sobota, 15 września 2018

Dzień Lalki Polskiej


Zgodnie z inicjatywą rodzimego środowiska Kolekcjonerów Lalek, czyli: Kalendarzem Szarej Sowy - dzień 15 września, został ustanowiony jako: Dzień Lalki Polskiej!!!
Teoretycznie powinno to być dla nas (Polek/Polaków) pole do przysłowiowego popisu... W praktyce, rzecz nie przedstawia się tak prosto... Masa lalek z okresu PRL-u, była adresowana do ludzi majętnych. Lale prezentowane w filiach "Cepeli", znajdowały swych nabywców albo wśród osób mających rodziny w USA, Kanadzie, czy państwach Europejskich, albo tzw. "inteligencji polskiej" Tak, czy siak, lalki regionalne, w ręcznie wykonanych strojach, prawie zawsze przeznaczano na prezenty dla rodziny, lub/i przyjaciół. Jedni z zachwytem i sentymentem, ustawiali je na półkach, inni dawali do zabawy dzieciom, które na ogół dość szybko rozbierały je z regionalnego odzienia, jeszcze inni chowali do pudełek, szuflad, szaf... 
Do Cepelii prowadzono mnie często, gdzie niemal zawsze udawało mi się naciągnąć Dorosłych na jakiś miniaturowy dzbanuszek (najbardziej miękkie serce miała Babcia), niemniej na lalki mogłam tylko popatrzeć. Dorośli mieli niezły argument przeciwko zakupowi: "Przecież ty nie bawisz się lalkami". Tłumaczyłam, że chodzi mi o te kolorowe stroje, misternie zdobione koralikami, cekinami, wstążkami, sztucznymi kwiatkami... Zaintrygowana pytałam, czemu ludzie nie chodzą tak ubrani po ulicach ;-)


(o celuloidowej Łowiczance pisałam przed laty TUTAJ:)

https://simran1pl.blogspot.com/2013/01/2-zote-na-chleb-lalka-z-celuloidu-23.html#comment-form

o lalce z "Chałupnika" - TUTAJ:

https://simran1pl.blogspot.com/2013/01/pamiatka-pierwszego-kinder-party-biaka.html

Inną kategorią, były lalki adresowane do dzieci, w codziennych ubrankach, od biedy nazwijmy je
współczesnymi - zazwyczaj produkowane przez kultowe wytwórnie: Miś i Krawal.
Ironia losu tkwi jeszcze w tym, że sporo lalek, jakimi bawiły się dziewczynki na przełomie lat 70 i 80 XX w. pochodziła albo z ZSRR, albo z RFN, albo NRD, albo z Czechosłowacji. Nieistniejące już nazwy i granice... Z rodzimych lalek, które miałam w dzieciństwie, pamiętam 5 dużych i 4 małe z Kiosku RUCH-u. Majaczy mi się, że była jeszcze piąta, która się rozpadła, skutkiem czego dostałam podobną, ale może to tylko wytwór mojej wyobraźni (miałam wtedy 5 lat), może rozpadła się jakaś laleczka w przedszkolu, a umysł po paru dekadach dopisał resztę... Ależ, tak!!! Już sobie przypomniałam. Była realnie i ja ją faktycznie miałam. Nieco większa od pozostałych. Kupiona w kiosku na wczasach. Cała w jednolitym kolorze, bez malowanych włosów. Strasznie blada ;-) Nie dość, że popękały jej gumki, to jeszcze pokruszyły się mocujące zaczepy, uniemożliwiając naprawę.
Co ciekawe, mimo iż lalkami się nie bawiłam, miałam na długiej półce całe dopasowane w skali mieszkanie, gdzie wiele rzeczy wykonałam sama: pamiętam, że dorobiłam tapety, obrazki, a nawet oświetlenie przyklejając taśmą samoprzylepną baterię i żaróweczkę (Dorośli kupowali mi je w zapasie, bo nie zawsze były w kiosku). Na ten pomysł wpadłam sama, ale później ktoś przyniósł mi druciki i mogłam zelektryfikować więcej pomieszczeń ;-)
Wszystkie 4 laleczki mam do tej pory, choć tylko 2 pod ręką:


