niedziela, 30 sierpnia 2015

Lalkowe spotkanie w nowym McDonald's. Mini wyprzedaż.


I wreszcie część druga relacji ze spotkania sprzed tygodnia, a raczej chronologicznie - pierwsza. Nowym gruntem pod lalkowy meet, był McDonald's - też nowy tak w przestrzeni stolicy, jak i dla mnie. Pierwotnie Inka zaproponowała urocze spotkanie w stylu Matrixa, sugerując na miejsce zbiórki, pierwszy hamburgerowy przybytek w stolicy, zamknięty 1 X 2014 r. i zdmuchnięty niemal pół roku temu z powierzchni ziemi ;-), wraz z nieodżałowanym Domem Towarowym "Sezam". Po uświadomieniu sobie tego smutnego faktu, obstawiłyśmy inny lokal, choć może fajnie byłoby spotkać się w nieistniejącej przestrzeni pośród duchów wszystkich żarłoków z czasów, w których więcej ciekawych miejsc się pojawiało niż znikało z mapy miasta...


(fot. górna) X 2014; (fot. dolna) IV 2015.


Nowy Donald mnie nie zwalił. Tak, jak i u mnie wprowadzono system numerkowy, co w praktyce gwarantuje dużo dłuższe oczekiwanie na posiłek. Przykład? Sprzedawca błyskawicznie wklepuje w kasę zamówienie, inkasuje pieniądze i odsyła z numerkiem, oblizującego się głodomora pod ścianę, gdzie rzędem stoją inni głodni, ze wzrokiem wlepionym w ekran pod sufitem, niczym sroki w gnat. Tam, wedle fantazji szykujących jedzenie, można czekać albo chwilę, albo baaaardzo długą chwilę. To ostatnie spotkało mnie, choć zamówiłam tylko shake'a, a nie 10 porcji frytek, które trzeba usmażyć. I tak patrzyłam jak się zmieniają numerki - późniejsze zamówienia już dawno znalazły szczęśliwy finał, podczas gdy posiadacze wcześniejszych stali nadal. A sprzedawca na kasie - trzask, trzask, taśma produkcyjna, byle więcej - fabrykował kolejnych oczekujących. Wolałam dawną wersję: płacę, czekam na wykonanie zamówienia (zawsze krócej niż przy obecnym systemie, bo szykujący ma motywację ;-) i odchodzę do stolika na żer. Konkretnie i dużo sprawniej. Tu, gdy wreszcie po 10 minutach dostałam tego shake'a, skonfiskowano mi przy odbiorze paragon z numerkiem. Rzecz o tyle znamienna, że jak się okazało na owym świstku był kod do WC(!!!)


Tak, moi Mili. Kibel w McDonalds ma grube drzwi z klawiaturą niczym w sejfie. Wklepiesz kod ze swego paragonu, to wejdziesz. Nie - siusiasz pod tymi wrotami ;-). Na szczęście, przed podobną kompromitacją ocalił mnie paragon Inki. Choć, gdy w pośpiechu wpadłam w korytarzyk prowadzący do toalet i uchyliły się przede mną drzwi, skorzystałam z okazji. Wtargnęłam do środka nie chcąc użerać się z elektroniką. Dopiero wewnątrz zajarzyłam, że ten, z którym się minęłam, był wielkim facetem ;-) Potrzeba, potrzebą, wyskoczyłam jak z procy. Świadkiem mojego upokorzenia była sprzątaczka, która nie ukrywała drwiącego śmiechu. Ochrzaniłam ją, że wypadało krzyknąć za mną, a nie czekać na efekty mojej pomyłki. Skruszona tą tyradą, chciała mi w damskiej osobiście pomóc we wklepaniu kodu, ale honorowo odmówiłam i poradziłam sobie sama. To był kolejny odcinek serialu, pt. "Absurdy polskie". ;-)


A to już część naszych lalek. Tym razem dałam plamę i połowy nie zdołałam uwiecznić.    
Egoistycznie zaczynam od moich, bo ich najmniej. Poświęcę im kiedyś oddzielne posty, więc dziś nie tracę czasu na opis.          






Powyżej już jako ciekawostka - facet Simby, należący do Kasi. Firma wydała go na początku wieku jako towarzysza kloników My Scene. O ile panie są bardzo zerżnięte z oryginałów, o tyle pan wykazuje się większą oryginalnością...
Inne stworzenie Simby, ulotnie wzorowane na Monster High. W tej białej wersji, lalka wydała mi się interesująca do kolekcji bytów nadprzyrodzonych:


Do Ever After High, przekonałam się ostatecznie mimo ich powtarzalnych, dość płaskich twarzy i moich prywatnych pretensji do Mattela. Otóż skasował on My Scene na rzecz Monster i kilka lat później wypuszcza kolejne komiksowe lalki, bazujące na dziwności, ani myśląc reaktywować Scenek...
Trudno. Everki w końcu polubiłam. I ochoczo jakieś przygarnę...





