Specjalnie dla Kasi Zbieraczki - odpowiedź, jak wygląda artystyczna przeróbka zmasakrowanej lalki :-)
Miałam w tym tygodniu myć okna i załatwiać ważne sprawy w stolicy, ale ekstremalna pogoda, zredukowała moje plany. Przysiadłam więc przy kompie, przeszukałam foldery z ubiegłego roku i znalazłam to, co zaraz zobaczycie. Skąd pomysł na tego posta? Po przeczytaniu wpisu o Pocahontas Bead-So-Pretty u Kasi i wymianie komentarzy.
Ta 46 - centymetrowa lalka została wyprodukowana przez Matela w 1995 r. Sztywne, vinylowe ciałko z ruchomą talią, bazuje na starym odlewie z 1976 r. kiedy to jako ciekawostkę Mattel wydał jednorazowo Supersize Barbie.
Ponadnormatywna Pocahontas pojawiła się w Polsce oprócz swych standardowych 29 - centymetrowych sióstr. Stała na wystawie Kidi Landu przy Pl. Konstytucji w okresie gwiazdkowym, wraz z innymi lalkami i zabawkami nawiązującymi do hitu Disneya. Jeździłam tam wielokrotnie bez żadnego pretekstu. Chciałam tylko postać z nosem przyklejonym do szyby i popatrzeć na to, co było dla mnie jak zjawisko. Nawet nie myślałam, by jej zapragnąć. Była całkiem poza moją galaktyką ;-)
Dużo lat później, gdy jako dorosła kobieta zaczęłam robić zakupy na Allegro, zobaczyłam, że bardzo rzadko pojawiają się "wybawione", pozbawione oryginalnego stroju i dodatków, egzemplarze tej niezwykłej lalki. Nie były drogie, bo i płacić nie było za co. Włosy obcięte, ciała pomazane. Przez lata kupiłam w sumie 3 w cenach od 10 do 15 zł - takie, które uznałam za najmniej zmasakrowane. Ale i tak, każda z tych, które przewinęły się przez moje ręce, nosiła wszelkie blizny po czymś, co trudno nazwać nawet bardzo spontaniczną zabawą. Ukruszone ramiona, pogryzione palce, choć chyba przez piranię, bo tworzywo jest tak twarde, że ludzki ząb raczej by poległ. Pomazane, pocięte, jakby ktoś sprawdzał możliwości noża, włosy wyszarpane, albo skołtunione prawie w dready.
Pewnie tylko rozklekotana talia i ubytki w makijażu, mogą być wynikiem po prostu zabawy. Reszta, to jak dla mnie, niepojęte pastwienie się nad lalką. To już nie ważne, że w Polsce 20 lat temu była monstrualnie droga, a gdzie indziej mogła kosztować równowartość kieszonkowego. Chodzi mi o sam fakt, że można do takiego stanu doprowadzić niewinną rzecz. Wychowano mnie w niesamowitym wręcz szacunku dla przedmiotów i świata. Przodowała w tym Mama. Zawsze słyszałam łagodne, budujące empatię: "Pomyśl, czy chciałabyś, żeby tobie ktoś wyrywał włosy?", "A wiesz, że jak obetniesz, to już nie odrosną?","Ktoś poświęcił dużo czasu na zrobienie tej rzeczy", "Jak urwiesz kółeczko to samochodzik nie będzie już jeździł i będzie mu przykro" ;-)) Do mnie to trafiało i jakoś nie miałam potrzeby rzucać autkiem o ścianę, czy mazać lalek, które znajomi domu znosili mi w prezencie mimo, że nie cierpiałam zabawek dla dziewcząt ;-). Licho wie, czy dlatego zawsze wolę kwiaty w ogrodzie, lub w doniczce niż te ucięte do wazonu? Czy dlatego 5 razy pomyślę, nim coś wyrzucę? Albo pomijając dwa wyjątki w życiu, gdy doprowadzona do ostateczności powiedziałam komuś, co o nim sądzę - standardowo z dokuczliwych relacji wycofuję się po prostu rakiem? Żadna satysfakcja kogoś znokautować. Nie lubię ranić, nie lubię niszczyć, nie wiem nawet, czy umiem. Nie muszę tego sprawdzać. Lubię za to ratować, jeśli mam czas ;-) I to chciałam uczynić z tymi dwiema wojennymi sierotkami, noszącymi ewidentne ślady przemocy. Niestety, wiele się nie dało zrobić z lalki, której ktoś pomazał twarz, uszy w środku, poranił palce i w bardzo nieporadny sposób próbował na już skołtunionych włosach, robić cienkie warkoczyki. Skromniutko pomógł wrzątek, mycie, czesanie, suszenie. Jedną w miarę ocaliłam. W przypadku drugiej, pozostała mi tylko przeróbka zniszczonych włosów w świadomą konstrukcję.
