byłby czas, by temu zaradzić. Twój siwek dostał przepiękną, zimową sesję w otoczeniu godnym jego urody :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie biedak mógł swobodnie pogalopować ;-)
      Od kilku lat widzę, że na Allegro, czy OLX jest mniej ciekawych koni. Zniknęły te starsze, a nowsze jak dla mnie są mało podobne do konia. Nie wiem, jak u Ciebie wygląda sprawa z asortymentem w SH? Może tam należy udać się na łowy?

      Usuń
  3. Wspaniałe, trochę magiczne, zimowe zdjęcia... Tak, lubię konie, nawet nabyłam dwa, ale nie od producenta Baśki. Te wydają mi się trochę... nieprawdziwe :-) Koń musi mieć grzywę, i ogon, i musi być odpowiedniej wielkości dla Barbie.
    Chociaż, kiedy byłam mała, miałam figurkę czarnego konika (był o wiele mniejszy, ale miał taką wspaniałą sylwetkę symulującą ruch, że do dziś go wspominam!) Stukałam jego kopytkami po twardej okładce książki Gustawa Morcinka...ale mi się na wspomnienia zebrało 😊😉
    Pozdrawiam Cię serdecznie ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam takie wspomnienia! :-) Zresztą na tym blogu znajduje się wiele moich opowieści o podobnej atmosferze ;-)
      Tak, Mattelowskim koniom zdecydowanie brak realistycznej sierści, (czyli floka;-)). Z zazdrością patrzyłam kiedyś na simbowskie Pamelki i ich urocze koniny. Ale do głowy mi wtedy nie przyszło, by kupić lalkę w mniejszej skali niż Barbie. Młoda byłam, a taka mało elastyczna ;-) Serdeczności, Oleńko!

      Usuń
  4. J-dollka wygląda bajecznie i pędząca na rumaku na tle śnieżnej bieli i forsujących zasp <3
    U mnie Maryśka nie wychodzi :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plastikowy koń nie zmarznie, żywy kot - jak najbardziej. A ona bidunia przecież choruje troszkę. Moje są zahartowane. Od rana żądają by im po prostu otworzyć drzwi do loggi. Wychodzą, wchodzą, wychodzą, wchodzą. Jak zamknę drzwi, znowu chcą wyjść :-) Pogłaszcz Marysię ode mnie.

      Usuń
  5. Zima, wszędzie na blogach zawitała zima. Super, że udało Ci się wybrać na plenerową sesję zdjęciową i nawet zorganizować baśniowego rumaka, żeby panna nie brodziła sama po kolana w śniegu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A, no... Chociaż zima ożywiła nas w tej dziwnej, chorej rzeczywistości... Dawno nie wybawiłam się tyle z lalkami i aparatem na śniegu :-) Za to dziś - wiosenna odwilż...

    OdpowiedzUsuń