sobota, 15 lutego 2014

Mój indyjski OOAK/My Indian OOAK



Dziś tekstu mało, zresztą zbliżam się do przerwy na blogach, bowiem gdy przygoda zmienia się w rutynę, chwilowa zmiana profilu aktywności, wydaje się jedynym rozsądnym wyjściem. Zwłaszcza, że są rzeczy, z których za czorta nie mogę się wyplątać, a nawet skrzywić dzioba. Są zaś takie, które zrobić trzeba, ale sił, czasu i należnego im skupienia - jak na lekarstwo.
A zatem mniej tekstu, więcej obrazków i to niepowtarzalnych, gdyż bohaterką dzisiejszej opowieści jest lalka typu OOAK, czyli "one on a kind" - artystyczny twór jedyny w swoim rodzaju, powstały na bazie ogólnodostępnej, produkowanej seryjnie lalki, ale tak przekształcony, by totalnie zmienić jej wizerunek.
OOAK -i, to oprócz projektowania i szycia najciekawszy i najbardziej kreatywny aspekt lalkowego hobby. Dodatkowo taki, w którym zarówno artysta - amator, jak i artysta - zawodowiec, sprzedający swoje prace, najpełniej uwidacznia własne fascynacje i cechujący go styl. A ja bardzo lubiłam swego czasu, uciekać artystycznie w indyjskie klimaty:






OOAK, to bardzo pracochłonna forma sztuki, wymagająca przede wszystkim cierpliwości i zręczności.
Termin należy uznać za bardzo pojemny, bowiem OOAK- iem, nazwiemy zarówno lalkę ze zmienioną fryzurą i uszytym przez właściciela ubrankiem, jak i lalkę, której wymienimy włosy (tzw.: reroot), wszyjemy rzęsy (choć niekoniecznie), zmienimy makijaż (tzw.: repaint), zaprojektujemy biżuterię i ciucha.
A to już mój przykład powyższego :-)





W czasach, gdy Barbie miała młodszą siostrę Skipper, obowiązkowo blondi z błękitnymi oczami, marzyła mi się młodsza siostra egzotycznych brunetek: Kiry i Teresy. Wprawdzie prezentowana Skipper, jest typem starszym niż te, które znałam z własnego dzieciństwa, stwierdziłam, że ma idealne parametry do przekształcenia jej w ... małą Induskę (Hindus, z którym kiedyś się spotykałam, pobladł z gniewu słysząc, jak Polacy nazywają jego rodaków "Hindusami" i tłumaczył mi, że nie każdy mieszkaniec Indii, wyznaje hinduizm, zatem nazwa ta, już dawno powinna odejść do lamusa).







Wybrałam, oczywiście tzw.: "plażową" wersję Skipki, bo tylko taka miała pasujący mi koloryt skóry. Dwa mocno przechodzone egzemplarze, kupiłam dawno temu na Allegro. Z drugiej lalki, powstanie kiedyś braciszek :-). Kiedyś... Moja maleńka, chyba jeszcze długo będzie musiała pozostawać jedynaczką.
Materiał też swoje odleżał. Mama kupiła ostatniego dnia miesiąca, za ostatnie drobniaki , sukieneczkę dla maluszka na ostatniej wyprzedaży w ciucholandzie :-). "Takie kolory, szkoda nie kupić. Coś z tego, kiedyś wyczarujesz!" - argumentowała. I wyczarowałam. Myślę, że doceniłaby mój projekt...










Cała reszta, kosztowała mnie niezliczoną ilość godzin, sympatycznej, twórczej pracy, z długą wyrwą w działaniu, spowodowaną osobistymi tragediami. Dlatego, tym bardziej się cieszę, że udało mi się powołać ją do życia w formie, wymarzonej przeze mnie jeszcze w latach szkolnych, gdy o sztuce OOAK, nikomu w Polsce się nie śniło. Chyba, że lalkowym wizjonerom :-)



Wysokość: 22 cm.
Cechy szczególne: lalka zaprojektowana i wykonana przeze mnie.

Height: 22 cm.
Special Features: doll was designed and made ​​by me.

środa, 12 lutego 2014

Saga "Zmierzch" - część 1. Jane Volturi i pseudo celebrytki Mattela/Dolls from "Twilight" - Part 1 Jane Volturi and pseudo celebrities Mattel.



