poniedziałek, 16 marca 2015
Mała Azjatka Jenny. I cały dzień przygód, jak z komedii/Little Asian girl Jenny. And all day adventures, like a comedy.
Miałam ów słodki, wiosenny wpis z delikatną nutą egzotyki, wrzucić już wczoraj, ale moja wyprawa do stolicy i z powrotem obfitowała w takie atrakcje, że na dobrą sprawę, wrażeń starczyłoby mi na podróże z okresu miesiąca... Trudno więc się dziwić, że po powrocie musiałam odreagować z ciekawą lekturą.
Już noc nie zapowiadała niczego dobrego: koszmary tak realne, że ostatecznie zrobiłam coś, czego nigdy nie robię - zapaliłam światło. Pogięło też Padlinkę, która kursowała wte i wewte, pod śpiworem, na śpiworze, pod śpiworem, na... Wściec się można. Ja też nie mogłam znaleźć sobie pozycji przez obolały kręgosłup. Do rana przeleżałam na brzuchu ku niezadowoleniu kota. A ostatecznie od tej pozycji rozbolał mnie żołądek. Choć niewyspana i zmarnowana, wstałam z ulgą, ogarnęłam się i wsiadłam do autobusu. Pierwszy był prawdziwym złomem - trząsł jak wóz drabiniasty na "kocich łbach", ale nic to, norma. W drugim, pani potężnych rozmiarów usiłowała zrobić ze mnie naleśnik i z uporem pchała na szybę, a nad mą głową pochylał się jej czcigodny małżonek i gadał jak najęty, chyba tylko po to, żebym nie mogła skupić się na czytaniu. Może zawarł sojusz z żoną, że mnie wspólnie wykurzą z tamtego miejsca? Lecz to też tylko deser po obiedzie. Gdyby nie dalsze atrakcje, nie byłoby nawet co i po co wspominać.
Od Babci wyszłam grubo po 19. Spore ryzyko, bo ostatni autobus w weekend mam z pętli Żerań o 21.15. W końcu XXI wiek. Ale od czego są własne nogi? Na schodach zatrzymał mnie dziwny łomot, jakby szedł po nich Żelazny Drwal. Zamarłam, ale czas mnie gonił, więc postanowiłam stawić czoła przeznaczeniu. Przechyliłam się przez poręcz. Półpiętro pokonywał mozolnie duży facet ostrzyżony na jeża, w jaskrawo żółtej kamizelce z odblaskami. Wypisz - wymaluj policjant. Przez poręcz zobaczyłam tylko gięte pręty jakiegoś ustrojstwa, z którym zmagał się mężczyzna. "Aha, policjant prowadzi wózek z niepełnosprawnym na górę" - zinterpretowałam uchwyconą scenkę i ośmielona dodałam gazu. Gdy byłam już u szczytu schodów najniższego piętra, a on dopiero gramolił się na nie, stanęłam jak wryta. Facet z wysiłkiem Syzyfa pchał przed sobą dziwną konstrukcję. Ni wóz magazynowy, ni podnośnik. Coś co miało trzy półki - szuflady, lekko ażurowe, zatem bez pomyłki oceniłam, że dwie niższe są puste, a w górnej, kiedy mijałam gościa dostrzegłam dwie butelki po wodzie gazowanej i zmięty celofan. Szybko połączyłam Syzyfa z ekologiczną śmieciarką, która od godziny warczała pod oknem, śmieciarką, która prawie zawsze warczy, ilekroć odwiedzam Babcię; jak widać nawet w niedzielny wieczór! Widocznie kursuje codziennie, ale dlaczego u licha wielki facet pcha z wysiłkiem wóz żelazny z dwiema butelkami na piętro, zamiast znieść na dół to, po co przyszedł? Zgłupiał? Nie on pierwszy tego wieczora. Wątek śmieciowy, prześladował mnie jeszcze w 116. Tyle wolnych miejsc, a akurat obok, musiał usiąść zbieracz butelek i puszek wraz z trzema ogromnymi torbami wspomnianego dobytku. Po chwili zaczął rozpychać się i śpiewać - dobrze, że nie śmierdział. Znowu przytuliłam się do szyby i odliczałam przystanki.
Wysiadłam, poleciałam na skróty do 18 i już przed Domami Centrum zaczepiło mnie dwóch facetów. Mały pijany i większy trzeźwy.
- Ej, rybeńko. - usłyszałam - Zaczekaj.
O, coś podobnego już kiedyś przeżyłam. Przyspieszyłam kroku, ale trzeźwy znalazł się obok.
- Dzióbku, nie uciekaj - lekko złapał mnie za rękę, akurat tą, przez którą miałam przewieszoną torbę.
