Nie ma nic dziwnego w tym, że dążymy do zdobycia tych rzeczy, które były naszym marzeniem dawno temu, a z różnych przyczyn nie mogliśmy ich otrzymać. Chyba na każdym lalkowym blogu, znajdziemy jakiś wpis obwieszczający radośnie, że oto odkupiliśmy sobie utraconą Fleur z dzieciństwa, albo akcesoria, jakie miała nasza bogatsza koleżenka, czy Kena, na którego nigdy nie było stać naszych rodziców - etc. Ale jeśli zaczynamy z uwagą i czułością przypatrywać się temu, po co sięgała ręka, tylko by usta mogły wyrazić krytyczną/deprecjonującą opinię, hmmm... Powiem krótko: jest cienko. Czas odkładać na emeryturę, której nie zapewni nam ZUS ;-)
Ja tak miałam m.in. ze Steffi Love Simby (Simba Toys), która w latach '90 XXw. (byłam wtedy nastolatką), zapełniała do granic przesytu sklepowe półki, jako tania alternatywa dla Barbie - wyobraźcie sobie, że raptem od kilku lat można było kupić tak zwyczajnie, za złotówki mattelowską sex bombę i jej multikulturowe przyjaciółki na osiedlowym bazarku, czy w supermarkecie. Steffi miała szeroką twarz z krótkim nosem, błękitne oczy przykryte częściowo ciężką powieką, obowiązkowo posmarowaną mocnym cieniem (zazwyczaj niebieskim) i szczerze mówiąc każdy kolejny typ, odróżniał tylko strój. A ten był gorszą kopią pomysłów Mattela. Zainicjowana w 1982 r. Simba Toys, jak blady, ale konsekwentny cień, podążała za kultową, amerykańską firmą. Z moją lalkową, Siostrzaną Duszą, brałyśmy do rąk kolejne odsłony Steffi, śmiejąc się z naśladowczego tupetu i jego nieudolności. Nie miałyśmy wtedy pojęcia, że istnieją Steffi Indianki, czy tym bardziej Afroamerykanki.
A zresztą - one były procentem całej ówczesnej produkcji. Warto dodać, że choć przyjęło się mówić o Steffi Love jako słabszym klonie Barbie, faktycznie cała estetyka i matryca twarzy (mold), były niemal wierną kopią ówczesnej Petry z końca lat '80 XX w. sygnowanej przez Lundby. (stosowny wpis, czeka u mnie w blogowej zamrażalce ;-))
O Steffi ciemnoskórej usłyszałam po raz pierwszy 2 lata temu. A raczej przeczytałam o niej na blogach. Wiem, że wyszły przynajmniej 2 modele. Nigdzie jednak nie znalazłam informacji odnośnie konkretnej daty i typu. W połowie lat '90 na fali filmów Disneya, narodzila się simbowa Pocahontas i Esmeralda (zdobyłam obie). Czy ciemnoskóra niewiasta powstała w tym samym czasie? Moje dziennikarskie śledztwo nadal trwa ;-)
O gustach nie dyskutujmy. Każdy ma własny. Ja musiałam ją mieć! :-D
- Dziewczyny, gdzie jest najbliższy bankomat? - wyplułam nerwowo, chwaląc jednocześnie w duchu ten pożyteczny wynalazek.
Kolekcjonerki, które widziałam po raz pierwszy oraz te, które dobrze znałam, wzruszyły ramionami pobłażliwie.
- No, tak - zaczyna się... - skomentowały z uśmiechem.
Dopiero pan z bufetu wyjawił mi, jak dojść do bankomatu ;-)
Deszcz siąpił; starszy pan poza bieżącym czasem i namiętnościami karmił gołębie. A ja biegłam do praskiej Biedronki po 6 dych ;-)
Nazajutrz nad Mazowszem rozbłysło słońce, więc w wolnej od pracy godzinie, popędziłam do lasu udokumentować nowy nabytek.
Ciemnoskórej Steffi w jesiennej sesji partneruje mattelowska laleczka vintage, którą otrzymałam w ubiegłym roku od Porcelanowej Ewy - Carla, AA odpowiednik/przyjaciółka Tutti z 1970r. perfekcyjnie "odgrywa" córkę Steffi.
