sobota, 3 lutego 2018

Steffi Love AA


Są pewne symptomy, które informują nas o tym, że... się starzejemy. I nie mam tu wyłącznie na myśli faktu, że coś tam się odkształca i zaczyna zwisać lub się podmarszczy ;-), albo, że farbę na włosy nakładamy już nie tylko z racji chęci zmiany koloru własnego na inny, ale z potrzeby usunięcia koloru obcego, białego, który nagle osiadł na naszej czuprynie, jak listopadowy szron (tylko nie zamierza stopnieć). Nie mówię też o oczywistym fakcie - zdumieniu spowodowanym odkryciem, jak też szybko rosną nasze dzieci (tudzież - dzieci sąsiadów). To się zaczyna całkiem niewinnie - chęcią obejrzenia filmu, który zachwycił nas w latach szkolnych, czy radością z odkupienia na Allegro przedmiotu codziennego użytku, który kiedyś kazaliśmy usunąć z domu Mamie, lub Tacie, bo był taki obciachowy, niedzisiejszy, taki siermiężny... ;-). Dla Kolekcjonerów Lalek, przemijający czas, jakże często obfituje jeszcze w inny, bardziej subtelny przewrotny aspekt: otóż zaczynają zwracać uwagę na te lalki, które stały na sklepowych półkach w latach ich dzieciństwa, ale nie dość, że nie były przedmiotem zachwytu, to często jeszcze rodziły uśmieszek politowania...
Nie ma nic dziwnego w tym, że dążymy do zdobycia tych rzeczy, które były naszym marzeniem dawno temu, a z różnych przyczyn nie mogliśmy ich otrzymać. Chyba na każdym lalkowym blogu, znajdziemy jakiś wpis obwieszczający radośnie, że oto odkupiliśmy sobie utraconą Fleur z dzieciństwa, albo akcesoria, jakie miała nasza bogatsza koleżenka, czy Kena, na którego nigdy nie było stać naszych rodziców - etc. Ale jeśli zaczynamy z uwagą i czułością przypatrywać się temu, po co sięgała ręka, tylko by usta mogły wyrazić krytyczną/deprecjonującą opinię, hmmm... Powiem krótko: jest cienko. Czas odkładać na emeryturę, której nie zapewni nam ZUS ;-)
Ja tak miałam m.in. ze Steffi Love Simby (Simba Toys), która w latach '90 XXw. (byłam wtedy nastolatką), zapełniała do granic przesytu sklepowe półki, jako tania alternatywa dla Barbie - wyobraźcie sobie, że raptem od kilku lat można było kupić tak zwyczajnie, za złotówki mattelowską sex bombę i jej multikulturowe przyjaciółki na osiedlowym bazarku, czy w supermarkecie. Steffi miała szeroką twarz z krótkim nosem, błękitne oczy przykryte częściowo ciężką powieką, obowiązkowo posmarowaną mocnym cieniem (zazwyczaj niebieskim) i szczerze mówiąc każdy kolejny typ, odróżniał tylko strój. A ten był gorszą kopią pomysłów Mattela. Zainicjowana w 1982 r. Simba Toys, jak blady, ale konsekwentny cień, podążała za kultową, amerykańską firmą. Z moją lalkową, Siostrzaną Duszą, brałyśmy do rąk kolejne odsłony Steffi, śmiejąc się z naśladowczego tupetu i jego nieudolności. Nie miałyśmy wtedy pojęcia, że istnieją Steffi Indianki, czy tym bardziej Afroamerykanki.


A zresztą - one były procentem całej ówczesnej produkcji. Warto dodać, że choć przyjęło się mówić o Steffi Love jako słabszym klonie Barbie, faktycznie cała estetyka i matryca twarzy (mold), były niemal wierną kopią ówczesnej Petry z końca lat '80 XX w. sygnowanej przez Lundby. (stosowny wpis, czeka u mnie w blogowej zamrażalce ;-))


(na fotografii śniada Petra Lundby (w wersji AA)
O Steffi ciemnoskórej usłyszałam po raz pierwszy 2 lata temu. A raczej przeczytałam o niej na blogach. Wiem, że wyszły przynajmniej 2 modele. Nigdzie jednak nie znalazłam informacji odnośnie konkretnej daty i typu. W połowie lat '90 na fali filmów Disneya, narodzila się simbowa Pocahontas i Esmeralda (zdobyłam obie). Czy ciemnoskóra niewiasta powstała w tym samym czasie? Moje dziennikarskie śledztwo nadal trwa ;-)





Jedno jest pewne: mimo faktu, że budzę się codziennie w pokoju pełnym lalek co nakreśla zdroworozsądkową decyzję - chcesz kupić nowy egzemplarz, sprzedaj jakiś stary, oraz zapobiegliwego udania się na Ogólnopolski Zjazd Kolekcjonerów z niemal pustym portfelem, wymiękałam na widok tej wyśnionej czarnulki.


O gustach nie dyskutujmy. Każdy ma własny. Ja musiałam ją mieć! :-D
- Dziewczyny, gdzie jest najbliższy bankomat? - wyplułam nerwowo, chwaląc jednocześnie w duchu ten pożyteczny wynalazek.
Kolekcjonerki, które widziałam po raz pierwszy oraz te, które dobrze znałam, wzruszyły ramionami pobłażliwie.
- No, tak - zaczyna się... - skomentowały z uśmiechem.
Dopiero pan z bufetu wyjawił mi, jak dojść do bankomatu ;-)
Deszcz siąpił; starszy pan poza bieżącym czasem i namiętnościami karmił gołębie. A ja biegłam do praskiej Biedronki po 6 dych ;-)




Nazajutrz nad Mazowszem rozbłysło słońce, więc w wolnej od pracy godzinie, popędziłam do lasu udokumentować nowy nabytek.
Ciemnoskórej Steffi w jesiennej sesji partneruje mattelowska laleczka vintage, którą otrzymałam w ubiegłym roku od Porcelanowej Ewy - Carla, AA odpowiednik/przyjaciółka Tutti z 1970r. perfekcyjnie "odgrywa" córkę Steffi.