(kotek z tworzywa był zabawką mojej Mamy - lata'50/60 XXw.; niestety, już wtedy stracił kawałek ogonka)


W czasach, w których nic nie wiedziałam o istnieniu Barbie, buciki tej wielkości, wprawiały mnie w bezbrzeżny podziw i dumę ;-)


Bardzo lubiłam mechanizm otwieranych i zamykanych oczu - niegdyś tak popularny, dziś wykorzystywany sporadycznie.




Kioskowe maluchy, to wyrób, albo Misia, albo Warszawskiej Spółdzielni "Estetyka" - proszę Was o sprostowanie :-)

Aktualizacja!!! Dzięki Szarej Sowie, wiem już, że: pierwsza jest z Misia, a z zamykanymi oczkami z Estetyki.

Serdecznie dziękuję, Sówko :-)

Zadziwiające, że jeszcze w tamtych czasach, posiłkowano się wzorcami estetycznymi z lat przedwojennych...


Większe lalki miały u mnie raczej smutne życie, bowiem zostałam uszczęśliwiona nimi na siłę. Pierwszą otrzymałam szmaciankę wypchaną trocinami o celuloidowej twarzy. Z moim umiłowaniem realizmu, nie mogłam znieść jej nieproporcjonalnie długich nóg. Denerwowały mnie żółte warkocze przyszyte do łepetyny o mało myślącym obliczu. Nie byłam w stanie wymyślić jej nawet imienia, więc zrobiła to za mnie moja Mama. Zuzia odgrywała w zabawach zawsze najgorsze role, myślę, że i tak miała fart, gdy po nią sięgałam ;-)
Dwie kolejne klasyczne lalki z zamykanymi niebieskimi oczami i jasnymi, lekko kręconymi włosami, traktowałam bez żadnych emocji. Leżały w wózeczku, albo łóżeczku, jak dzieci zdjęte przewlekłą chorobą. 
Wszystkie 3, gdy uznałam, że jestem już zbyt duża na lalki, wyniosłam wraz z masą innych zabawek w bardzo dobrym stanie do piwnicy, gdzie miały czekać na moje własne dzieci ;-) Niestety. Ogromną piwnicę w przeszło 100 - letniej kamienicy, czyli kompleks komór o łukowym sklepieniu z rudej cegły (lśniącej od pajęczyn, a w wilgotne lata od śluzu pomrowów), dzieliłyśmy z zaburzonym sąsiadem. Choć część piwnicy przydzielonej nam do małej komunałki przez ADM, zajmowałymy absolutnie legalnie, sąsiad postanowił zrobić tam sobie biuro. Akurat wrócił z USA zasobny w fundusze na remont i nieprzejednany w swoim postanowieniu. Pewnej nocy podjechał ciężarówką, (ktoś to widział z okna, ale po polsku - nie zareagował) i wygarnął wszystkie nasze rzeczy, nie zostawiając ani jednego słoika z przetworami. Do tej pory żal mi przedwojennej tuby od patefonu Prapradziadka, która nie mieściła się w mieszkaniu. Sam patefon też miał filmowego wprost pecha, ale nie o tym jest ta historia.
Zanim to wszystko nastapiło, zamarzyłam o lalce Murzynce. W telewizji pokazywano właśnie po raz pierwszy serial "Niewolnica Isaura" i totalnie oszalałam na jego punkcie. Sporo czasu upłynęło, nim dostałam od Babci siermiężny wyrób Misia.


Jakie było moje rozczarowanie, gdy zobaczyłam, że nie ma włosów do czesania.