I jeszcze kilka luźnych kadrów z mych jesiennych podróży, uchwyconych przez okno:
Dobrego weekendu :-)
indianki zawsze przyzywały swą nieoczywistą
OdpowiedzUsuńurodą - co nie dziwi, widząc, iż moja pierwsza
porcelanka jest właśnie Pocahontas :)
ciemną Stefcię i ja kiedyś wypatrzyłam, a kiedy
już straciłam nadzieję na upolowanie - dotarły
do mnie aż dwie - jedna już mieszka w Dziwaczkowie :)
czarnowłosa Petrunia - WSPANIAŁA! cudownie, że Ją masz -
może na najbliższe spotkanko zabierzesz w roli uroczej
ozdoby tudzież Przewodniczki wystawy...
No, proszę, jak sypnęło to od razu bliźniaczo w nagrodę za cierpliwość :-) Miło się robi, czytając o takich sytuacjach.
UsuńSwoją drogą, Simba Toys pokusiła się kiedyś o własną wersję Pocahontas i Jasminy. Obie dołączyły do mojej kolekcji za dosłownie kilka złotych, gdy mieszkałam jeszcze w Warszawie i - zostały.
Mają swój własny urok, choć podobieństwo do disneyowskich postaci, wykazują dość średnie ;-)
PS. Tak wezmę, bardzo chętnie. A Ty masz może białą/klasyczną, abym mogła zrobić zdjęcia porównawcze?
Usuń... a proszę bardzo :D fajnie, że u Ciebie Carla znalazłam swoje miejsce :)))
OdpowiedzUsuńStefkę w wersji AA to też by mi się chciało :)
co do Petry to zupełnie nie moja bajka czy to AA czy biała :(
Świetnie opisałaś 'starzenie się' i nic dodać nic ująć :)
Odbierz maila :)
UsuńPetra z tamtej epoki, to też nie moja bajka, ale w ciemnowłosej dostrzegam inną jakość. Poza tym, już dawno doszłam do wniosku, że w wielu przypadkach chcę mieć ten jeden egzemplarz porównawczy, który stanowiłby kontekst dla opisu głównych linii mojej kolekcji.
UsuńStarość, tak. Nie wiesz, kiedy, nie pamiętasz jak i nagle odkrywasz, że już Cię nadgryzła ;-S
Piekne obydwie <3 ja Stefi jakos szczegolnie nie lubilam , do czasu kiedy dostalysmy jedna od szwagierki ( z jej dziecinstwa) Moja corka ja mocno wybawila i jak juz przestala sie bawic lalkami to mi ja wspanialomyslnie dala ;) Teraz przygarniam Stefki calkowicie swiadomie choc nie kazda jak leci ;) i tak mam pare Indian, Mulatke, Afroamerykanke ,ktora czeka na reroot, niebieskowlosa syrenke i kilka blondynek w ich slicznych oryginalnych kreacjach.
OdpowiedzUsuńA co do starzenia sie...to cos w tym jest... Pozdrowienia :)
Ojej, to ja już pędzę pomyszkować po Twoim blogu, żeby odnaleźć wymienione rodzynki.
UsuńNie tylko dzieci dają nam to, co im już totalnie się nie przyda ;-)
Czas leci obłędnie szybko...
Pozdrawiam serdecznie.
O tak po dzieciach to widac najbardziej uplyw czasu :)
UsuńA Na blogu to chyba tylko jedna Stefka "straszy " ;) Musze zrobic kiedys zdjecia reszcie :) Szczegolnie z Indianina i Indianki jestem dumna bo sa jak nowe i maja swoje orygnalne stroje <3
Gratuluję zdobycia czarnulki.O! Wiem jak to jest. Co raz bardziej tęsknię do utraconego dzieciństwa. Trochę żałowałam, że Bibi nie jest identyczna jak moja utracona. Chciałoby się zatrzymać czas, choćby w przedmiotach. To jak powrót do domu z dalekiej podróży.:)
OdpowiedzUsuńPięknie to ujęłaś, Sowo...
OdpowiedzUsuńJa na fali żałoby, chciałam wiele zmienić w moim życiu wiedząc, że będzie... jakoś tam - lepiej, lub gorzej, ale z pewnością już nigdy normalnie i bezpiecznie. Ta konstatacja popchnęła mnie do rozstania z niektórymi przedmiotami.
Dziś żałuję pewnych ruchów. Nie jest normalnie. Nie jest bezpiecznie. Ale w otoczeniu tamtych przedmiotów, milej i łatwiej by się wspominało... Utracone, byłoby trochę bliższe.
Pięknie, wzruszająco napisany post o marzeniach, wyśnionych laleczkach i farcie, który od czasu do czasu czyni nas szczęśliwszymi :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Kiduś :-)
Dziękuję Ci, Oleńko. Czasem tylko ten lalkowy fart sprawia, że mamy jakąś wiarę w pozytywne zakończenie...
OdpowiedzUsuń