W drugim ręku trzymałam sporą doniczkę z kępką przebiśniegów od Babci. Zebrałam się w sobie. Trudno: nie będę miała kwiatków. Ale nie musiałam skorzystać z tego oręża, bo naprzeciwko nas pojawił się młody mężczyzna. Nie był wprawdzie rycerzem, ale skutecznie wypłoszył meneli. Pijany zaklął i obaj zostawili mnie w spokoju. Przebiśnieg ocalał, a ja gnałam na złamanie karku do 18. Śpiewający kibice w szalikach mi nie przeszkadzali.Wyciągnęłam książkę. I jakiego szoku doznałam, gdy tramwaj zatrzymał się nagle i nieodwracalnie na Rondzie Starzyńskiego, zamiast jechać do końca trasy! W osłupieniu i panice wypadłam jak spłoszona owca na zewnątrz. A tam jak byk stoi tablica: "W dniach 14 - 15 marca, trasa linii 18 zostaje skrócona. Za tymczasowe utrudnienia przepraszamy". Spojrzałam na zegarek. 20.45. Oż w mordę jeża!
Zaczęłam kręcić się jak nawiedzona po tym rondzie, aż wpadłam na przystanek autobusowy. Teoretycznie miało zaraz jechać 509 do pętli Żerań. W myślach konstruowałam scenariusze awaryjne. Dobra nie będzie mojego na kresy, to jak zawsze w takich sytuacjach wsiądę w ten który dojeżdża tylko do centrum miasta. Już nie raz szłam po nocy na piechotę przez niemal całe Legionowo. Kondycję mam dobrą, rekreacyjnie przemierzam na czas po 6 - 10 kilometrów, więc co mi tam taki spacerek? Mrozu nie ma, deszcz nie pada. W torbie mam chipsy i napój. A do obrony doniczkę i glany. Wszystko pod kontrolą.
Na szczęście 509 przyjechało, wysiadłam pod ciemnym wiaduktem, pognałam przez jakieś piachy i wertepy, aby wsiąść wreszcie w autobus docelowy i w spokoju spędzić w nim najbliższe 50 minut. Jak zwykle usiadłam przy oknie, na wolnym miejscu obok, postawiłam doniczkę, wyjęłam książkę i 3 przystanki dalej komfort podroży uległ redukcji. Elegancki mężczyzna około 40. zapytał, czy może usiąść, więc przestawiłam roślinkę na wolne miejsce vis a vis. On włożył nos w gazetę, ja w książkę. Ale za granicami Warszawy coś zaczęło się dziać. Sznury wozów policyjnych na sygnale, łącznie z wielką budą i karetką, mijały autobus wyjąc oraz świecąc niebieskawo. Odruchowo spojrzałam na zegarek w komórce i wtedy elegancki mężczyzna obok mnie puścił taką wiązankę, że uszy stanęły mi na sztorc jak u kota:
- Ach te ch...e p...e z...e k....y! Jadą takie ch...e p...e z...e k...y, a my mamy ich przepuszczać bo te ch...e k...y z....e p...e zrobili sobie jakąś naradę albo imprezę. Ch...e k...y z...e p....e. Jak ja nienawidzę nadludzi!!!! No, nienawidzę!!!! Ch...e k...y! Ch...e!!!
Po pierwszej wiązance w autobusie zapanowała martwa cisza. Słychać było tylko policyjne syreny. Po drugim akcie tej sceny, ludzie skulili się w sobie, a ja znowu wprasowałam się w szybę. Po akcie trzecim dziewczyna siedząca naprzeciwko agresora spuściła głowę i udawała, że jej nie ma. Ja zresztą też. Facet darł się przez dwie minuty. Później ucichło wszystko, łącznie z policją. Z porannych wiadomości dowiedziałam się o zamieszkach w moim mieście. 700 sztuk pijanej hołoty napadło na nasz komisariat i zdemolowało radiowóz. Policja musiała wezwać posiłki.
A dzisiejsza 11 - centymetrowa laleczka, to pierwsza mała Azjatka z rodzaju Kelly/Shelly - Li'l Friends of Shelly z 1996r. Pierwsza, ale nie ostatnia, bo o ile nie kojarzę żadnej Azjatki w Heart Family (choć może coś przeoczyłam), nie licząc ich protoplastów, czyli dzieci Rosebud, o tyle Kelly/Shelly i ich następczynie już nie dyskryminują skośnookich dziewczynek i mają je w międzynarodowym gronie swoich koleżanek.
Na potrzeby naszego rynku, czyli europejskiego, firma Mattel nazwała ją Julie. Amerykanie mogli kupić dziwczynkę jako Jenny. Ja małą nazwałam: Marika. Imię to wykorzystałam do jeszcze jednej lalki, w końcu w klasie, czy w pracy, imiona też się dublują. Teraz za ścianą mam sąsiadkę Marikę - dziewczynkę o urodzie porcelanowej laluni, smukłą jak trawka, na oko ma 8 - 9 lat. Nie wiem, czemu zawsze patrzy na mnie wilkiem, bo mamę ma sympatyczną. Mała świetnie gra w piłkę z chłopcami pod moim oknem i nigdy nie mówi "dzień dobry"... Wydaje się świadoma swojej urody, talentu sportowego i przy tym jest bardzo zarozumiała.
