sobota, 21 listopada 2020

Pocahontas by TOTSY


 Ci których dzieciństwo przypadło na lata ’80-90 XX w., mogą je znać, choć w Polsce nie były tak popularne, jak Barbie z Kenem, Petra i Sindy w kolejnej odsłonie, Diana, Steffi, czy tym bardziej holenderska Fleur. Nie licząc całej masy kloników, czerpiących z serii Mattela, dostępnych m.in. w „Komisach”, do których Totsy bez wątpienia należą. To nie pierwsza prężna linia klonów Barbie, która mimo płodności taśmy produkcyjnej, nie posiada rzetelnej dokumentacji, a Kolekcjonerzy na własną ręką ustalają poszczególne modele Sandi z rodzinnymi przyległościami. Ale nie o niej, jako takiej, chcę dziś pisać. 

Gdy 3 dni temu, szłam do lasu w ostatni jak sądzę w tym roku dzień z temperaturą + 16 stopni, muskający policzki nie listopadowym ciepłem, na chybił trafił sięgnęłam do witryny po lalkę, której tu jeszcze nie pokazywałam: „Indian Princess. Legends of Yesteryear Series. 20 Piece Gift Set.”

Do mnie dotarły tylko fragmenty zestawu, choć lalka ma swój kompletny strój z mokasynami (zapinanymi, uwaga: na rzepy😊), etniczną tekturką ? i nosidłem dla dziecka (u mnie użytkuje je mattelowski maluch).



Lalka ma obrotową talię; gumowe, lekko giętkie rączki i nóżki zginane na standardowe 2 x klik. Tworzywa odznaczają się wysoką jakością i konsystencją bez przebarwień.

Żałuję, że z pośpiechu nie chwyciłam jej małżonka, znajdującego się w drugim pokoju (z projektu: „Indian Brave”), ani mocno sfatygowanej, latorośli - lecz zapowiadali u nas nagłe załamanie pogody – co skłoniło mnie do redukcji poczynań… Mam  nadzieję, że nic straconego i kiedyś ze szczegółami przedstawię całą rodzinę, a także inne Totsy, które zawitały pod mój dach.

Na fali kultowej „Pocahontas” Disneya, chyba wszystkie lalkowe firmy, wypuściły swoje własne wersje postaci nawiązujących do amerykańskiej legendy. Choć z wyjątkiem Mattela, nie miały licencji na produkcję twarzy z tej niepowtarzalnej animacji, śmiało nadawały swoim śniadym, czarnowłosym lalkom odlewanym na standardowych moldach, imię: Pocahontas. „Totsy” made in China, choć z USA, wykazała się tutaj nie lada rozmachem. Nie bawiłam się w szczegółowe liczenie serii, ale w oko wpadło mi kilkanaście Pocahontas: solo i w setach – z ubrankiem na zmianę, dziećmi i/lub akcesoriami, mężem, koniem, teepee, nie licząc odrębnych zestawów garderoby oraz samotnych wojowników. Takiej fantazji nie wykazała nawet Kid Kore, która także na fali kreskówki „Pocahontas”, uruchomiła bardzo bogatą, tematyczną produkcję, bijącą Mattela na głowę.

Poszperajcie sobie w sieci – naprawdę warto!     

Załamanie pogody dopadło mnie w środku lasu. Ostatnie rodziny z dziećmi, pognały przed siebie mimo połowy dnia i tygodnia: małolaty nie w szkole, rodzice nie w pracy… Jakbym znalazła się w jakimś filmie….Błękit nieba, zeżarła gęsta szarość. Ciepły wiatr zmienił się w lodowaty. Ostatnie podgrzybki pachniały wyjątkowo aromatycznie w reklamówce, a lalka nieśmiało wystawiała łeb z plecaka. Tak pożegnałam sezon długich wędrówek. Od 2. dni powietrze zionie mrozem…  


Na zakończenie, dziękuję tym z Wam, którzy zamieścili pod moim poprzednim postem ciepłe i życzliwe komentarze. Trzymajcie się zdrowo, mimo szalejącego wokół nas chaosu, który opisuje ten utwór - z miesiąca na miesiąc mniej metaforyczny, a bardziej dosłowny (co nie odziera go z sytuacyjnej satyry):

Oraz ten – choć sprzed 10. lat - jak znalazł na dziś:  

Wysokość: ok. 29 cm.