A to już obłędna Tonnerka Inki:


Udane kloniki lalek Kurhn i Licca:



Oraz swojska Petra i dobrze Wam znany Don Pedro vel Różowy Kojak vel Pervers ;-)


Czy ktoś przygarnie nową Barbie w innym ubranku, ale też Mattelowskim, której zrobiło się zbyt ciasno w moim podzbiorze Superstarek? (25 zł) + przesyłka lub odbiór osobisty w stolicy:





Dalej, do wzięcia jest też Ken Totally Hair (35 zł):


czwartek, 27 sierpnia 2015

Prosta metoda - reroot z włóczki i opowieść o najstarszej czynszówce w Śródmieściu/ A simple method - reroot of crewel and a story about the oldest building in the city center.


Zaczynam trochę od końca, ale 2 zapakowane na maxa dyski, wprowadzają chaos w mój uporządkowany (powiedzmy) świat i jeszcze więcej ograniczeń, pośród innych szlabanów. Tak więc znowu - od miesiąca komp się zawiesza, błagając o pamięć podręczną, gwałtownie i bezlitośnie, zamiera mi czytanie artykułów i Waszych tekstów, a zostawienie gdzieś komentarza, stanowi pewien wyczyn. Nic to! Cierpliwość jest moją drugą naturą :-)
Zatem prezentuję przedwieczorną połowę sobotniego spotkania z Kasią Zbieraczką i Inką, a raczej już tylko z Kasią, bo Inka musiała biec dalej - ja niby też, ale nieszczególnie restrykcyjnie.
Ceglana ściana Zamku Ostrogskich, nie tylko przypomniała mi moją zabytkową kamienicę, w której spędziłam większość życia, lecz stworzyła klimatyczne tło dla naszych lalek. A szczególnie pięknie, wyszły te unikalne (OOAK), które Kasia z Inką, wzbogaciły o rys własnego artyzmu. Owe znamię indywidualnej kreacji, to nie tylko zaprojektowany ubiór, ale przede wszystkim świeże owłosienie wszyte pracochłonnie przez właścicielki lalek. Włóczka to szybszy sposób na pokrycie łysej czaszki, niż nowe włosy. Jednym głowom lepiej do twarzy z takimi niby dreadami, innym nieco gorzej. Bez wątpienia Bratzillaz bardzo zyskują na takiej artystycznej przemianie. Tym bardziej, jeśli są to kloniki znanej firmy, z urzędu niejako pokryte włosami oszczędnie, zaledwie po wierzchu.



Oczywiście każdej lalce o główce wykonanej z gumy, można wszyć barwne dready. Warto też posiadać choćby jednego takiego przedstawiciela we własnej kolekcji. Wzbogaca zbiór i go urozmaica.  




Mój pierwszy w życiu reroot, gdy byłam jeszcze studentką, pozbawioną lalek stricte kolekcjonerskich, a także syntetycznych włosów na wymianę, powstał właśnie z włóczki na bazarkowym łebku Superstar. Na czole nakleiłam też cyrkonie i zrobiłam kolczyki - tak, jak umiałam. Z tego, co było w szufladzie.


Z czasem, gdy ogarnęłam z grubsza igłę jako nośnik tekstylnej sztuki, zrobiłam pannie bluzkę. Spódniczka to nowy wytwór...        




Plener, to oczywiście już moja wiocha ;-)