Mazaki na twarzy przykryłam po swojemu, mając w pamięci mój ukochany serial z lat szkolnych: "Shehaweh" (1993r. - 5 odcinków).
Choć aktorka nie ma etnicznej urody, jej dopracowane stylizacje, działały na mnie bardzo inspirująco, a muzyka porywała. Szczęśliwie nagrałam ten serial na własny użytek na vhs, a później przegrałam na dvd, mimo nędznej jakości, zatem wciąż mogę wracać do przygód głównej bohaterki.
CDN...
Wysokość: 46 cm.
Tworzywo: vinyl
Sygnatura na głowie: Disney
Cechy szczególne: Lalka OOAK
Kraj produkcji: Chiny
Data produkcji: 1995r.
coraz bardziej się łamię co do tej Po - coraz bardziej...
OdpowiedzUsuńTwoje warkoczyki z muszelkami zadziałały na mnie o
wiele mocniej niż skomasowana reklama - gdy ujrzałam
Jej oczęta - w mig wyobraziłam sobie nowy ooak :)))
Będą jeszcze piórka i inne atrakcje - należy się coś dziewczynie po tej poniewierce od życia ...
Usuńmasz rację - nie ma co Jej żałować jakże kruchej
Usuńodrobiny radości :) oczywiście czekam na kolejne
Jej foty - zwłaszcza na te "inne atrakcje" dlań...
Smutny post i porusza przykry temat. Jakiś czas temu miałam zamiar sfotografować kilka trupków Kelly i pokazać na blogu - wycięte włosy, pogryzione ręce i nogi. Wciąż mieszkają u mnie w szufladzie - czasem ją otwieram, wydaję westchnienie i zamykam z powrotem... Wierzę, że kiedyś spłynie na mnie jakiś kreatywny pomysł, który pozwoli im zacząć drugie życie. Miałaś mądrą i uważną mamę. Niestety, nie wszystkie dzieci mają tyle szczęścia. Są rodzice, którzy generalnie nie zwracają uwagi na to, jak bawią się ich dzieci, byleby było cicho i nie podpalały firanek. Zabawka zniszczy się - wyrzucą - kupią nową. Kiedy fatalnie obcięłam włosy mojej Fleur, bo chciałam, by odgrywała rolę Kena, dopiero po fakcie uświadomiłam sobie smutny fakt, że tak już zostanie. Oczywiście, masz rację, są dzieci z natury okrutne, ale to jednak odosobnione przypadki. Wierzę, że większość lalkowych sierotek to ofiary dziecięcej nieświadomości lub po prostu lalki w rękach zbyt małych dzieci, które mają jeszcze odruch gryzienia, a pozostawione same sobie z mazakiem ubabrają z takim samym powodzeniem ścianę, blat biurka czy zabawkę.
OdpowiedzUsuńTak, zauważyłam, że często zbyt małe dzieci dostają zabawki adresowane do starszych. Raz, że obniża się próg wiekowy; dwa, że zabawki jak każda rzecz, urządzenie w dzisiejszym świecie, produkowane są coraz bardziej byle jak, by zmusić do permanentnej konsumpcji. Jak śpiewał J. Kaczmarski: "Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte, piąte dno".
UsuńUwaga rodzica to podstawa we wszystkim. U mnie dodatkowo sprawę ułatwiało mieszkanie w ciasnej kawalerce ;-)
I tak mi jakoś zostało, że nawet w sklepie, gdy widzę przedmiot zrzucony na ziemię z półki, lub kosza, muszę go podnieść, by inni nie deptali. Mama do końca tak robiła...
Może jest we mnie też jakaś wiara ludów pierwotnych w to, że każda rzecz ma swoją duszę/aurę? ;-). I jeśli ktoś już zrobił ten szalik, opatrzył metką, zapakował, wysłał do magazynu, ktoś rozpakował kartony, a inny włożył do kosza, to nawet jeśli w supermarkecie ta rzecz ostatecznie wyląduje w "sale", to cały ludzki czas włożony w produkcję, byłby pozbawiony sensu, gdyby celem okazała się wyłącznie destrukcja.
Twoje Kelly z pewnością doczekają się jeszcze drugiego życia pełnego miłości :-)
Uratowałaś wspaniałe lalki! Wyglądają świetnie i na pewno są bardzo wdzięczne swojej wybawczyni.
