Ci, których zamęczyłam już monotematyczną prezentacją 11 - centymetrowych laleczek, odetchną z ulgą. Wreszcie inna tematyka i estetyka! Muszę się streszczać z przyczyn bardzo prozaicznych. Wczoraj do 1 -ej rzeźbiłam, do 4 oglądałam pogodny film indyjski (i chyba on mnie nastroił do dzisiejszego posta), o 8.30 pobudkę zgotował kot do spółki ze słońcem, a dalej leciało już wszystko jak Belli Swan... Wyciągając spod stołu Hołotę, zrobiłam sobie dziurę w głowie o jedną ze sterczących śrub, przed wyjściem z domu zahaczyłam paznokciem o klamkę i właśnie puchnie mi palec. Do tego odczytałam mało poważnego maila od osoby, od której zakupiłam 3 tygodnie temu unikalną lalkę regionalną za 4.99 i wpłaciłam po trzech dniach. Dowiedziałam się, że paczka dlatego jeszcze nie została wysłana, ponieważ ludzie nie zrobili przelewów za inne zakupy. Tak, ale JA zapłaciłam! No, wszystko jak po maśle... ;-) Jestem zmęczona, pokiereszowana i zniesmaczona, zatem do rzeczy:
Po te niesamowite, ręcznie wykonane laleczki, nie musiałam jechać do Indii. Niespodziewanie kupiłam je w Polsce i to nawet nie na wszędobylskim Allegro, lecz w centrum Warszawy, pod...Kościołem św. Krzyża.
Nie, nie był to plon misjonarski ;-)W 2010 r. miasto organizowało intensywnie liczne imprezy uliczne z naciskiem na promocję kultury. Rok później, przeżywszy całe życie w stolicy, opuściłam ją na dobre i choć odwiedzam swoją ojczyznę, rzadko snuję się po centralnych ulicach w weekendy, nie wiem zatem, jak teraz wyglądają te sprawy. Grunt, że wtedy wiele się działo, sporo też w folkowym duchu. Nie powiem już jakie było hasło tamtego weekendu z końca sierpnia, ale jak przez mgłę kojarzę wielobarwność różnych kontynentów. I o ile zazwyczaj pamiętam wszystko, nawet po latach bardzo drobiazgowo, o tyle z tamtego dnia najlepiej zarejestrowałam kłębowisko ciężkich emocji. Ludność waliła gremialnie na takie kolorowe spędy, więc czułam się trochę nieswojo. Własne świeże traumy i jeszcze nowszy dramat, chora Mama bez cienia szansy na poprawę, choć wiadomo, że człowiek z takim wyrokiem nigdy się nie godzi. Właśnie ta biedna Mama, słabnąca z tygodnia na tydzień, wygnała mnie z domu, dając solidny banknot z nakazem, że mam sobie kupić coś, co mi poprawi nastrój, bo nie mogę dzień w dzień koczować przy jej łóżku. Ociągałam się jak mogłam, argumentując, że 2 tygodnie temu przywlekłam przecież z innego kiermaszu kilka serów, chlebów, pierogi oraz dwie rzeźby ceramiczne, ale Mama pozostawała nieugięta ;-) Wyszłam więc pomiędzy ludzi... Kolorowe stoiska wkomponowane w odrestaurowany Nowy Świat... Zanurzyłam się w zapachach, nieco bazarowym zgiełku i mój umęczony wzrok padł na stoisko z Indii. A czemu? Bo zobaczyłam tam lalki!
W pierwszej kolejności wzrok mój padł na ślubny zestaw mattelowski. Kilka pudełek pyszniło się na blacie stolika, a cena podana przez sprzedawcę, zwalała z nóg. Zobaczyłam wtedy nową produkcję Mattela adresowaną tylko na rynek indyjski. W oczach miałam wciąż swojskie, wyraziste, choć słabej jakości lalki na moldzie "Superstar" z przełomu lat '80 - '90 XXw.
Lecz to, co na serio przykuło moją uwagę, to lalki wykonane ręcznie. Dość schematyczne i prymitywne, ale wzruszające swoją prostotą. Każda para reprezentowała inny stan Indii. Kosztowały ok. 20 - 30 zł. Uparłam się wziąć jedną, bo kto w takiej sytuacji i stanie ducha, myśli o pomnażaniu kolekcji?
Wybrałam to, co dla Indii reprezentatywne i najbardziej rozpoznawalne, czyli parę z Rajasthanu.
Mama kilka razy pytała mnie, czy nie chcę wrócić na stoisko i dokupić jeszcze kilka innych lalek. Nie chciałam. Niczego wtedy nie chciałam.