Długo zastanawiałam się, jaki ma być temat dzisiejszej opowieści - o moich chorwackich podróżach i lalkowej zdobyczy przywiezionej stamtąd, czy jednak o sadze "Zmierzch", która doczekała się całkiem udanych postaci, tak ze strony Mattela, jak i Tonnera. Postawiłam na Jane Volturi, z racji anomalii pogodowych - jeszcze chwila, a moja sesja straci aktualny wydźwięk! A kto widział ostatnią część filmu (dużo lepszą od nazbyt lukrowanej poprzedniczki), ten wie, że Jane powinna pozować w śnieżnej scenerii. Ech. Wybaczcie, nie bijcie, ale wiosny nie lubię. Miałam już różne ulubione pory roku: upalne lato, dopóki serducho dawało radę, kolorową jesień, gdy nie zmagałam się z długimi dojazdami i magiczną zimę z purpurowymi zachodami słońca, śniegiem skrzącym się pod stopami i gwiaździstym niebem. Wiosnę lubiłam wtedy, gdy miałam galerię wszelkich kwiatów na działce więc nie odmawiałam jej atrakcyjności, ale u licha, nie w grudniu i w pierwszej połowie lutego, jak w tym sezonie! Zresztą, coś jest na rzeczy, że zakochiwałam się zimą i najfajniejsze rzeczy też pisałam o tej porze :-)




Jak zawsze, Mattelowi mogę wiele zarzucić, ot na przykład fakt, że nigdy nie można trafić za jego drogą rozumowania. Czemu część lalek z popularnego romansu w fantastycznym kostiumie, otrzymała idealnie odwzorowane twarze aktorów, a część postaci, z tych samych serii, bazuje na utartych moldach? I tak, jako pierwsze lalki z filmu, pojawiły się na rynku w 2009r.: wampir Edward, wilkołak Jacob i jedyna normalna w tym całym towarzystwie - Bella. Może właśnie ta normalność sprawiła, że o ile w tamtych przypadkach, mamy do czynienia z idealnymi miniaturami aktorów, o tyle dziewczyna ma zwykły barbiowy mold - tzw.: "Mackie" (od nazwiska projektanta); dodam, że jeśli chodzi o podobieństwo - wyszło cieniutko.
Nie inaczej rzecz ma się z Jane Volturi, wampirzycą, która wkroczyła na rynek 2 lata po wspomnianej serii. Choć normalna zapewne nie jest, bo nie dość, że krwiopijczyni to jeszcze wybitna sadystka, dostała do użytku znany mold Kayla/Lea, a co jeszcze bardziej zabawne, twarz z urzędu zarezerwowaną dla Azjatek i Indianek. Zanim przejdę do krótkiej historii tego moldu, muszę zdegustowana wspomnieć, że mattelowska Jane nie jest podobna ani do tej z książki, ani z filmu. 









Jane stanęła na sklepowych półkach w 2011 r. Podstawowym zastrzeżeniem, jakie mam do niej, jest fakt, że producent poszedł na łatwiznę nie tylko pod względem wykorzystania istniejącej już matrycy twarzy, ale osadzenia demonicznej bohaterki na dorosłym ciele podczas, gdy w powieści Jane Volturi wyróżnia się zdecydowanie niższym wzrostem. Młodszymi i co równoznaczne niższymi, właśnie ciałkami Mattel szafuje chętnie do replikowanej w nieskończoność serii High School Musical, zatem, nie wiem, czemu nie skorzystał z tego rozwiązania, ale umieścił okrutną damę na zwykłym, jednolitym "bb", bez artykulacji w kończynach. No, ale Jane ma paranormalne zdolności telepatyczne, zatem może nie musi ruszać się nadmiernie. 
Charakter oblicza, także ma nazbyt subtelny, a czerwonawe oczy, wyglądają, jakby odbijały się w nich romantyczne blaski ognia na kominku. 





Zastanawia mnie też fakt, czemu firma nie zdecydowała się na wydanie postaci dużo ważniejszych dla historii, czyli ojca Belli, szefa wampirów Aro i przede wszystkim córeczki wampira Edwarda i dziewczyny Belli - Reneesme. Nie dość, że osoby wizualnie o niebo ciekawsze, to jeszcze dodatkowo wokół nich zawiązują się ważne, jeśli nie główne wątki sagi. Tymczasem Jane jest postacią marginalną, nie mającą większego wpływu na bieg wydarzeń. Ale trudno. Lalka wyszła ciekawa, oryginalna poprzez koloryt ciałka i fantastyczny płaszcz (szkoda, że jest zszyty i brak pod nim solidnej sukienki, a kobieta biega jedynie w rajstopach :-).       







Dostała w zamian taki bajer: błyszczyk do ust (na serio, oczywiście, to kosmetyk dla człowieka):





Teraz parę słów o samym moldzie, który choć piękny, do tej lalki, moim zdaniem, nie pasuje. Matryca twarzy, która występowała pierwotnie pod dwoma nazwami - Kayla/Lea - zastąpiła po 20 latach - inny azjatycyki mold, bardzo orientalny, zwany zresztą "orientalem", a ochrzczony personalnie Kirą w USA, Mariną w Europie (pod tą nazwą znałam ją ja sama w dzieciństwie) i okazjonalnie noszący imię Miko. Kira debiutowała w 1980 r. Był to jeden z moich najulubieńszych moldów i jedyny prawdziwie etniczny. 

Tropical Miko 1985r. i Island Fun Kira 1987r.



Kayla choć nadal zgrabnie udaje skośnooką piękność, nie ma tych autentycznych kości policzkowych, kojarzących nam się tatarsko, ale posiada za to szczegóły, pozwalające uczynić z niej praktycznie każdy typ urody, (może z wyjątkiem AA). 


