Benetton i Mattel, dwaj kontrowersyjni, światowi potentaci w dziedzinie mody, spotkali się aż trzykrotnie: w roku 1990, 1991 i 2005. Za każdym razem, efektem tego spotkania, były wyjątkowe lalki, choć tylko pierwsza seria przeszła do historii...
Barbie United Colors of Benetton, stanęła na naszych półkach w tym samym czasie, co seria Barbie and the Beat. Ich cechą wspólną, była nowinka w naszym monokulturowym społeczeństwie - pierwsza ciemnoskóra lalka o imieniu Christie. Oczywiście pierwsza w Polsce. Nie mam pojęcia, jak zareagowały na nią inne młodziutkie białe Polki, ale ja zwyczajnie oszalałam - zwłaszcza, że Christie nad the Beat, ujrzałam u mojej lalkowej przyjaciółki, z którą w tamtych pięknych latach dzieliłam myśli, hobby i fascynacje.
Ją właśnie, zleciłam kupić "Mikołajowi" na najbliższe święta, zastrzegając jednocześnie, że ma to być lalka w dżinsowym stroju z gwiazdkami świecącymi w ciemności, oraz getrami w najjaśniejszej i najbardziej zjadliwej z zielonych barw, a nie ta druga z warkoczykami i w kurtce w indiańskie wzory (chodziło o Christie Benettona). Teraz mnie to dziwi, bo raptem rok później, sama nosiłam identyczne warkoczyki, a dwa lata później na kilka sezonów, weszłam w bardzo podobną kurtkę.
Z czasem, gdy o lalkach zaczęłam myśleć w nieco inny sposób, bardzo pożałowałam, że nie miałam możliwości posiadania drugiej Christie, ani żadnej innej lalki z serii Benettona. Nagle wydały mi się bardzo wyraziste, dojrzałe i modne. Seria liczyła 4 dziewczyny, idealnie wpisane w wielokulturową koncepcję Benettona: (klasyczna blondynka Barbie, brunetka Teresa, Azjatka Kira/Marina i ciemnoskóra Christie), oraz jednego faceta.
Zresztą rozwijała się wtedy we mnie świadomość pojęcia mody, a także wrażliwość przyszłej kulturoznawaczyni na różnice etniczne. Brakowało mi tego w Polsce i braki rekompensowałam wizytami w Norwegii ;-). Zachwycała mnie większość reklam w wykonaniu Oliviero Toscani, kładącego nacisk na różnorodność typów ludzkich, bez podtekstów rasistowskich. To piękno w różnorodności uwydatnione na jego fotografiach, ogromnie działało na moją wyobraźnię i rodziło tęsknotę za światem wielu przenikających się kultur.
Sama marka w Polsce, która dopiero co wychyliła głowę zza "żelaznej kurtyny", była dla mnie synonimem luksusu i nowoczesności. Cudownym zrządzeniem losu posiadałam dżinsy Benettona i plecak, którymi szpanowałam w szkole. Jedno i drugie, nosiłam do przysłowiowego zdarcia.
Ale wróćmy do samej reklamy produktów Benettona.
Oprócz wspomnianej promocji różnorodności kulturowej, Oliviero Toscani dużo silniej zasłynął wieloma szokującymi zdjęciami wpisanymi w sprzedaż włoskiej marki modowej. Od dowcipnie erotyzujących (w tle z kampanią przeciw rozprzestrzenianiu się HIV),
poprzez żarty z konwencji,
a skończywszy na prawdziwym, dyskusyjnym, wprost gorszącym hardcore, czyli dotknięciu tak nieapetycznej i niemającej nic wspólnego z kolorowymi ciuchami - tematyki wojny.
O ile reklamę z księdzem i zakonnicą, widziałam w podstawówce na własne oczy - wisiała na ścianie budynku dwie ulice dalej od mojego domu przez blisko miesiąc (ponoć w Katowicach tylko 3 godziny ;-) - wtedy aktywnie działała partia ZCHN - mało kto o niej dziś jeszcze pamięta, za to zdjęcia Włocha przeszły do historii fotografii :-)), o tyle reklamy społeczne przypominające, że świat nie zawsze jest wyłącznie wesoły i kolorowy, znałam już z obiegu wtórnego - z krytycznych opinii w prasie.
Cóż, jako dziewczynka i ja zdawałam się być bardziej zgorszona faktem zaistnienia drastycznego zdjęcia w zestawieniu z reklamą konkretnego produktu, niż poruszona opisaną na fotografii tragedią. Czy to na skutek atmosfery w naszych mediach, czy może z braku obycia w kwestii kampanii społecznych, nie rozumiałam zupełnie ich przesłania. Parę lat później, zanim jeszcze przeczytałam znakomitą, bezkompromisową książkę samego O. Toscani,
pojęłam, że choć to może i niesmaczne, może ciosane, ale w świecie natrętnej konsumpcji i namolnego keep smiling, (bo jak nie, to jesteś toksyczny i trzymaj się z daleka ;-) - takie akcje, jakie serwuje nam włoski fotograf, są niezbędne dla poruszenia naszych egoistycznych szarych komórek, nastawionych tylko na rozrywkę i łatwe kąski.