I jeszcze parę osobistych słów o tym miejscu na warszawskiej Tamce, gdzie przycupnęłyśmy z naszymi lalkami. W mojej paczce z podstawówki, oprócz opisywanej kiedyś Karli, była też Aleksandra, dwie bratnie dusze - Agata i Olga, oraz cichutka jak myszka, nie wyróżniająca się zasadniczo niczym - Karolina. Ona to właśnie, wraz z sympatycznym bratem Dominikiem i rodzicami, mieszkała w najstarszej kamienicy w mojej części Śródmieścia. Stała ona wkomponowana vis a vis Zamku Ostrogskich. Budynek przy Tamce 43, powstał  w połowie XIX wieku. Sama tkwiłam w obiekcie tylko trochę młodszym, opisanym w literaturze varsavianistycznej, Karla mieszkała w nieziemskiej, magicznej kamienicy, którą nakreśliłam tutaj tego lata - dla nas to był pejzaż naturalny, oczywisty i nikt się nad nim nie rozczulał... Choć trudno było przeoczyć, że ja miałam gorsze warunki egzystencji niż zdecydowana większość moich rówieśników, a Karolina mieszkała w przestrzeni wprost post apokaliptycznej... Na szczęście mieli lokum na parterze. Na piętrze mieszkała tzw. "rodzina patologiczna" (a może po prostu - uboga). Wybaczcie - nie pamiętam, czy jedna, ale żywię nadzieję, że tak. Na klatce nie świeciło światło, ściany były okopcone po jakimś pożarze, a w drewnianych schodach straszyły takie ubytki, że nawet Dominik niechętnie eksplorował dalsze piętra, przynajmniej przy nas. Nic dziwnego, że z klatki schodowej najlepiej pamiętam czerń, a także charakterystyczny zapach przypominający skrzyżowanie strychu z piwnicą. Pomiędzy podłogą, a ścianami straszyły spore dziury. Sterczały z nich patyki jak kolce. Karolina opowiadała, że od sąsiada przychodziły do nich myszy. Nie wnikałam w prawdomówność. Choć myszy lubiłam, przejęta współczuciem, po prostu - wierzyłam... O ile opis takich warunków, jest nagminny w literaturze powojennej, o tyle w naszych czasach, straszyło to niczym mroczny sen pradziadka. Ale za to jak niezwykle działało na wyobraźnię!... Niemniej, gdy 10 lat temu, kamienicę rozebrali, mimo licznych błagań działaczy Zespołu Opiekunów Kulturowego Dziedzictwa Warszawy, o zostawienie (lub rekonstrukcję choćby fasady), byłam morderczo wściekła. Rozbiórka miała na celu uwolnienie miejsca pod budowę Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina. Tak, jakby w naszej wielkiej stolicy, nie było innych lokalizacji! Cóż, zabrakło dobrej woli, szacunku do historii miasta i tak udręczonego przez wojnę, oraz chęci współpracy z mieszkańcami. Ok, tam się nie dało żyć. Ale rekonstrukcja w zrekonstruowanym mieście, czy choćby ta ocalona fasada, nie powinna nikogo boleć. Moim zdaniem wygrały względy polityczne, walka z kulturą, historią oraz tożsamością miasta, które zmienia się co chwilę, wypierając ciągłość emocji i tnąc korzenie... Żałosna klasyka.            



Zapraszam też tutaj: simran2pl.blogspot.com




piątek, 21 sierpnia 2015

Momoko wyszła na wolność. Kira - Marina szuka nowego domu./Momoko came to freedom. Kira - Marina looking for a new home.


Zacznę od kilku słów merytorycznych, żeby nie było na "dzień dobry" osobiście ;-)
Japońskie lalki Momoko, narodziły się w 2001r. Delikatne, w pełni artykułowane (znak rozpoznawczy azjatyckich lalek) o subtelnych buziach z charakterystycznym, zadartym noskiem. O ile teraz kojarzą nam się jednoznacznie z firmą Sekiguchi (znaną u nas od wczesnych lat '80, dzięki małpkom Monchhichi, które nieliczni szczęśliwcy w epoce PRL - u mogli kupić w Pewexie za dolary), o tyle firmą matką, która je stworzyła jako poboczny projekt, była Petworks. W 2004 r. produkcję po pewnych modyfikacjach pierwotnego zarysu przejęła właśnie Sekiguchi. Laleczki mają 27 cm i przy Barbie, choć raczej należy je porównywać ze względu na artykulację do FR, czy Dynamite Integrity Toys, wyglądają jak drobne, młodsze siostrzyczki. Do możliwości ruchowych Momoko, powrócę jeszcze w innym poście.


Co ciekawe Petworks ponoć nadal produkuje swoje lalki (są ściśle limitowane, ja nie zagłębiałam się w szczegóły do ilu sztuk), jednak z wyjątkiem identycznego ciała, mają różnice w makijażu, a nawet w kształcie głowy. Także Sekiguchi wydała edycje limitowane - m.in. Gainax Girls, w stylu dziewczyn z anime. Zetknęłam się jeszcze z produktem, który słabo mnie do siebie przekonał, a mianowicie, nazbyt karykaturalne: Mame Momoko.
Z grubsza, to by było wszystko na początek w tym temacie ;-)


Moja Momoko 5 lat przestała w swoim oryginalnym pudełku. W witrynie wprawdzie, ale zamknięta jak w trumnie za młodu. Pewnie, gdyby nie lobby wielu z Was, nadal by tak tkwiła, przypominając smętny słup w polu...