Kayla Fashion Fever (2004r.) i California Girl (2003r.)






Pierwsza blondynka, jaką ujrzałam na tym moldzie: Fashion Fever (2006r.) bez imienia na pudełku.



Jedna z najpiękniejszych Kayli, delikatna i naturalna z burzą loków - Mystery Squad Kenzie (2001r.):




A tu Kayla, opatrzona numerem na pudełku niczym tajna agentka "05 002" wydana w efektownej serii prezentującej zarówno współczesne twarze, jak i odgrzewającej niemal wszystkie zapomniane moldy Mattela "Barbie Basic" z 2009r.




Nie pierwszy raz firma sięgała też po nią do quazi celebrytek, bowiem na tej właśnie matrycy wydała kilka odsłon wokalistki Shakiry:   



Shakira - 2003 i 2002r. 



Wyszło lepiej niż w przypadku Jane :-)




Wróćmy jednak do niej samej...






No, po takiej wyprawie trzeba jak najszybciej ogrzać się przy kominku! :-)




Wysokość: 29 cm.
Tworzywo: plastik
Cechy szczególne: postać inspirowana filmem.
Sygnatura: Mattel
Data produkcji: 2011r.
Kraj produkcji: Indonezja.

Height: 29 cm.
Material: plastic
Special features: character inspired by the film.
Signature: Mattel
Date of manufacture: 2011.
Country of production: Indonesia.

sobota, 8 lutego 2014

Ubieram duże dziewczyny. Moja krótka historia projektowania mody. Część 2/Dressed big girls. My brief history of fashion design. Part 2.



Z drżeniem dokonuję tego wpisu na kredyt, pomiędzy jednym omdleniem kompa, a drugim. Rupieć wyłącza się, co chwilę, a i nadgarstki obolałe nie tyleż od szycia, co od zimnej wody w pracy, dają znać przy stukaniu w klawiaturę.
Dziś powracam do czegoś bardziej indywidualnego, czyli do własnych wygibasów z igłą i nitką.
Po prezentacji moich krawieckich poczynań na małe lalki - tj. 30 cm - przyszedł czas na pokaz wytworów dla dużych pań, co jest zgodne z naturalnym biegiem mojej drogi, nazwijmy to szumnie - "projektanckiej". Tylko małą znajomością lalek Tonnera, jestem w stanie wytłumaczyć mój lęk, przed szyciem na większe modelki. O ile na Fleur, Petrze i Barbie (oraz innych lalkach o tych gabarytach), wychowałam się od samego początku podstawówki i myśląc o szyciu, automatycznie stosowałam w głowie tę skalę, o tyle z boskimi, idealnymi, ale realistycznymi ciałami Tonnerek, zetknęłam się raptem kilka lat temu - pierwszą Esme kupiłam w 2010 r. Chociaż szyjące znajome, mówiły mi, że na duże szyje się łatwiej, ja pojmowałam rzecz wprost proporcjonalnie ;-) Coś w tym jest, że szyjąc na tak  realistyczne kształty, wielkości 40 cm, ma się złudzenie szycia dla człowieka. A to już równie duża odpowiedzialność! Można sobie za to śmiało pozwolić na wiele detali, takich jak ściągacze, mankiety, kołnierzyki, itp. Oczywiście ja to stosowałam i dla małych dziewczyn, ale teraz widzę, że tamto dopiero wymagało precyzji i wcale, choć mniejsze, nie było lżejsze i dużo szybsze w wykonaniu.

Style, z których czerpię inspiracje do moich projektów, to przede wszystkim glamour, goth i etno, ale zawsze staram się nadawać strojom sportową funkcjonalność. Krótko mówiąc, tworzę to, w czym w dużej mierze, sama wyszłabym na ulicę i czuła się w tym zarówno swobodnie, jak i oryginalnie. Sama osobiście już od dawna nie noszę spódnic, ale chętnie podziwiam je na innych paniach, a na panach jeszcze bardziej :-)
Tak się zaczęło:






Pierwsza udana próba na tyle mnie zachęciła, że szybko sięgnęłam po coś innego, chociaż bez znudzenia pracowałam na utrwaleniem tego, co uznałam za proste i efektowne.


















Później doszły sukieneczki:






Zauważyłam jednak, że dużo lepiej szyje mi się na panie o mniej obfitych ciałkach, czyli tych "antośkowych".







I jak w przypadku małych lalek, tak i dużych, musiałam zadbać o odpowiednie dodatki. W końcu dla mnie też, charakterystyczny wisiorek i torebka, to fundament mojego stylu! Uważam, że można mieć skromny, zwykły sweter, czy bluzkę, przeciętne spodnie, ale naszyjnik, bransoletka i oryginalna torebka, niezawodnie przyciągną uwagę i ożywią nawet banalną całość.










Cała opowieść, nie na jeden wpis, oczywiście :-). Jako przerywnik, zapraszam na drugiego bloga, gdzie zamieściłam trochę moich obrazów: simran2pl.blogspot.com