Lalki są szyte maszynowo. Tylko spód jest doszyty ręcznie. Tułowie mają z czegoś twardego, choć lekkiego, co obklejono tkaniną. Naklejone są też tasiemki - srebrne i złote, oraz cekiny i skrawki materiału. Oczy to fabrycznie wycięte krążki z utwardzonego aksamitu (?). Reszty malunku twarzy dopełniły farby: czerwona błyszcząca, czarna matowa, biała o konsystencji korektora. "Praca dzieci" - skwitowała moja Mama. Właśnie tak to wygląda...
Wysokość: dziewczyna 10 cm; chłopak 11.50.
Tworzywo: tkanina
Sygnatura: brak
Cechy szczególne: lalki wykonane w całości ręcznie
Kraj produkcji: Indie
Data produkcji: 2010r.
Height: 10 cm girl; 11.50 boyfriend.
Material: fabric
Signature: No
Special features: doll made entirely by hand
Country of production: India
Date of manufacture: 2010.
Para lalek bardzo ładna , w dodatku kojarzy się z tak traumatyczną historią. Mogę powiedzieć, że rozumiem Twoje cierpienie, moja Mama długo odchodziła, a ja miałam wówczas 34 lata. I też niby wiedziałam , że to nieuniknione, bo choroba nie uleczalna, ale to nie zmniejszało mojego bólu. Byłam bardzo związana ze swoją Mamą, pomimo, ze już wówczas miałam własną rodzine, to i tak, nie bolało mniej... Jej odejście.Pozdrawiam wiosennie i cieszę się, że można na Twoim blogu znależć nie tylko zdjecia pięknych i ciekawych lalek, ale i fascynujące opisy.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTak...
UsuńDziękuję za ciepłe słowa.
:-)
Ta para, jakże odbiegająca od kanonów indyjskiego piękna, do których przyzwyczaiły nas filmy z Bollywood i zdjęcia w internecie, jest pomimo to, a może właśnie dlatego, szalenie sympatyczna i pełna ciepła. Myślę, że są udanym, szczęśliwym małżeństwem :-)
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę - stoją tyle lat obok siebie zgodnie na półce i wciąż się uśmiechają ;-)
OdpowiedzUsuńA dla osób znających Indie, właśnie te lalki będą odzwierciedleniem tego, co prawdziwie indyjskie, bez retuszu i reklamy.
Bywa, że czasem jest "pod górkę" i nic się nie układa mimo włożonego wysiłku!
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że nie trwa to bez końca i przychodzą lepsze dni :)
Laleczki są kochane w swojej prostocie i kuszą wzrok swoimi kolorami :)))
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Moja definicja równowagi w świecie brzmi następująco: ktoś musi płakać, żeby inny mógł się śmiać ;-)
UsuńLalki na szczęście śmieją się częściej niż ludzie, choć zauważyłam, że te mega drogie jak FR - ki, Tonnerki, czy Sybarite, na dobrą sprawę wcale się nie śmieją. Ciekawe czemu?...
PS. Odwzajemniam serdeczne pozdrowienia! :-)
UsuńKu mej uciesze zobaczyłam w prawym pasku nowy wpis ze zdjęciem lalek innych :) weszłam ... kolorowe, piękne zdjęcia i tak smutny przejmujący opis ... ten kontrast jest niesamowity i pewnie dlatego tak przejmujący ... cieszę się, że mimo takich przeżyć i przygód o jakich nam często tak pięknie piszesz, nadal jesteś pogodna co widać na zrobionych przez Ciebie tak kolorowych zdjęciach ... ja wierzę, że to co najlepsze jest jeszcze przed Tobą ... Pozdrawiam ciepło i serdecznie!!
OdpowiedzUsuńMoje życie jest jak stare filmy Kusturicy - śmiech przez łzy ;-)
UsuńAle zawsze miło przeczytać, że ktoś z uciechą zagląda do tego bloga!
Serdeczności :-)
Te lalki mają wdzięk , a to cenię najbardziej w wyrobach regionalnych :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że muszę uszyć Ci pozytywną laleczkę Voodoo ,zanim zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę...
O, rany... proroctwem powiało ;-)
UsuńA tak na serio? Są w ogóle pozytywne Voodoo? Chyba, że jak każde dobro, mają gorszy marketing od zła ;-)))
Są jedyne w swoim rodzaju - bardzo urokliwe:)
OdpowiedzUsuńI praktycznie trudno je spotkać, bowiem to bardzo tania produkcja, która w założeniu nie jest adresowana nawet wtórnie na rynek inny, niż indyjski...
OdpowiedzUsuńSą naprawdę niezwykłe! Kojarzą mi się ze zbiorami baśni z różnych stron świata, które czytałam w dzieciństwie...
OdpowiedzUsuńKiduś - zawsze chętnie zaglądam do Ciebie -
OdpowiedzUsuńniezależnie od tego, czy przedstawiane postaci
wzbudzają mój zachwyt czy tylko ciekawość...