Miałam 9 lat i nie znosiłam lalek :-). Pośród czołgów, łuków, żołnierzyków, modeli samochodów z różnych epok, próżno było szukać czegoś subtelniejszego. Bardzo szybko przeszkoliłam Mikołajów wszelkiej maści, czego w żadnym razie dawać mi nie należy. Mama instruowała nieco subtelniej, tzw. znajomych rodziny, jakie upominki nie są u nas mile widziane. Tym większe zaskoczenie wzbudziła moja nagła namiętność do amerykańskiej laleczki w zamszowym stroju, jaką znalazłam na półce u cioci.
I choć Indianka nie zginała nóżek, bo jak sądzę, w założeniu miała stanowić efektowny regionalny gadżet, a nie dziecięcą zabawkę, przypadła mi na tyle do serca, że od razu, opracowałam stosowną strategię. Ponieważ ciocia nie zaliczała się do osób szczególnie szczodrych i ja jakimś podszeptem młodzieńczej intuicji już to odkryłam, postanowiłam uprzedzając odmowę, Indiankę wypożyczyć do czasu naszej następnej wizyty.
Oczywiście - na wieczne nieoddanie. A, że byłam dzieckiem, które nigdy niczego nie zepsuło, moja prośba miała szansę pozytywnego rozpatrzenia. Mama okazała się wielką sojuszniczką i poręczyła za mnie ochoczo - kto wie, może odetchnęła z ulgą, że i ja, jak widać, w końcu zdradziłam jakąś kobiecą słabość. Przy takim poparciu, wypożyczono mi laleczkę (którą jeszcze tego samego dnia, nazwałam Umina), na okres maksimum do dwóch tygodni. W poczuciu niewysłowionego triumfu, dałam się wtłoczyć pomiędzy stos paczek, na tylne siedzenie wujkowego malucha. I tak, dzierżąc w jednej dłoni moją zdobycz, drugą waliłam rozkosznie w uwierającą mnie w biodro, papierową, wypchaną torbę. Dopiero nazajutrz dowiedziałam się, że w torbach były okazyjnie nabyte... jaja od tzw.: "prawdziwej, chłopskiej kury".
Za tydzień bolał mnie brzuch. Za dwa, musiałam pilnie uczyć się do klasówki z matematyki, a że od zawsze byłam humanistką, moja nadgorliwość, nie wydała się raczej podejrzana. Za trzy, wypadła Wielkanoc. A później, to już życie toczyło się swoim zwykłym, wiecznie zajętym rytmem.
Indiankę, oficjanie darowano mi po roku. Co ciekawe, nigdy więcej nie odwiedziłam cioci :-)
Wysokość: 18,5 cm.
Tworzywo: plastik.
Czas powstania: lata '70 XX w.
Cechy szczególne: nieruchome nogi, zamykane oczy, strój z prawdziwego zamszu, przyklejony na stałe.
Brak sygnatury.
Kraj wykonania: prawdopodobnie USA.
Height: 18.5 cm.
Material: plastic.
Time of creation: '70 years of the twentieth century
Special features: fixed legs, closed his eyes, dress with real suede, glued permanently.
No signature.
Country of production: probably the USA.
Piękna ta Indianka. Swojego czasu interesowałam się co nieco rdzenną ludnością Ameryki. Tak na fali lubienia Pocahontas ;D
OdpowiedzUsuńJa jeszcze daleko wcześniej przed Pocahontas, jako maleńka dziewuszka, otrzymałam od Mamy zwał jej indiańskiej literatury z młodzieńczych lat. To był mój pierwszy kontakt z tak odległą kulturą, pierwotną naturą i historią.
OdpowiedzUsuńHistoria brzmi znajomo:) W tym samym mniej więcej czasie dostałam (wybłagałam) od znajomych rodziny Indianina, odlanego z tej samej formy, lecz w stroju męskim. Mój Indianin nie przetrwał, został natychmiast odarty z ubranka (częściowo przyklejonego, więc nie skończyło się to najlepiej dla jego integralności) i przekształcony, zapewne wbrew swojej woli w… Murzynkę. Pozdrawiam zza Oceanu Czasu.
OdpowiedzUsuń