środa, 12 lutego 2014

Saga "Zmierzch" - część 1. Jane Volturi i pseudo celebrytki Mattela/Dolls from "Twilight" - Part 1 Jane Volturi and pseudo celebrities Mattel.



Długo zastanawiałam się, jaki ma być temat dzisiejszej opowieści - o moich chorwackich podróżach i lalkowej zdobyczy przywiezionej stamtąd, czy jednak o sadze "Zmierzch", która doczekała się całkiem udanych postaci, tak ze strony Mattela, jak i Tonnera. Postawiłam na Jane Volturi, z racji anomalii pogodowych - jeszcze chwila, a moja sesja straci aktualny wydźwięk! A kto widział ostatnią część filmu (dużo lepszą od nazbyt lukrowanej poprzedniczki), ten wie, że Jane powinna pozować w śnieżnej scenerii. Ech. Wybaczcie, nie bijcie, ale wiosny nie lubię. Miałam już różne ulubione pory roku: upalne lato, dopóki serducho dawało radę, kolorową jesień, gdy nie zmagałam się z długimi dojazdami i magiczną zimę z purpurowymi zachodami słońca, śniegiem skrzącym się pod stopami i gwiaździstym niebem. Wiosnę lubiłam wtedy, gdy miałam galerię wszelkich kwiatów na działce więc nie odmawiałam jej atrakcyjności, ale u licha, nie w grudniu i w pierwszej połowie lutego, jak w tym sezonie! Zresztą, coś jest na rzeczy, że zakochiwałam się zimą i najfajniejsze rzeczy też pisałam o tej porze :-)




Jak zawsze, Mattelowi mogę wiele zarzucić, ot na przykład fakt, że nigdy nie można trafić za jego drogą rozumowania. Czemu część lalek z popularnego romansu w fantastycznym kostiumie, otrzymała idealnie odwzorowane twarze aktorów, a część postaci, z tych samych serii, bazuje na utartych moldach? I tak, jako pierwsze lalki z filmu, pojawiły się na rynku w 2009r.: wampir Edward, wilkołak Jacob i jedyna normalna w tym całym towarzystwie - Bella. Może właśnie ta normalność sprawiła, że o ile w tamtych przypadkach, mamy do czynienia z idealnymi miniaturami aktorów, o tyle dziewczyna ma zwykły barbiowy mold - tzw.: "Mackie" (od nazwiska projektanta); dodam, że jeśli chodzi o podobieństwo - wyszło cieniutko.
Nie inaczej rzecz ma się z Jane Volturi, wampirzycą, która wkroczyła na rynek 2 lata po wspomnianej serii. Choć normalna zapewne nie jest, bo nie dość, że krwiopijczyni to jeszcze wybitna sadystka, dostała do użytku znany mold Kayla/Lea, a co jeszcze bardziej zabawne, twarz z urzędu zarezerwowaną dla Azjatek i Indianek. Zanim przejdę do krótkiej historii tego moldu, muszę zdegustowana wspomnieć, że mattelowska Jane nie jest podobna ani do tej z książki, ani z filmu. 









Jane stanęła na sklepowych półkach w 2011 r. Podstawowym zastrzeżeniem, jakie mam do niej, jest fakt, że producent poszedł na łatwiznę nie tylko pod względem wykorzystania istniejącej już matrycy twarzy, ale osadzenia demonicznej bohaterki na dorosłym ciele podczas, gdy w powieści Jane Volturi wyróżnia się zdecydowanie niższym wzrostem. Młodszymi i co równoznaczne niższymi, właśnie ciałkami Mattel szafuje chętnie do replikowanej w nieskończoność serii High School Musical, zatem, nie wiem, czemu nie skorzystał z tego rozwiązania, ale umieścił okrutną damę na zwykłym, jednolitym "bb", bez artykulacji w kończynach. No, ale Jane ma paranormalne zdolności telepatyczne, zatem może nie musi ruszać się nadmiernie. 
Charakter oblicza, także ma nazbyt subtelny, a czerwonawe oczy, wyglądają, jakby odbijały się w nich romantyczne blaski ognia na kominku. 





Zastanawia mnie też fakt, czemu firma nie zdecydowała się na wydanie postaci dużo ważniejszych dla historii, czyli ojca Belli, szefa wampirów Aro i przede wszystkim córeczki wampira Edwarda i dziewczyny Belli - Reneesme. Nie dość, że osoby wizualnie o niebo ciekawsze, to jeszcze dodatkowo wokół nich zawiązują się ważne, jeśli nie główne wątki sagi. Tymczasem Jane jest postacią marginalną, nie mającą większego wpływu na bieg wydarzeń. Ale trudno. Lalka wyszła ciekawa, oryginalna poprzez koloryt ciałka i fantastyczny płaszcz (szkoda, że jest zszyty i brak pod nim solidnej sukienki, a kobieta biega jedynie w rajstopach :-).       