Owszem, podobały mi się jej duże oczy w odcieniu ciepłego brązu, ale rozczarowanie było silniejsze. Nie umiałam pokochać tej laleczki, choć w miarę umiejętnie to ukrywałam, żeby nie sprawić Babci przykrości. Z ulgą wywiozłam Murzynkę, tak ze 2 lata później na fali dzielenia się z dziećmi z ubogiej, wiejskiej rodziny, którą wspomagałyśmy materialnie. Powód był szlachetny, problem się rozwiązał, ale ... pozostały wyrzuty sumienia. Bo gdy tydzień później, pojechałyśmy tam z nowymi darami, zmaltretowana laleczka leżała na podwórzu pod betoniarką, upaplana w białej cieczy, a jej moldowane włosy, które tak mnie rozczarowały - były poszarpane za pomocą zębów. Obok leżał chiński piórnik na magnes, który nie bez żalu, oddałam jednej latorośli idącej do szkoły, ale uznałam, że skoro co roku wypraszam u Babci nowy, wypada się podzielić. Nie muszę chyba dodawać, że straciłyśmy całą sympatię dla tych ludzi.
Jeszcze jako dojrzała kobieta odczuwałam żal, niesmak i poczucie winy na myśl o tym, co stało się z lalką, jaką kupiono mi z miłośći, chcąc spełnić moje wielkie marzenie. Ulgę odczułam dopiero, gdy odkupiłam na Allegro bliźniaczkę mojej. 
Ostatnią polską lalką, jaką zakupiono mi w dzieciństwie, był duży śliczny Krawal o białych włosach i granatowych oczach. To chyba jedyna rodzima lalka, którą lubiłam. Tym dziwniejszy wydaje mi się fakt czarnej dziury w pamięci. Nie wiem, co się z nią stało, bo nie wyniosłam jej wtedy do piwnicy...
 

Zainteresowanych, zapraszam na drugiego bloga, gdzie pokazuję trochę kultury japońskiej i mojego rękodzieła: simran2pl.blogspot.com  





16 komentarzy:

  1. Kiduś, ależ podniosłaś mi ciśnienie tymi wspomnieniami! No żebym tam była, to byłoby po chłopie. Jak on śmiał wyrzucić na śmietnik cudze rzeczy i zmarnować tyle cudnych lalek. bardzo podobają mi się Twoje laleczki. Jeśli chodzi o te małe z kiosku, to pierwsza jest z Misia, a z zamykanymi oczkami z Estetyki. Pierwszą mam, a na drugą poluję, bo mam tylko Murzynka. A ta celuloidowa Łowiczanka to prawdziwy skarb. Kotek śliczny, mimo obgryzionego ogonka. :) Dodaję link na fb, żeby dziewczyny mogły zobaczyć. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Sówko za identyfikację ;-) Murzynka też mam - to, to czwarte maleństwo, które wymieniam w poście. Niestety leży w miejscu bardzo trudno dostępnym, więc wyjęcie go wymaga ode mnie dużo czasu i samozaparcia...

      Link do niesamowitej historii Łowiczanki i dramatycznej historii drugiej lalki celuloidowej, zamieściłam już w odpowiedzi na Twoim blogu i wrzuciłam tutaj jako uzupełnienie.

      Z tym wariatem, miałyśmy wiele przejść (zresztą w kamienicy mieszkało wtedy kilku dokuczliwych czubków).
      Po tym incydencie, pozbawiającym nas sporej części różnorakiego dobytku i zapasów na zimę, Mama napisała moim szkolnym korektorem na drzwiach sąsiada: "Ty złodzieju". Musiała jeszcze tłumaczyć się na policji za zniszczone ponoć, mienie. Z czasem ja zaczęłam wymierzać mu sprawiedliwość: cichaczem wylewałam różności na wycieraczkę, kojarzące się jednoznacznie i obrzuciłam samochód starymi jajami. To ostatnie poszło na konto sąsiadki z 2. piętra, która zwróciła mu kiedyś uwagę, że codziennie o 5 rano włącza odkurzacz i czyści swoje auto. Sąsiad przeciął jej kabel od telefonu. Skarżyła się Mamie, że całkiem zwariował, bo posądził ją o "jakieś jajka". ;-))))

      Historia ma jednak swoje nieoczekiwane zakończenie. Po zawale, sąsiad stał się wzorowym, uczynnym sąsiadem. Sam się narzucał, by wykonywać nam drobne naprawy. I robił to dobrze.