Jak zwykle, gdy widzi się coś po raz pierwszy, a ma się jeszcze mały zbiorek choć ogromną namiętność i moc pragnienia - staje się na głowie, by zdobyć przedmiot pożądania. Z całej serii znowu pozwoliłam sobie jako niezbyt bogata licealistka tylko na tę jedną laleczkę, która w oryginale ma jaskrawy płaszczyk przeciwdeszczowy i takiż kapelusik. Ma też mój ulubiony mold z zamkniętymi ustami, który przypadł także prezentowanej tu w zeszłym roku Hawajce (1998r.). Jenny z otwartymi ustami tracą już tę azjatycką miękkość oblicza, ale może to tylko moje prywatne spojrzenie. Będziecie mieli szansę porównać i wyrobić własne zdanie w następnym odcinku.
Tutaj z Jester Jenny (1999r.) z Shelly Club:
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj! dzielna jesteś dziewczynka :D
OdpowiedzUsuńa Twoje przygody/przeżycia to fajny temat
do książki - "Przygody Kate"
Pozdrawiam :)
A, no muszę być dzielna, bo moja droga do domu nie raz obfituje w różne atrakcje ;-) Zaś z takich tekstów, składają się całe roczniki moich prywatnych dzienników ;-)
UsuńKida! Ty to masz przeżycia! (Choć akurat takich Ci nie zazdroszczę. :P :D :/)
OdpowiedzUsuńLaleczka jest słodka! Ciemnowłose maluchy są urocze.
Pozdrawiam!
No, nie, zazdrościć nie ma czego ;-). I na dobrą sprawę, na każdą wędrówkę po lesie, czy obrzeżach miasta, wyruszam z duszą na ramieniu, bo społeczeństwo mamy coraz silniej zwichrowane, a agresja tak jak w przypadku dwudniowych zamieszek, nie natyka się na dostatecznie mocne kontra.
UsuńCiemnowłose maleństwa wydają mi się najbardziej realistyczne spośród wszystkich Kelly.
Niemal co post odkrywasz nowe maleństwa goszczące u Ciebie, rozkosz dla oczu :-) A Twoje przeżycia, cóż, przypominają mi historie opowiadane przez moją babcię o jej powojennych podróżach przez kraj zniszczony wojną, pełen szaleńców, ludzi nie mających nic do stracenia i wyjętych spod prawa przez ówczesny "system"...
OdpowiedzUsuńWysyp maluchów jest pokłosiem przeglądu mojego fotograficznego archiwum. Niedługo się skończy i trzeba będzie robić nowe zdjęcia, nowym laleczkom. Swego czasu odkryłam, że Kelly/Shelly najlepiej wychodzą na fotografiach spośród wszystkich znanych mi lalek. Ale to pewnie subiektywne ;-)
UsuńKiedy pracowałam codziennie w Warszawie na drugą zmianę, bo akurat wtedy był wolny komputer i wracałam do domu ostatnim, lub przedostatnim autobusem, gdy ludność już mocno trunkowa była i pełno takich co to jeżdżą z różnych przyczyn na gapę, i pracownicy jak ja, zmian wieczornych, umęczeni do kresu - to się dopiero napatrzyłam!
Dzisiejszy system niby inny, ale szaleńców i przestępców tyle nam naprodukował, że na miejsce w szpitalu psychiatrycznym, czy zakładzie karnym, trzeba długo, dłuuugo czekać...
;-)
PS. Ja też wyjęta spod prawa z wyjątkiem prawa do płacenia podatków: praca całe życie na "śmieciówkę", ubezpieczenia brak ;-)) Proza życia!
UsuńDobrze, że nic Ci się nie stało :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę weny na następne wpisy :)
Oooo, kiedyś mi się stało. I to już nie było wesołe!
UsuńPo tym kraju trzeba będzie niedługo chodzić z kałasznikowem ;-)
Życie zapewne dostarczy materiału na kolejne wpisy ;-)
Pozdrawiam serdecznie.
Maluchy jak zawsze u Ciebie przedstawione w cudnej scenerii :)))
OdpowiedzUsuńPrzeprawy miejskimi środkami lokomocji , to jak powrót terenów objętych zamieszkami conajmniej. Trudne to bardzo, by dać radę w takich warunkach wrócić do domu. TYm bardziej mój podziw dla CIebie .
Kwestia wprawy ;-)
UsuńPozdrawiam ciepło!