To by było na tyle o samej fotografii reklamowej tego odważnego artysty. Temat fascynujący i dyskusyjny, zatem pewnie przy okazji innych lalek z serii, jeszcze go dotknę. Tymczasem wracam do Christie, na którą musiałam czekać bagatelka... 20 lat ;-). Dotarła do mnie wprawdzie bez tak ważnego elementu stroju jak buty i wspomniana kurtka, ale za cenę w jakiej ją złowiłam - warto było zgodzić się na te braki, gdyż lalka jest poza nimi niczym nowa!
To, co wyróżnia ją od innych ciemnoskórych Christie Mattela, to zdecydowany koloryt ust i oczu. Te ostatnie są raczej kreacją projektanta (tu: granat z brązem + granatowa powieka) niż realnym naśladownictwem i stały się rozpoznawalne dla obu serii lalek z zielonym logo Benettona.
Obu? A, no właśnie! Mało kto wie, że rok później pojawiła się powtórka, ponoć już bez Kena. Chodzi o Barbie United Colors of Benetton Shopping (1991). Ja sama dowiedziałam się o niej przypadkiem, raptem 3 lata temu, gdy nabyłam pozbawioną oryginalnego ubranka inną Christie, która stylistycznie bardzo mi się skojarzyła z pamiętną benettonową (z lewej strony fotografii).
Pierwsza myśl była trafiona! Poniżej zdjęcie z internetu mojej tajemniczej czarnulki w firmowych ciuchach. Nawiasem mówiąc, pomarańczowa bluzka, w której prezentuje swoje wdzięki, moja modelka, pochodzi z pierwszej serii Benettona i prawidłowo należy do Teresy.
Co mogę powiedzieć o tej drugiej serii lalek, o której nikt w Polsce nie wiedział przez lata?
Postacie są świetne i wyraziste, ale ubranka nie mają już takiej mocy. Ja dodatkowo jestem jeszcze czuła na innym punkcie: liternictwa w logo "Barbie". Od 1991r. jakiś grafik - kretyn bez polotu, uznał, że trzeba skasować dolny, secesyjnie zakręcony ogonek w "B", dzięki czemu powstała estetyczna kaleka. Ta właśnie ułomna litera widnieje siłą rzeczy na pudełku powtórkowej edycji lalek Benettona.
Na szczęście, jak już wspomniałam są one bardzo efektowne i niemal nie ustępują swoim poprzedniczkom.
Oceńcie sami!
To jednak nie koniec opowieści o współpracy Mattela z Benettonem, choć istotnie nastąpiła tutaj długa przerwa...
Matteland Benetton Group, to twór, który ogłosił wyłączne partnerstwo na całym świecie w maju 2005r. Owa spółka miała istnieć do 31 XII 2006r. Owocem tej współpracy było ponad 50 ubrań i akcesoriów dostępnych w sklepach Benettona, a także u największych detalistów zabawek. Bo z tego spotkania, jak zwykle, narodziły się lalki i to tym razem - jednoznacznie zjawiskowe! W charakterystycznych, przezroczystych tubach, w zasadzie nie odróżniały się od popularnej serii Fashion Fever. Może z tą małą różnicą, że - były jeszcze piękniejsze! Barbie Loves Benetton, odnosiły się do największych europejskich stolic mody. Dopracowane w każdym szczególe, nowoczesne i realistyczne, z założenia producentów, miały nie znaleźć się w Polsce. Traf jednak chciał, że zabłądziły do jednego z warszawskich sklepów w ilości paru sztuk, zaledwie. Nie miałam wtedy kasy. Mojej przyjaciółce udało się kupić lalkę reprezentującą stolicę mody - Moskwę. Reszta zeszła na przysłowiowym "pniu". Pozostało wspomnienie, jak sen... Nawet w internecie nie znajdzie się wielu zdjęć tych niesamowitych lalek, a nieliczne, które błąkają się po sieci - trudno skopiować. Jak zawsze żal, że znakomity pomysł, miał krótki żywot.
Tradycyjnie zapraszam na mojego drugiego, twórczego bloga :-)
Tworzywo: plastik
Cechy szczególne: lalki powiązane z włoską firmą modową.
Sygnatura: Mattel INC.
Data produkcji: 1990, 1991.
Kraj produkcji: Chiny x 2.
Height: 29 cm.
Material: plastic
Special features: dolls associated with the Italian fashion label.
Signature: Mattel INC.
Date of manufacture: 1990, 1991.
Country of production: China x 2.
oj, jak ja lubię czytać - a na blogu - to już lubię podwójnie poczytać!
OdpowiedzUsuńa na Twoim blogu - potrójnie (czysta rachuba, panie dziejku)
słodkie te dołeczki, słodkie spiralki czarne jak smoła - mam baaardzo
podobną niunię, tyle, że moja uratowana przed wywózką, ale nie przed
fryzjerem - ale to dopiero we wrześniu coś o niej, bo jak zwykle,
brak czasu etc. pozdrawiam cieplutko!