      Kotka uwielbiam.
      Pozdrawiam Cię ciepło.

      Usuń
  2. opiekunka kotełka absolutnie
    do schrupania! muszę kiedyś
    na żywo pobyć z tą Calineczką ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie, Ineczko, przyniosę ją na najbliższe spotkanie :-)

      Usuń
  3. Taką lalinkę z zamykanymi oczkami, wielkości niewielkiej i ja miałam :-) Murzynek chyba też uchował się gdzieś w maminej piwnicznej czeluści :-) Ech... cudowne wspomnienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję, Ayu.
      Jak dobrze mieć taką bezpieczną, ponadczasową piwnicę, bez sąsiada-upiora ;-)

      Usuń
  4. ¡Muy buenos recuerdos e historia! sus muñecas son preciosas y lo mejor; conservarlas. Triste final para su muñeco ,regalo de su abuela un tesoro conservar .Feliz fin de semana:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thank you for your visit. Fortunately, I have a few more dolls from Grandma, but they are Barbie, one Diana and one vintage. They were bought when I went to school, and 3 of them, Grandma bought me when I was already an adult ;-) to my collection.

      Usuń
  5. Historia bardzo smutna , mnie tez byloby zal tych straconych rzeczy. najgorzej jak pojawi sie ktos kto uwaza ze wszystko do niego nalezy
    :( Takie malutkie laleczki tez chyba plataly sie u nas po domu ale nie jestem pewna bo ja wczesnie zaczelam interesowac sie ksiazkami wiec wszelkie laki byly u moich siostr. A ta z dlugimi nogami tez mialam...nienawidzilam jej z calego serca. Zdecydowanie mialam inny gust dotyczacy zabawek niz moa mama. Ona zdecydowanie bardziej ciekawy i kupowala malo ale interesujace okazy za to ja uporem maniaka chcialam gumowa lalke z dlugimi wlosami,ktorej jakos nigdy nie dostalam.

    Murzynek podbil moje serce i ciesze sie ze odnalazl po latach droge do Ciebie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he... No, u mnie niektóre lalki przetrwały tylko dlatego, bo się nimi nie interesowałam, a sióstr nie miałam, więc nie było tego przekazywania "z automatu".
      Zabawne, że i w Tobie lalka w typie Zuzi, wzbudziła tak negatywne emocje ;-) Myślę, że jesteśmy zbliżonym rocznikiem - to by wyjaśniało nasze podejście do tematu. Po prostu ta lalka nie wpisywała się w bieżącą estetykę, bo i ja pamiętam to dzikie wprost marzenie o lalce z gumy (wszak w schyłkowym PRL-u to był towar deficytowy).

      I ja się bardzo cieszę z odnalezienia mojego Murzynka. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  6. Jakie ciekawe jest różne podejście do tej samej lalki - mam na myśli ową szmaciankę :) Mnie bardzo podobały się jej dłuuuugie nogi - doszywałam jej natomiast biust :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, pamiętam naszą rozmowę o tych lalkach ;-) w "Secesji" bodaj... I Twój wpis na blogu.
      Pokaż mi swą ulubioną lalkę, a powiem Ci kim jesteś ;-)))

      Usuń
  7. Rewelacyjny wpis. Tyle wspomnień, tyle różności... Przeczytałam z wielką przyjemnością. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję Ci serdecznie, Kamelio. Robiąc ten wpis, uświadomiłam sobie, ile jeszcze takich wspomnień siedzi w mojej głowie i sercu :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. I jaki kochany :-) Dziękujemy serdecznie!

    OdpowiedzUsuń