sobota, 8 lutego 2014

Ubieram duże dziewczyny. Moja krótka historia projektowania mody. Część 2/Dressed big girls. My brief history of fashion design. Part 2.



Z drżeniem dokonuję tego wpisu na kredyt, pomiędzy jednym omdleniem kompa, a drugim. Rupieć wyłącza się, co chwilę, a i nadgarstki obolałe nie tyleż od szycia, co od zimnej wody w pracy, dają znać przy stukaniu w klawiaturę.
Dziś powracam do czegoś bardziej indywidualnego, czyli do własnych wygibasów z igłą i nitką.
Po prezentacji moich krawieckich poczynań na małe lalki - tj. 30 cm - przyszedł czas na pokaz wytworów dla dużych pań, co jest zgodne z naturalnym biegiem mojej drogi, nazwijmy to szumnie - "projektanckiej". Tylko małą znajomością lalek Tonnera, jestem w stanie wytłumaczyć mój lęk, przed szyciem na większe modelki. O ile na Fleur, Petrze i Barbie (oraz innych lalkach o tych gabarytach), wychowałam się od samego początku podstawówki i myśląc o szyciu, automatycznie stosowałam w głowie tę skalę, o tyle z boskimi, idealnymi, ale realistycznymi ciałami Tonnerek, zetknęłam się raptem kilka lat temu - pierwszą Esme kupiłam w 2010 r. Chociaż szyjące znajome, mówiły mi, że na duże szyje się łatwiej, ja pojmowałam rzecz wprost proporcjonalnie ;-) Coś w tym jest, że szyjąc na tak  realistyczne kształty, wielkości 40 cm, ma się złudzenie szycia dla człowieka. A to już równie duża odpowiedzialność! Można sobie za to śmiało pozwolić na wiele detali, takich jak ściągacze, mankiety, kołnierzyki, itp. Oczywiście ja to stosowałam i dla małych dziewczyn, ale teraz widzę, że tamto dopiero wymagało precyzji i wcale, choć mniejsze, nie było lżejsze i dużo szybsze w wykonaniu.

Style, z których czerpię inspiracje do moich projektów, to przede wszystkim glamour, goth i etno, ale zawsze staram się nadawać strojom sportową funkcjonalność. Krótko mówiąc, tworzę to, w czym w dużej mierze, sama wyszłabym na ulicę i czuła się w tym zarówno swobodnie, jak i oryginalnie. Sama osobiście już od dawna nie noszę spódnic, ale chętnie podziwiam je na innych paniach, a na panach jeszcze bardziej :-)
Tak się zaczęło:






Pierwsza udana próba na tyle mnie zachęciła, że szybko sięgnęłam po coś innego, chociaż bez znudzenia pracowałam na utrwaleniem tego, co uznałam za proste i efektowne.


















Później doszły sukieneczki:






Zauważyłam jednak, że dużo lepiej szyje mi się na panie o mniej obfitych ciałkach, czyli tych "antośkowych".







I jak w przypadku małych lalek, tak i dużych, musiałam zadbać o odpowiednie dodatki. W końcu dla mnie też, charakterystyczny wisiorek i torebka, to fundament mojego stylu! Uważam, że można mieć skromny, zwykły sweter, czy bluzkę, przeciętne spodnie, ale naszyjnik, bransoletka i oryginalna torebka, niezawodnie przyciągną uwagę i ożywią nawet banalną całość.










Cała opowieść, nie na jeden wpis, oczywiście :-). Jako przerywnik, zapraszam na drugiego bloga, gdzie zamieściłam trochę moich obrazów: simran2pl.blogspot.com







3 komentarze:

  1. Świetnie kobieto Ci to wychodzi :-) ma z pewnością duuuży talent.
    Uszycie na Barbie czy Tonnerki jest /jak bym to ujęła/ wypośrodkowane,
    dłubanina to monsterkowe sprawki, jednak najlepiej szyje /przynajmniej mnie/
    na porcelanki 40 - 45 i + /z tą różnicą ilości materiału/ bo ponoć "każdy dobry
    krawiec tak kraje jak mu materii staje".
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo interesujące są ubranka, szyte przez Ciebie. Nigdy nie szyłam dla lalek większych niz 30, bo ich nie mam. Widzę też, jak ważna jest torebka i biżuteria. Muszę uzupełnić to u moich panien. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję :-)
    O, ba! Są jeszcze mniejsze kruszyny - Shelly, Kelly. Ludzie też na to szyją.

    Szycie torebek, to prawdziwa frajda. Tu człowiek czuje się, jakby wykonywał coś na zamówienie krasnoludków :-)

    OdpowiedzUsuń