No, to ja potrójnie uwielbiam czytać takie komentarze! :-)
UsuńTym bardziej, że dziś ponoć wracamy do kultury obrazkowej i nadmiaru tekstu nie lubimy.
piękne i mądre komiksy to rarytas - wbrew pozorom kiepsko
Usuńz dobrymi i artystycznie i koncepcyjnie komiksami...
Niezwykle urocze lalki, w twarzowych ubrankach i osnute Twoją i Twoich lalek historią...cudnie się czyta takie posty. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńTaaaa, jak się rozgadam, to trudno mnie zatrzymać :-) Dziękuję za odwiedziny.
UsuńFotografie Toscaniego, nawet te najbardziej szokujące, są po prostu piękne, to czysta, oszczędna forma estetyczna i podobnie odbieram przedstawione przez Ciebie lalki - eksplozja kolorów bez odrobiny kiczu to niełatwa sztuka.
OdpowiedzUsuńJak mi miło! :-)
UsuńA Toscani, oprócz "kolorowych" wrażeń estetycznych, odwalił kawał pożytecznej roboty dla uwrażliwienia społeczeństw, które coraz chętniej chowają głowę w piasek przed trudnymi tematami. Nie do końca rozumiem ten trend psychologiczny u dorosłych osób. Wszak każdy z nas wcześniej, czy później zetknie się ze śmiercią, chorobą, a i od wojen nie da się niestety uciec, nawet w spokojnej Europie. Trzeba mówić, żeby można było zapobiegać, lub możliwie niwelować negatywne skutki. Milczenie = brak działania.
Ja też pamiętam z podstawówki kontrowersyjną reklamę z księdzem i zakonnicą. Wszyscy o tym gadali... Kto by teraz zwrócił na to uwagę... ;)
OdpowiedzUsuńLale bardzo mi się podobają. Piękne buźki, zadbane włosy, no i dopracowane ciuchy. Czego chcieć więcej! ;)
O! Wydaje mi się, że reakcja na tamtą reklamę, stanowiła forpocztę zjawisk, jakie mamy teraz: notoryczne podpalanie tęczy w stolicy, zakaz dla "Golgota Piknik", uczynienie z tematyki gender pola bitwy, czy wszelkie deklaracje tzw.: sumienia.
UsuńNa szczęście lalki są poza tym wszystkim i chwała im za to!!! :-)
oj, chyba nie wszystkie lale są poza - a niuniek, który jest wieczorami niunią z bujną blond fryzurą, tipsami do pasa i rozcekinowanymi kreacjami - dopiero co widziałam kilka wersji lalka/laki (córcia zszokowana, bo transwestyty w wersji plastic-fantastic jeszcze nie ogarnęła, jako i ja)
UsuńRany!!! Naprawdę zrobili coś takiego?!
Usuń:-))))
Bardzo ciekawy post :) nie miałam pojęcia o współpracy Mattel z firmą Benetton :) laleczki mają niesamowite buźki, chyba najładniejsze ciemnoskóre lalki jakie do tej pory widziałam :)
OdpowiedzUsuńO, gwarantuję Ci, że istnieje mnóstwo ciemnoskórych piękności, ale fakt - te są jedyne w swoim rodzaju :-)
Usuńkolejny, bardzo ciekawy wpis. Znowu się czegoś dowiedziałam interesującego :)))
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy, że mój blog oprócz wrażeń estetycznych ma też walor edukacyjny ;-)
Usuń... zaraziłaś mnie sympatią do ciemnoskórych lalek :)
OdpowiedzUsuńpo nadto bardzo ciekawy wpis :D
Pozdrawiam :)
He, he - uwielbiam zarażać moimi fascynacjami ;-) Zresztą - czarne jest piękne!
Usuńpiękne? PRZE-PIĘKNE! zachwycające i oszałamiające...
Usuńzauważ, iż większość marzeń lalkowych to ciemnoskóre
niunie i niuńki - dotąd nie mogę przeboleć wspaniałego
mena jak z "piratów..." - czekoladowy kapitan pełną klatą
przemknął mi podczas licytacji, a gdy się zdecydowałam -
wynaczył kurs na inną łakomą lalkozbieraczkę... ehhh...
O! Ciekawa jestem, o czym piszesz, bo nigdy nie widziałam takiego lalka (???)
Usuńha, też żałuję, że nie wiem o czym piszę - a jeszcze bardziej, że nie skopiowałam sobie tego facia - ale skontaktuję się z byłą właścicielką
Usuńi poproszę o info a potem podeślę może i jakąś fotkę z neta na mail
Bardzo lubię twórczość Toscaniego - jest jak przekorne ,czerwone światło :)
OdpowiedzUsuńLaleczki faktycznie bardzo ładne , a Twój wpis jak zwykle ciekawy :):) i poszerzający moje horyzonty lalkowe :):)
Trafnie ujęte. Takich "czerwonych świateł" potrzeba nam w społeczeństwie wychowanym na zakłamaniu cukierkowych reklam, kreujących nieistniejący świat, znacznie więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :-)