Sygnatura na głowie: TOTSY 1992

Tworzywo: plasik, guma.

Cechy szczególne: lalka inspirowana disneyowską animacją „Pocahontas” z 1995r.

Kraj produkcji: Chiny

poniedziałek, 2 listopada 2020

Zamiast na cmentarz - do lasu z lalkami. Pani Jesień: Trichelle "So in Style Mattel". (Właściwie to powinien być koniec mojego blogowania...)

W nocy musiał musnąć nas przymrozek, bo liście fasoli, straciły swą jędrność, a te, które zieleniły się w otulinie murów, upstrzyły małe, brązowe kropki. Wczoraj swym nagłym kwiatem, niespodziankę zrobił mi zeszłoroczny aster, który całe lato wydłużał łodygę aż przywiązałam ją w obawie, by koty nie potraktowały go jak ekologiczną zabawkę ;-) 




Gdzieniegdzie coś tam jeszcze kwitnie w skrzynkach, 

a na zewnątrz uparcie zielenią się świerki, podtruwane przez nienawidzącą drzew sąsiadkę 😢😢😢   


Wciąż strzelamy do siebie przykrościami, nie rozumiem czemu, bo i bez tego obecne życie jest trudne do kontynuacji. I dobrze, jeśli skończy się tylko na tym, gdy ktoś bez słowa wyjaśnienia wywali nas jak ochłap ze znajomych na FB, choć można by myśleć, że łączą nas wspólne pasje... To bardzo niewdzięczny czas dla wszystkich, z bezradności skaczemy sobie do oczu... 

Za lampion z dyni. 

Maskę zsuniętą z nosa. 

Krzyż. 

Tęczę.

Bez powodu.

Tak moja głowa, tłumaczy mojemu sercu ten festiwal braku dialogu i agresji.  

Ja też jestem zmęczona. Sytuacją w Polsce i na świecie. Ludzkimi postawami. Medialnym szczuciem. Zastraszaniem. Blogowaniem. Ale nie o tym miał być ten post. Macie własne troski. 






Wczoraj, jak jedna z wielu w naszym powiecie, zamiast pójść na cmentarz, wybrałam się do lasu. 


Takich tłumów, nie widziałam od czasu wiosny, gdy wypuszczono nas wreszcie z covidowego aresztu domowego. 



Szczęśliwie rodzinne gorobiszcze na Wojskowych Powązkach, nawiedziłam w stanie migreny, w piątek. 

Choć do cmentarzy mam wywarzony stosunek, to jednak nie umiem wyrzucić z myśli faktu, że Babci, Żołnierza Armii Krajowej, walczącego o wolność Polski, nie mogłam pożegnać w dniach agonii, ani pochować przed upływem kilku tygodni, nie mogłam zrobić Jej godnego pogrzebu, a do tego szpital, bezdusznie mimo utraty pracy, zażyczył sobie bajońskich kosztów za przechowywanie ciała (nie z mojej winy). Wtedy wydawało się to jakimś surrealistycznym snem, podobnie jak dziś zamknięcie cmentarzy w dobie tłumów w sklepach i jeszcze większych - na ulicznych manifestacjach...  


Tu, pozwolę sobie sytuację zilustrować następującym utworem:

Wiem, że nie ja jedna przeżyłam taki koszmar...


  
Nie było więc Mszy Św. dla Katolików, kontemplacji przy grobach dla Wszystkich, wolności spędzenia dnia sankcjonowanego tradycją... Na spacer pod szafirowym niebem, miłosiernego gestu przyrody, zabrałam 2 dziewczyny, w moich jesiennych stylizacjach. 



Jedną z nich, była Trichelle na moldzie Mbili z 2001r, przedstawicielka etnicznej serii "So In Style" - projektu, który kiedyś narobił sporo zamieszania w moim życiu.  Ale to już całkiem inna historia...