wtorek, 2 października 2018

Dziś bez lalek :-)


Ostatnie dni, dostarczyły mi wiele emocji. Nielalkowych, zdecydowanie...


Nigdy Wam nie pisałam o tym, w jakich dramatycznych okolicznościach pojawiła się u mnie Nadzieja. (fot. otwierająca niniejszy post). Potraktowałam to, jak kolejną traumę, którą trzeba schować do dolnej szufladki w głowie... I starać się myśleć, mimo wszystko - pozytywnie.



W ciepełku u mamy, pod okiem taty :-) 




Musiał minąć równy rok i przynieść ze sobą nowe doświadczenia.


Hołota została babcią.


Skąd ten apetyczny torcik?

Właśnie dziś Nadzieja skończyła rok! :-) 




I sprawiła sobie najpiękniejszy prezent...


W atmosferze emocjonalnych fajerwerków i to jeszcze jakich!


Pierwszy, czarny jak krecik maluch, urodził się w bólach o północy, 1 października.
Drugi, identyczny prawie 2 godz. później. Tak błyskawicznie, że gdyby nie fakt, iż trzymałam akurat aparat w dłoni - nie zarejestrowałabym, tego momentu. Wszystko wskazuje na to, że po raz pierwszy w moim nowym mieszkaniu, po 9. kocich pochówkach, narodziło się wreszcie miaczące życie :-D


Trzeci, tak miotał się w brzuszku mojej kociny, że przypominało to ostatnią część "Obcego".
Lecz małoletnia matka, już nie miała sił...
Rano się nie ruszał. Pojechałyśmy do weta. USG, (które wykazało, że maleństwo wciąż dycha), kroplówka na wznowienie akcji. Powrót do domu.
W nocy i rano próba narodzin malucha. Fiasko. Jedziemy do kliniki...
USG. Diagnoza: brak oznak życia małego. Cesarka matki.
Moje wyrzuty sumienia, że chcąc zaoszczędzić operacji kotce i decydując się ewentualnie poświęcić życie trzeciego malucha - nie ugrałyśmy nic.
Nieplanowane, okazały się bardzo chciane...
A w końcu niespodzianka, gdy wręczono mi w dłoń żywe, grafitowe ciałko. 
- Pancerny osobnik - ocenił doktor.


Historia zaczyna się od początku...

Podobne, prawda?


Powyżej: Nadzieja.


poniżej: jej ostatni dzieciak ;-) 

Zainteresowanych sztuką zapraszam na niesamowite spotkanie z Józefem Wilkoniem i Andrzejem Wawrzyniakiem, (który powiedział mi, że zebrał ok. 1500 lalek ;-))
I oczywiście do Muzeum Karykatury, gdzie możecie zobaczyć tę fascynującą wystawę:




19 komentarzy:

  1. Bez lalek, ale za to jaki cudny ten wpis :D
    aż łezki w oczach się kręcą ze wzruszenia :D
    Kiduś przyjmij moje GRATULACJĘ :))))))))))))))))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy Ci gorąco, Ewuniu :-)
      Póki co - jesteśmy wszyscy w komplecie i mam nadzieję, że tak już zostanie. Przyzwyczajam się do pozytywnego obrotu sytuacji ;-)

      Usuń
  2. Cudne koteły, teraz będziesz mieć w domu bardzo wesoło jak tylko oczka otworzą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj serdecznie na moim blogu :-D
      No, myślę, że jak dadzą czadu,to trzeba będzie szukać dla siebie pokoju hotelowego ;-)

      Usuń
  3. Cud narodzin, nawet kocich, to cud. Będziesz miała wesoło jak zaczną brykać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Sówko :-) Dla mnie bycie świadkiem kocich narodzin, stanowiło bardzo duże przeżycie... Coś niesamowitego.

      Usuń
  4. Slodkie maluszki <3 Oj bedziesz miec cieplo zima jak sie wszystkie zaczna do Ciebie przytulac :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O, tak :-) Będę miała dużo małych termoforków, do których nie trzeba dolewać gorącej wody ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudny wpis ^_^ I jaki dzielny, silny kotek ^_^ Maluszek ^_^ Słodziak ^_^ Ale masz teraz domowników!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy serdecznie, Ayu. No, co jak co, ale już nie będę mogła narzekać na samotność i ciszę w moim nowym mieszkaniu. TAKIEJ ilości zwierzyny, nie da się już przeoczyć ;-)

      Usuń
  7. Wzruszający i pełen nadziei post. Trzeba jednak wierzyć do końca...
    Teraz będzie wesoło z taką słodką gromadką :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Dziękuję, Oleńko :-)
      No, właśnie - tyle nadziei, dzięki jednej Nadziei ;-)
      Życie przynosi czasem i miłe niespodzianki...
      Cały problem polegał na tym, że wcześniej nic żywego nie chciało urodzić się w tym mieszkaniu. Sama Nadzieja, przyszła na świat w klinice, na tym samym stole, na którym równy rok później "narodził" się jej ostatni dzieciak. Kocięta rodziły mi się martwe, żywe koty w różnym wieku umierały, istne fatum...
      Oj, będzie wesoło. Środkowy maluszek, otworzył już dziś jedno oczko :-)

      Usuń
  8. raz w życiu odbierałam cesarkę buldożki, przeżycie jedno w swoim rodzaju :)

    OdpowiedzUsuń
  9. O! To rzeczywiście... Słyszałam, że buldożki ze względu na duże głowy, w ogóle mają problem z naturalnym porodem. Prawda li to?
    Ja dawno temu byłam świadkiem "porodu" kleszczowego i kilku zwykłych, bez powikłań. Tu był poród wręcz metafizyczny, chodziło o przełamanie pecha, który sprawiał, że życie konsekwentnie omijało moje domostwo. Brrr.

    OdpowiedzUsuń
  10. Historia z prawdziwym szczęśliwym zakończeniem. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. ale się wstrzeliły na jesienno-zimową porę :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zimą nie trzeba będzie używać koca ;-)

    OdpowiedzUsuń