OdpowiedzUsuńJa też jestem im wdzięczna za zmotywowanie mnie do takiej twórczej renowacji ;-)
UsuńBardzo Ci dziękuję za ten post :):)
OdpowiedzUsuńDoskonale poradziłaś sobie z maskowaniem mazanek na twarzy Pocahontas .Te muszelki .... Ona wygląda teraz jak Orchidea :):)
Zostałam wychowana podobnie i jestem pewna, że noszę w sobie wiarę ludów pierwotnych przypisującą duszę lalkom, misiom ...Dobrze mi z tą wiarą :) .
Dlatego tak dużo u mnie lalkowych trupków i wcale tego nie żałuję . Uratowanie zmasakrowanej lalki daje wiele przyjemności :)
Ja też dziękuję Ci za miłe słowa :-) Mnie także kojarzy się teraz z jakimś egzotycznym kwiatem, a to przecież tylko jeden z etapów naprawy. Orchidea, czemu nie? Niech tak jej będzie na imię ;-)
Usuń... jak miło :):):) Bardzo jestem ciekawa dalszych etapów naprawy :)
UsuńOstatnio na Allegro wisiała taka duża Pocahontas, z ładną, niepomazaną buźką i ciałem w stanie idealnym (za to z kołtunem wielkości spasionego jamnika). Cena była świetna - 15 złotych, więc niefrasobliwie ją zalicytowałam, a później gryzlam paluchy ze strachu, że nikt nie da więcej. Na szczęście dał! Po co chciałam licytować lalkę, przedstawiającą nielubianą postać z filmu jeszcze bardziej nielubianego Disneya, pojęcia nie mam. Czasami jakieś licho człowieka podkusi do dziwnych zachowań.
OdpowiedzUsuńPodziwiam umiejętności ratowania plastikowych pacjentek,tym bardziej, że za grosz jej nie posiadam.Konieczność rozprawienia się z kołtunem czy mazakiem na twarzy byłaby dla mnie męką, która raz-dwa spowodowałaby,że rzucilabym hobby w kąt, a reroot to wyrafinowana tortura, której nie jestem w stanie przetrwać bez rzucania pod nosem plugawych komentarzy. Gdyby TwojePoki jakimś cudem trafiły do mnie, to nie miałyby najmniejszych szans na ratunek. Smutne to trochę, ale najważniejsze jest właściwie to, że obie trafiły we właściwe ręce ;)
He, he. Doprawdy meandry ludzkiego chciejstwa są nieodgadnione...
UsuńJa kocham Disneya, a co! ;-)
Myślałam, że Ty też robisz OOAK -i.
A reroot, to super odprężająca, kontemplacyjna czynność.
Też mnie boli ta niezrozumiała destrukcja, której mój umysł pojąć nie może. Też byłam uczona dbania o rzeczy. Ze swojego dzieciństwa pamiętam dwie, może trzy sytuacje, w których ucierpiała jakaś zabawka. Za każdym razem był to wypadek - złamana rączka Pamelki, Barbie zrzucona ze schodów przez moją dwuletnią siostrę. Zawsze była to trauma. Zresztą, na dowód mam swoje lalki z dzieciństwa, które dziś wcale nie odstają od reszty kolekcji, a mama do dziś wspomina moją obsesyjną dbałość o ich włosy.
OdpowiedzUsuńPoka z muszelkami wygląda przepięknie! Podoba mi się nawet bardziej od oryginału.
Moje Fleurki z podstawówki nadal mają wszystkie rzęsy i bardzo przyzwoite włosy!! :-)
UsuńOj, pamiętam, jak w szpitalu pewna dziewczynka zniszczyła mi lalkę, kiedy spałam, tę samą lakę, której wcześniej w domu kot nadgryzł rączkę. I jedno i drugie zdarzenie, wynikało z mojej nieuwagi. Jeszcze do niedawna szczypało mnie w duszy na to wspomnienie.
O tak, niektóre takie wspomnienia długo poruszają jakąś niemiłą strunę. Ukojenia zaznałam, kiedy kilka lat temu odkupiłam Barbie zniszczoną prawie 30 lat temu przez moją siostrę. Niestety, Pamki do tej pory nie odzyskałam, chociaż mam ich wiele. Nadal poluję. :)
UsuńNa nadgryzione rączki pomaga rozgrzanie w gorącej wodzie, ale z pewnością to wiesz. :*
Nie wiem czemu, ale uroda Pocahontas nigdy nie zwracała mojej uwagi. Na portalach z ofertami sprzedaży bez otwierania mijam te ogłoszenia. Muszę jednak stwierdzić, że stylizacja z warkoczykami, muszelkami i ubarwieniem twarzy tak odmieniło tę dziewczynę, że z wielką chęcią wróciłam do tych zdjęć po trzykroć, aby dokładnie jej się przyjrzeć i zbadać, gdzie dokładnie ukryte były jej czar i piękno...