Jej pudełko, jak widać, to po prostu opakowanie transportowe, bez ambicji graficznych, żeby lalkę eksponować wraz z nim, na co bardzo zwraca uwagę Mattel w swych kolekcjonerskich wydaniach Barbie. Ale los sprawił, że lalka została uwikłana niczym człowiek, w moje życiowe burze. Gdy po takiej właśnie "trąbie powietrznej", która zatrzymała mnie w pewnym punkcie, otrzymałam finansową nagrodę za jeden z tekstów, z błogosławieństwem mej Mamy kupiłam sobie bez ekscytacji, bowiem zbyt wielkie spiętrzenie tragedii nas dotknęło, 3 drogie lalki: Perukową, białą Esme, Gabby i właśnie Momoko. Esme była moim pierwszym kontaktem z Tonnerką. Kupiłam to, co się trafiło i już po przeprowadzce, mając inne, piękniejsze Tonnerki, sprzedałam ją bez żalu, bowiem życie utemperowało moje sentymenty. Pozbyłam się też Gabby, co wiecie z tego bloga. Ale Momoko była moim zaczarowanym marzeniem. Dlaczego zaczarowanym? Bo gdy listonosz przyniósł do domu wielkie pudło i wydobyłam na zewnątrz opakowanie z Momoko, mnie i Mamie zachwyt dosłownie zakneblował usta. Żyłyśmy wtedy bardziej niż kiedykolwiek na paczkach, zawieszone pomiędzy moją rekonwalescencją, szukaniem nowego lokum (z tego odzyskanego przez właściciela miałyśmy bezpardonowe wymówienie), a początkiem choroby mojej Mamy.        
- Jaka ona piękna - zachwyciła się Mama.
- Wyjąć? - zapytałam.
- Nie trzeba. Po co ma się kurzyć. Powinna stać w witrynie.
- Kiedyś będzie - odparłam optymistycznie.
- Tak (Mama nazwała mnie wtedy moim tajnym, pieszczotliwym imieniem ;-), ale ja już tego nie zobaczę.


I dlatego, gdy postawiłam w nowym mieszkaniu pierwszą witrynę, z namaszczeniem włożyłam tam Momoko. W pudełku. Bo chciałam byśmy rozpakowały ją razem.
Później miałam zrobić to z przyjaciółką, która odpłynęła z mego życia do bardziej korzystnych lądów, a później w jakiś Nowy Rok, a później w urodziny, choćby te ostatnie, gdy była jeszcze Padlinka, ale zabrakło już nastroju. No i deszcz lał cały dzień, więc światło było brzydkie. A dwa dni temu zdjęłam zaklęcie. Rozpakowałam Momoko, tak zwyczajnie, bez żadnych ceregieli, pretekstu, czy rocznicy. Jedząc serek naturalny, pstrykając fotki każdemu etapowi uwalniania lalki i walcząc z innym już kotem, który też chciał brać we wszystkim udział...      
Teraz wiecie, czemu lalka spędziła w siermiężnym, zwykłym pudelku aż 5 lat, choć było to całkiem wbrew mojej woli.








- Oj, naprawdę mogę wreszcie rozprostować nogi?...


- Teraz muszę nauczyć się stać o własnych siłach!                                                                                   



- Nadzwyczajne, oczom nie wierzę, że oglądam świat nie przez szybkę pudełka ;-)                    


- Czy ktoś z Was jest w stanie to przeczytać? :-D



Na szczególną uwagę zasługują dodatki: prawdziwy metal i autentyczne owalne lusterko, do tego przykryte jeszcze cieniutką folią niczym szkiełko drogiego zegarka...





- A teraz czeka mnie dłuuuugie, mam nadzieję, że szczęśliwe życie na wolności ;-)


Wysokość: 27 cm.
Tworzywo: guma, plastik.
Cechy szczególne: lalka o silnym, emocjonalnym znaczeniu dla mnie.
Data produkcji: 2006.
Kraj produkcji: Chiny.

Height: 27 cm.
Material: rubber, plastic.
Special features: doll with a strong emotional importance to me.
Date of manufacture: 2006.
Country of origin: China.

PS. Czy ktoś chce w cenie 25 zł, przygarnąć inną Azjatkę, tę oto Kirę z 1995r.( "Sparkle Beach")? :





Maleńki defekt: