niedziela, 20 stycznia 2013

2 złote na chleb. Lalka z celuloidu /2/3 dollar on bread. Celluloid doll


Ostatni rok studiów. Przedwczesny wieczór listopadowy, rozświetlony blaskiem bijącym od sklepowych wystaw, reklam, latarni. Pęczniejący tłok, zapowiadający zbliżające się święta, choć tematycznych dekoracji jeszcze brak. I jak zwykle przed warszawskim domem towarowym "Sezam", kilka starych handlarek z rozłożonym towarem na prowizorycznych, maleńkich stoiskach. Tu kilka jabłek i koszyczek orzechów z własnej działki. Tam pęczek porów i marchewki, a obok własnoręcznie wydziergane, wełniane kapcie. Starowiny niespokojnie strzelają oczami, czy gdzieś w wielkomiejskim tłumie, nie zbliża się patrol Straży Miejskiej i nie ukarze za samowolną inicjatywę dorobienia do głodowej emerytury. Bo przecież stolica biedna i ubędzie jej bezcennego chodnika, gdy jakaś babunia zajmie jego fragment na kilka godzin. A niech pójdzie lepiej i ukradnie, byle dyskretnie, byle bez obciachu! Żeby tam jakieś prospołeczne media nie gdakały później, że swoje w sile wieku wyrobiła, a teraz na chleb jej zabrakło...
Przemykam jak zawsze, bo nigdy nie umiałam chodzić wolno, ale coś nagle pośród tych porów i marchewek przykuwa moją uwagę.


Dziwna, przeniesiona z innego świata, twarzyczka lalki celuloidowej w stroju łowickim. Nachylam się nad folią z rozłożonym towarem, pytam, czy mogę, podnoszę, obracam.





- Ile pani sobie ją ceni? - pytam niedbale, czysto teoretycznie, zakładając, że i tak mnie nie stać na nadprogramowy wydatek, po zrobieniu zakupów. No, żebym przyszła tu wcześniej, miałabym jeszcze jakąś szansę...
- Weźmie ją pani, to naprawdę bardzo stara lalka, kilkadziesiąt lat była u mnie w domu...
- Ale za ile? - ponawiam pytanie.
- Dwa złote na chleb mi potrzeba - kobieta patrzy wymownie na pobliski "Sezam".
Wyciągam portfel, grzebię w bilonie, liczę dziesięcio i dwudziesto - groszówki. Wszystkiego: 2.20. Wysypuję monety na dłoń w podartej rękawiczce. Szybko zabieram lalkę, wpycham do torby ze sprzętem fotograficznym, odchodzę mrucząc "dziękuję" i "do widzenia".
- Dziecko, za dużo mi pani dała - słyszę za swoimi plecami.
Nie odwracam się. Znikam w wieczornym tłumie.



Celuloid, najwcześniej powstałe tworzywo sztuczne, miał swój użytkowy debiut w połowie XIX wieku. Pierwsza lalka z tego materiału powstała w 1869 r. Pierwotnie z tego tworzywa produkowano tylko główki; 30 lat później, główkę wzbogacono o szklane oczy. W latach '50 XX wieku, celuloid ze względu na swą nietrwałość (był przede wszystkim materiałem łatwopalnym), odchodzi do lamusa i zostaje zastąpiony tortulonem.
Moją łowiczankę, (albo opoczyniankę? - do każdej czegoś jej brakuje, coś się nie zgadza) intuicyjnie datuję na przełom lat '40 i '50 XX wieku. Ale nie dam sobie ręki uciąć za własną intuicję. Lalka może być jeszcze starsza. Jak na przedstawicielkę swojego regionu, jest dość skromnie odziana. Bluzka ma mało haftów, a na za zapasce z pasiastego samodziału, także nie uświadczy się dodatkowego, haftowanego zdobienia. Nie ma też chustki, ale tę pewnie porwał nurt czasu. Stopy, zamiast trzewików, zostały tylko pomalowane.



Poza tym, została wspaniale zachowana - ma nawet swoje oryginalne koraliki! Niestety i do jej stroju dobrały się moje przeklęte mole...


I u mnie w domu była kiedyś stara lalka celuloidowa, tylko dużo większa. Dziadek dał ją Mamie. Ale Mama lalek też nie lubiła i nie pokochała ojcowskiego prezentu. Zresztą, wokół damy z celuloidu, narosły z biegiem lat różne negatywne emocje i tak jako ta niechciana pamiątka, była przerzucana z pawlacza do piwnicy i odwrotnie. Szczęścia nie miała, bo ja też lalkowa nie byłam, ale z litości i pod wpływem babcinego kultu dla przeszłości, postanowiłam archaiczne dziwo przytulić do serca. Siedziało to, to u mnie na półce i tylko wzbudzało śmiech odwiedzających koleżanek. Nie wpasowała się w ówczesny czas. Więc Mama, nie kryjąc ulgi, wyniosła ją ponownie do piwnicy. A któregoś dnia podczas porządków, wręczyła mi biednego klekota, którego rączki i nóżki ledwo trzymały się korpusu na zmurszałych gumkach i powiedziała: "Wywal to wreszcie, dziaciaku...". Lęk mnie zdjął: "A co na to Babcia?" Ale Mama miała jakąś w miarę przekonującą argumentację ("kicz, szmira, wstrętna estetyka, do rangi zabytku nigdy nie urośnie", itp). "To wyrzuć ją sama" - odparłam sprytnie. Mama jednak wymigała się i obowiązek likwidacji niechcianej lalki, spadł na mnie.
Przeleciała więc, przez pół podwórza i wylądowała w śmietniku. Jej nóżki, zastukały jeszcze smutno, zostawiając mnie na zawsze z wyrzutami sumienia. Zwłaszcza, że jak strasznie przykro było później Babci!     

Wysokość: 18,5 cm.
Czas powstania: lata 40/50 XXw (może wcześniej)
Tworzywo: celuloid
Cechy szczególne: dawna estetyka.
Sygnatura: brak.
Kraj produkcji: Polska

Height: 18,5 cm.
Period: year 40/50 XX century (maybe earlier)
Material: celluloid
Special features: old aesthetics.
Signature: no.
Country of production: Poland.

2 komentarze:

  1. Namalowane butki mnie rozbroiły ;) Jakby skarpetki miała.
    Uroczą ma tą pucułowatą buzię.
    No i spełniłaś dobry uczynek kupując ją u tej babci ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Żal, że niewiele takich uczynków można spełniać, bo i handlarek coraz mniej. Pewnie wnuki wystawiają ich dobra na Allegro...

    OdpowiedzUsuń