Ufff, paskudne rzeczy działy się tego dnia w Legionowie. Ludzie powariowali chyba i ciężko się przed ich dziwnymi zachowaniami schwać, bo nie ma gdzie.
OdpowiedzUsuńDobrze, że chociaż lalki działają jako odtrutka na codzienność. Muszę przyznać, że rzeczywiście te maluchy świetnie wychodzą na zdjęciach (może w istocie lepiej niż te "dorosłe"). Miłe mi są w szczególności ciemnowłose paskudki - z jakiegoś powodu wydają mi się cieplejsze.
Do tej pory w mieście jest niebezpiecznie. Wczoraj jechałam z taką agresywną grupką, nomen omen z mojego osiedla, która wyła wulgarne rymowanki na cały autobus. Dziś pani, która przyszła do mojej fryzjerki, wprost powiedziała, że się boi.
OdpowiedzUsuńProszę ile energii można włożyć we wspólne działanie, jak się tylko chce. Szkoda, że w złym celu. Do stowarzyszenia ekologicznego, trudno znaleźć powyżej 8 osób, inicjatywy kulturalne przyciągają niewiele więcej. Ale żeby niszczyć i napadać, bo jeden z nich zjadł torebkę z amfetaminą, to jest zaraz pospolite ruszenie. Jakby policjant walnął staruszkę, pies z kulawą nogą by nie zareagował.
Właśnie - dobrze, że istnieją lalki!
Co za okropna historia! Dobrze, że nic Ci nie jest!
OdpowiedzUsuńA dla mnie najbardziej niesamowite jest (oprócz tego, że robisz świetne zdjęcia)to, że tak długo zbierasz lalki, ja się strasznie "czaiłam" z tym w wieku licealnym! Ciepło pozdrawiam!
Liceum to trudny okres dla zbieracza/zbieraczki lalek. Otoczenie nie wie: dziwić się, że zbierasz takie coś (ale tolerować) , czy ganić za infantylizm (rany, ona ma jeszcze zabawki!!! ;-)) ? ;-) Zrozumienie przychodzi na studiach. Szacunek - po.
UsuńSerdeczności.
Ale historia ... jak z filmu ! Dobrze, że jesteś cała i , że wszystko dobrze się skończyło!
OdpowiedzUsuńMaluchy jak zawsze piękne :-)
Czasem docieram w jednym kawałku - to zawsze buduje ;-)
UsuńMaluchom na szczęście nic nie grozi, choć ostatnio kotka zeżarła stopę takiemu jednemu...
Szkoda, ze jestem wegetarianką od przeszło 20 lat - zeżarłabym kotkę ;-)
(!!!!)
.... ten mój zakazany Targówek to jakaś oaza spokoju , miałam jak dotąd tylko jedno spotkanie z drecho-menelem ,który taszczył do domu .... globus dla swoich dzieci . Odbyliśmy nader pouczająca rozmowę na tematy życiowe , po której to zostałam uznana za dobrą,przyjazną duszę, która bliźniego wysłucha i dobrze doradzi . Co strachu się najadłam to moje :):)
OdpowiedzUsuńCudeńka masz w swoich zbiorach , cudeńka :)
Z "menelem" zawsze się dogadam, bo to po prostu człek, który wybrał inny scenariusz na życie. Gorzej z nastoletnimi łebkami... Ja nie widzę w nich ludzi. Oni we mnie też nie. I tu zaczyna się konflikt interesów.
UsuńHistoria z globusem - jak z filmu.
Hello from Spain:lovely dolls. Great pics. Keep in touch
OdpowiedzUsuńThank you very much for your visit:-)
UsuńZdjęcia maluchów świetne:)
OdpowiedzUsuńCzasem jak się wali to wszystko naraz:( Dobrze, że cała dotarłaś.
Dziękuję.
OdpowiedzUsuńZdjęcia są bardzo stare. Z poprzedniego życia ;-)
Koty i lalki też się cieszą, że ocalałam. W przeciwnym razie - jedne wylądowałyby w schronisku, drugie chyba w muzeum...
Nadrabiam zaległości czytelnicze ... i muszę napisać, ze jestem w szoku! Najlepsze jest to, że Twoją relację czytałam jak powieść :) Masz dar opisywania sytuacji i przekazywania emocji. Poczułam się jakbym wracała z Tobą i widziała to co Ty... dalsza część dotycząca lalek Kelly/Shelly to niezły kontrast do wcześniejszego tekstu. Całość świetna! i dlatego tu wracam nawet po długiej przerwie :D Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że wróciłaś i to z tak ciepłymi słowami :-)
OdpowiedzUsuńJa często mam różne, barwne przygody, lecz ponieważ to blog o lalkach - ograniczam swoje narracyjne zapędy ;-)
Pozdrawiam serdecznie.