Posiada też oryginalne ubranko i buty... Dziękuję, Ewuniu za ten prezent. :-)

I jeszcze kilka luźnych kadrów z mych jesiennych podróży, uchwyconych przez okno:





Dobrego weekendu :-)

13 komentarzy:

  1. indianki zawsze przyzywały swą nieoczywistą
    urodą - co nie dziwi, widząc, iż moja pierwsza
    porcelanka jest właśnie Pocahontas :)

    ciemną Stefcię i ja kiedyś wypatrzyłam, a kiedy
    już straciłam nadzieję na upolowanie - dotarły
    do mnie aż dwie - jedna już mieszka w Dziwaczkowie :)

    czarnowłosa Petrunia - WSPANIAŁA! cudownie, że Ją masz -
    może na najbliższe spotkanko zabierzesz w roli uroczej
    ozdoby tudzież Przewodniczki wystawy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, proszę, jak sypnęło to od razu bliźniaczo w nagrodę za cierpliwość :-) Miło się robi, czytając o takich sytuacjach.

      Swoją drogą, Simba Toys pokusiła się kiedyś o własną wersję Pocahontas i Jasminy. Obie dołączyły do mojej kolekcji za dosłownie kilka złotych, gdy mieszkałam jeszcze w Warszawie i - zostały.
      Mają swój własny urok, choć podobieństwo do disneyowskich postaci, wykazują dość średnie ;-)

      Usuń
    2. PS. Tak wezmę, bardzo chętnie. A Ty masz może białą/klasyczną, abym mogła zrobić zdjęcia porównawcze?

      Usuń
  2. ... a proszę bardzo :D fajnie, że u Ciebie Carla znalazłam swoje miejsce :)))
    Stefkę w wersji AA to też by mi się chciało :)
    co do Petry to zupełnie nie moja bajka czy to AA czy biała :(
    Świetnie opisałaś 'starzenie się' i nic dodać nic ująć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Petra z tamtej epoki, to też nie moja bajka, ale w ciemnowłosej dostrzegam inną jakość. Poza tym, już dawno doszłam do wniosku, że w wielu przypadkach chcę mieć ten jeden egzemplarz porównawczy, który stanowiłby kontekst dla opisu głównych linii mojej kolekcji.

      Starość, tak. Nie wiesz, kiedy, nie pamiętasz jak i nagle odkrywasz, że już Cię nadgryzła ;-S

      Usuń
  3. Piekne obydwie <3 ja Stefi jakos szczegolnie nie lubilam , do czasu kiedy dostalysmy jedna od szwagierki ( z jej dziecinstwa) Moja corka ja mocno wybawila i jak juz przestala sie bawic lalkami to mi ja wspanialomyslnie dala ;) Teraz przygarniam Stefki calkowicie swiadomie choc nie kazda jak leci ;) i tak mam pare Indian, Mulatke, Afroamerykanke ,ktora czeka na reroot, niebieskowlosa syrenke i kilka blondynek w ich slicznych oryginalnych kreacjach.

    A co do starzenia sie...to cos w tym jest... Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, to ja już pędzę pomyszkować po Twoim blogu, żeby odnaleźć wymienione rodzynki.

      Nie tylko dzieci dają nam to, co im już totalnie się nie przyda ;-)

      Czas leci obłędnie szybko...

      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. O tak po dzieciach to widac najbardziej uplyw czasu :)

      A Na blogu to chyba tylko jedna Stefka "straszy " ;) Musze zrobic kiedys zdjecia reszcie :) Szczegolnie z Indianina i Indianki jestem dumna bo sa jak nowe i maja swoje orygnalne stroje <3

      Usuń
  4. Gratuluję zdobycia czarnulki.O! Wiem jak to jest. Co raz bardziej tęsknię do utraconego dzieciństwa. Trochę żałowałam, że Bibi nie jest identyczna jak moja utracona. Chciałoby się zatrzymać czas, choćby w przedmiotach. To jak powrót do domu z dalekiej podróży.:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie to ujęłaś, Sowo...
    Ja na fali żałoby, chciałam wiele zmienić w moim życiu wiedząc, że będzie... jakoś tam - lepiej, lub gorzej, ale z pewnością już nigdy normalnie i bezpiecznie. Ta konstatacja popchnęła mnie do rozstania z niektórymi przedmiotami.
    Dziś żałuję pewnych ruchów. Nie jest normalnie. Nie jest bezpiecznie. Ale w otoczeniu tamtych przedmiotów, milej i łatwiej by się wspominało... Utracone, byłoby trochę bliższe.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie, wzruszająco napisany post o marzeniach, wyśnionych laleczkach i farcie, który od czasu do czasu czyni nas szczęśliwszymi :)))
    Pozdrawiam Kiduś :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję Ci, Oleńko. Czasem tylko ten lalkowy fart sprawia, że mamy jakąś wiarę w pozytywne zakończenie...

    OdpowiedzUsuń