Ostatnie dni, dostarczyły mi wiele emocji. Nielalkowych, zdecydowanie...
Nigdy Wam nie pisałam o tym, w jakich dramatycznych okolicznościach pojawiła się u mnie Nadzieja. (fot. otwierająca niniejszy post). Potraktowałam to, jak kolejną traumę, którą trzeba schować do dolnej szufladki w głowie... I starać się myśleć, mimo wszystko - pozytywnie.
W ciepełku u mamy, pod okiem taty :-)
Musiał minąć równy rok i przynieść ze sobą nowe doświadczenia.
Hołota została babcią.
Skąd ten apetyczny torcik?
Właśnie dziś Nadzieja skończyła rok! :-)
Pierwszy, czarny jak krecik maluch, urodził się w bólach o północy, 1 października.
Drugi, identyczny prawie 2 godz. później. Tak błyskawicznie, że gdyby nie fakt, iż trzymałam akurat aparat w dłoni - nie zarejestrowałabym, tego momentu. Wszystko wskazuje na to, że po raz pierwszy w moim nowym mieszkaniu, po 9. kocich pochówkach, narodziło się wreszcie miaczące życie :-D
Lecz małoletnia matka, już nie miała sił...
Rano się nie ruszał. Pojechałyśmy do weta. USG, (które wykazało, że maleństwo wciąż dycha), kroplówka na wznowienie akcji. Powrót do domu.
W nocy i rano próba narodzin malucha. Fiasko. Jedziemy do kliniki...
USG. Diagnoza: brak oznak życia małego. Cesarka matki.
Moje wyrzuty sumienia, że chcąc zaoszczędzić operacji kotce i decydując się ewentualnie poświęcić życie trzeciego malucha - nie ugrałyśmy nic.
Nieplanowane, okazały się bardzo chciane...
A w końcu niespodzianka, gdy wręczono mi w dłoń żywe, grafitowe ciałko.
- Pancerny osobnik - ocenił doktor.
Historia zaczyna się od początku...
Podobne, prawda?
Powyżej: Nadzieja.
poniżej: jej ostatni dzieciak ;-)
Zainteresowanych sztuką zapraszam na niesamowite spotkanie z Józefem Wilkoniem i Andrzejem Wawrzyniakiem, (który powiedział mi, że zebrał ok. 1500 lalek ;-))
I oczywiście do Muzeum Karykatury, gdzie możecie zobaczyć tę fascynującą wystawę:
Bez lalek, ale za to jaki cudny ten wpis :D
OdpowiedzUsuńaż łezki w oczach się kręcą ze wzruszenia :D
Kiduś przyjmij moje GRATULACJĘ :))))))))))))))))))))))))))
Dziękujemy Ci gorąco, Ewuniu :-)
UsuńPóki co - jesteśmy wszyscy w komplecie i mam nadzieję, że tak już zostanie. Przyzwyczajam się do pozytywnego obrotu sytuacji ;-)
Cudne koteły, teraz będziesz mieć w domu bardzo wesoło jak tylko oczka otworzą :)
OdpowiedzUsuńWitaj serdecznie na moim blogu :-D
UsuńNo, myślę, że jak dadzą czadu,to trzeba będzie szukać dla siebie pokoju hotelowego ;-)
Cud narodzin, nawet kocich, to cud. Będziesz miała wesoło jak zaczną brykać. :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, Sówko :-) Dla mnie bycie świadkiem kocich narodzin, stanowiło bardzo duże przeżycie... Coś niesamowitego.
UsuńSlodkie maluszki <3 Oj bedziesz miec cieplo zima jak sie wszystkie zaczna do Ciebie przytulac :)
OdpowiedzUsuńO, tak :-) Będę miała dużo małych termoforków, do których nie trzeba dolewać gorącej wody ;-)
OdpowiedzUsuńCudny wpis ^_^ I jaki dzielny, silny kotek ^_^ Maluszek ^_^ Słodziak ^_^ Ale masz teraz domowników!
OdpowiedzUsuńDziękujemy serdecznie, Ayu. No, co jak co, ale już nie będę mogła narzekać na samotność i ciszę w moim nowym mieszkaniu. TAKIEJ ilości zwierzyny, nie da się już przeoczyć ;-)
UsuńWzruszający i pełen nadziei post. Trzeba jednak wierzyć do końca...
OdpowiedzUsuńTeraz będzie wesoło z taką słodką gromadką :)))
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDziękuję, Oleńko :-)
UsuńNo, właśnie - tyle nadziei, dzięki jednej Nadziei ;-)
Życie przynosi czasem i miłe niespodzianki...
Cały problem polegał na tym, że wcześniej nic żywego nie chciało urodzić się w tym mieszkaniu. Sama Nadzieja, przyszła na świat w klinice, na tym samym stole, na którym równy rok później "narodził" się jej ostatni dzieciak. Kocięta rodziły mi się martwe, żywe koty w różnym wieku umierały, istne fatum...
Oj, będzie wesoło. Środkowy maluszek, otworzył już dziś jedno oczko :-)
raz w życiu odbierałam cesarkę buldożki, przeżycie jedno w swoim rodzaju :)
OdpowiedzUsuńO! To rzeczywiście... Słyszałam, że buldożki ze względu na duże głowy, w ogóle mają problem z naturalnym porodem. Prawda li to?
OdpowiedzUsuńJa dawno temu byłam świadkiem "porodu" kleszczowego i kilku zwykłych, bez powikłań. Tu był poród wręcz metafizyczny, chodziło o przełamanie pecha, który sprawiał, że życie konsekwentnie omijało moje domostwo. Brrr.
Historia z prawdziwym szczęśliwym zakończeniem. :)
OdpowiedzUsuńNareszcie :-)
Usuńale się wstrzeliły na jesienno-zimową porę :)
OdpowiedzUsuńZimą nie trzeba będzie używać koca ;-)
OdpowiedzUsuń