Dostała w zamian taki bajer: błyszczyk do ust (na serio, oczywiście, to kosmetyk dla człowieka):





Teraz parę słów o samym moldzie, który choć piękny, do tej lalki, moim zdaniem, nie pasuje. Matryca twarzy, która występowała pierwotnie pod dwoma nazwami - Kayla/Lea - zastąpiła po 20 latach - inny azjatycyki mold, bardzo orientalny, zwany zresztą "orientalem", a ochrzczony personalnie Kirą w USA, Mariną w Europie (pod tą nazwą znałam ją ja sama w dzieciństwie) i okazjonalnie noszący imię Miko. Kira debiutowała w 1980 r. Był to jeden z moich najulubieńszych moldów i jedyny prawdziwie etniczny. 

Tropical Miko 1985r. i Island Fun Kira 1987r.



Kayla choć nadal zgrabnie udaje skośnooką piękność, nie ma tych autentycznych kości policzkowych, kojarzących nam się tatarsko, ale posiada za to szczegóły, pozwalające uczynić z niej praktycznie każdy typ urody, (może z wyjątkiem AA). 


Kayla Fashion Fever (2004r.) i California Girl (2003r.)






Pierwsza blondynka, jaką ujrzałam na tym moldzie: Fashion Fever (2006r.) bez imienia na pudełku.



Jedna z najpiękniejszych Kayli, delikatna i naturalna z burzą loków - Mystery Squad Kenzie (2001r.):




A tu Kayla, opatrzona numerem na pudełku niczym tajna agentka "05 002" wydana w efektownej serii prezentującej zarówno współczesne twarze, jak i odgrzewającej niemal wszystkie zapomniane moldy Mattela "Barbie Basic" z 2009r.




Nie pierwszy raz firma sięgała też po nią do quazi celebrytek, bowiem na tej właśnie matrycy wydała kilka odsłon wokalistki Shakiry:   



Shakira - 2003 i 2002r. 



Wyszło lepiej niż w przypadku Jane :-)




Wróćmy jednak do niej samej...






No, po takiej wyprawie trzeba jak najszybciej ogrzać się przy kominku! :-)




Wysokość: 29 cm.
Tworzywo: plastik
Cechy szczególne: postać inspirowana filmem.
Sygnatura: Mattel
Data produkcji: 2011r.
Kraj produkcji: Indonezja.

Height: 29 cm.
Material: plastic
Special features: character inspired by the film.
Signature: Mattel
Date of manufacture: 2011.
Country of production: Indonesia.

6 komentarzy:

  1. Mam duży problem z tą lalką... Jednej strony ma ona mój ulubiony mold, ma piękny płaszcz i jest taka oryginalna, a z drugiej jednak strony, jest lalką ze "Zmierzchu"- uniwersum, którego tak bardzo nienawidzę, że nie potrafię w nim znaleźć nic dobrego.
    No, może poza lalkami ;)
    Co prawda najbardziej podobały mi się lalki z pierwszego "wypustu". Potem widziałam już tylko powtarzające się moldy i schematy.
    Na Twoich zdjęciach Jane wygląda całkiem sympatycznie i wcale nie blado ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O, ależ "Zmierzch", to chyba pierwsza rzecz, którą przeczytałam z zacięciem w nowym mieście i mieszkaniu. A raczej przed nim, bo wychodziłam o wschodzie słońca do loggi, owijałam się kocem i ... czytałam. Pozytywne elementy tej bajki, to ładny styl i dobre tłumaczenie, leśna sceneria, fajni bohaterowie - zwłaszcza ofermowata Bella (niczym ja w liceum :-), której daleko do cud Eleny z "Pamiętników wampirów" oraz umiejętne połączenie pozornie sprzecznych gatunków literackich.
    A lalce możesz wmówić, że jest z cyklu o... Jamesie Bondzie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wygląda na to, że panna ma ślicznie uszyte ubranko. Twarzyczkę ma bardzo ładną. Bardzo mi się podoba. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam "Zmierzchu" ale lalki z filmu podobają mi się / widziałam dwie - cena! - nieosiągalne!/
    Twoja Jane też jest urokliwa, zwłaszcza w obiektywie Twoich foto :)))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Jane jest nadal na mojej liście marzeń. Nie udało mi się jej kupić, tak samo jak brak mi Victorii. Nie chcę Alice, nie chcę Belli jako wampirzycy, ale w stroju ślubnym o tak. Przeszło mi jeśli chodzi film, chociaż nadal lubię i posiadam kolekcję ksiażek i płyt oraz kilka lalek z serii mam i je nadal lubię. Ponieważ od początku nie doszukiwałam się w sadze przesłania, ani nie jestem super fanką wilkołaków i wampirów, to też nie wchodzę w skrajności. Potraktowałam od początku całą historię jako bajkę i nie mam z tym problemów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Alice wyszła genialna u Tonnera i o tej marzę! Victorię bardzo bym chciała; ze względu na jasne ciałka przygarnęłabym doktorka i Rosalie, gdyby zaistniała jakaś wyprzedaż :-) Bellę chcę tę najpierwszą, zdecydowanie, żeby nie było luki w witrynie i bym mogła czasem się pobawić :-)

    Nawet mi do głowy nie przyszło, że w pop kulturowej rozrywce mam szukać jakiegoś drugiego dna i kodów, tak jak w Harrym Potterze nie doszukiwałam się nigdy diabła :-) Zawsze miałam w umyśle dużą przestrzeń dla s-f, dla tego, co teoretycznie mogłoby gdzieś istnieć, więc każda bajka dała radę tam się zmieścić.

    OdpowiedzUsuń