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że trafiają pod Twe skrzydła panny o innej urodzie ;-)
UsuńWiesz, tu dużo zrobił repaint oczu, nie są już płaskie i jednolite. Myślę też, że lalka po prostu się cieszy!
Twoja akcja ratownicza zakończyła się całkowitym sukcesem, ba powiedziałabym nawet, że jej efekt jest lepszy od oryginału. Bardzo mi się podoba muszelkowa Poca. Stworzyłaś lalki oryginalne, niepowtarzalne i własne!
OdpowiedzUsuńDzisiaj wszystko jest na wyciągniecie ręki. Dziecko chce? dostaje! Dziecko nie dba o podarunek bo zaraz dostanie następny.
Dbałość o rzeczy, chęć naprawiania gdy ukochana zabawka się zepsuje to cecha charakterystyczna dla osób, które ciężko zapracowały na to co sobie wymarzyły i cenią to co mają. Opisana sytuacja jest dziś nie częsta, bo dzieci są w większości obsypywane podarkami, prezentami przez rodziców, ciotki i pociotki. Smutne to bo w większości ten "zabawkowy dobrobyt" ma im zastąpić poświęcony im przez dorosłych czas ... eh, tak mnie naszło ... przepraszam za spam
No, co Ty! Jeśli takie refleksje socjologiczne i osobiste spostrzeżenia nazywać spamem, to 1/2 mojego bloga jest spamowiskiem ;-). O błahostkach - w błahym tonie. O poważnych - na poważnie. Taka jest moja definicja nie tylko w pisaniu ;-)
OdpowiedzUsuńSłuszna uwaga, że nadmiarem przedmiotów, uspokajamy nasze sumienie i brak czasu dla dzieci. Oczywiście fajnie, że dziś na zakup Barbie nie zbiera się cała rodzina, to jest plus. Ale fakt, że możemy kupić córce/synowi każdą rzecz, niweczy w maluchach kreatywność. Ostatnio rozmawiałam z jednym rówieśnikiem, który powiedział: "W moich czasach brałem karton, wycinałem dziurę i miałem czołg". Ze swojej strony dodam, że zamiast kartonu naprawdę WIDZIAŁO i czuło się ten czołg ;-)
Wspaniale ją przywróciłaś do " życia". Wiesz, to że dzieci niszczą zabawki, to wina rodziców, niestety.. Wychowują sobie potomstwo równie bezmyślne jak i oni .
OdpowiedzUsuńZawsze uczyłam swoje dzieci, że nie wolno niszczyć świadomie zabawek. Troszkę przesadzałam, bo tłumaczyłam np synom, że samochód bez kół, to inwalida i bardzo cierpi. TO samo lalki. Efektem tego jest to, że moja 41 letnia córka do dzisiaj ma sporo zabawek z dzieciństwa. Kida ściskam CIę w ten wolny dla jednych czas, dla innych świąteczny czas. Jak zwał tak zwał. Ja zaraz zamierzam skorzystać z tego, że przeziębiona jestem i zostałam sama w domu, i zrobić trochę fotek :)))
Ja też mam trochę zabawek z dzieciństwa w świetnym stanie - tych, których nie rozdałam biedniejszym dzieciom i które nie zostały rozkradzione przez bezdzietnego sąsiada z naszej piwnicy ;-)
OdpowiedzUsuńUściski :-)
Mogę Wam tylko pozazdrościć lalek pozostałych z dzieciństwa. Ja miałam tylko jedną, z miękkiego plastiku (gumy?) lalkę Krysię. Włoski miała też plasticzane, ale za to oczki zamykały się. O istnieniu Barbie nie miałam pojęcia, sądzę, że moi rodzice również. Miałam za to przeróżne klocki, zarówno drewniane, jak i metalowe elementy z których coś tam budowałam. Miałam też blaszanego pajacyka, który pociągnięty za sznurek wspinał się "po słupie". Pewnie miałam tez inne zabawki, o których już nie pamiętam.Dawno to było, inne czasy. Nie zachowały mi się żadne zabawki. Co się z nimi stało? Nie pamiętam, po za tym, że lalkę odziedziczyła moja młodsza siostra.
OdpowiedzUsuń