czwartek, 26 września 2013
Madame Alexander projektuje dla McDonalda/Madame Alexander designs for McDonald's.
Jestem tak umordowana pracą właściwą, pracą, którą wykonuję przed pracą właściwą i tą, którą wykonuję po niej, że nie mam siły ni czasu czytać ulubionych blogów, a tym bardziej prowadzić własnego. Dodać należy jeszcze do tego długie podróże autobusami podmiejskimi, w których często panuje atmosfera jak na wycieczce, jeśli oczywiście przyjadą o czasie, a nie miną się o minutę, no i ma się rozumieć, jeżeli są ogrzane, co mimo aury przypominającej listopad, rzeczą oczywistą nie jest! Aura także nędznie wpływa na moje "szlachetne zdrowie", które coraz bardziej formę zombie przypomina... No, ale na wątki Halloween jeszcze mamy czas, zatem w tej przedsennej godzinie, biorę byka za rogi i lakonicznie przestawiam milutką laleczkę z kategorii: "Przypadek w mojej kolekcji":
Jedna z najbardziej znanych firm lalkowych na świecie, Madame Alexander licząca sobie dziś równe 90 lat (powstała w 1923 r.) nie zalicza się, co ciekawe, do moich kolekcjonerskich specjalizacji. Jest marką samą w sobie, słynącą ze starannego wykonania i silnego osadzenia w najlepszej lalkowej tradycji. Mam tylko jedną lalkę Madame Alexander zakupioną celowo pod wpływem odruchu serca i tę oto Kaczuszkę, która trafiła mi się jako gratis od przemiłej Sprzedającej, która zaspała z wysyłką innej lalki. Towarzyszyły jej w paczce - niespodziance dwie chłopięce postacie, ale one okazały się zbyt sztywne, jak na mój gust. Plastikowe ubranka stopione z kończynami zabiły delikatność klasycznej twarzyczki, zatem bez żalu posłałam je dalej w świat komuś, kogo być może nie zraziła bardziej figurkowa, niż lalkowa forma i umiał się z tego cieszyć.
Ale takie właśnie są laleczki Madame Alexander, zaprojektowane dla McDonalda. Ich mocna strona, to prawdziwe włosy. Z artykulacją też u nich nie jest najgorzej, bo ruszają rękoma, nóżkami i kręcą główką. Lecz to co na niej, przylutowano na wieki wieków, a duża część stroju, też jest plastikowa. Kaczuszka ze swoim naturalnym płaszczykiem, kropla w kroplę niczym mój z przedszkola, kwiecistą spódniczką i kaloszami, wygląda ogromnie żywo, jak dziewczynka, która wybrała się po deszczu do lasu na grzyby.
To, co mnie podoba się w tych, mimo wszystko, bardzo starannie wykonanych laleczkach, to ich zamykane oczy z przezroczystego, granatowego plastiku, bliźniaczo przypominające lalki z Kiosku Ruchu. Tak one, jak i sam kiosk, stanowiły charakterystyczny, oczywisty krajobraz mojego wczesnego dzieciństwa. Długie lata tęskniłam za kioskami zaopatrzonymi jak sklepy, aż współczesną wersję odnalazłam na moim prowincjonalnym osiedlu. Są w nim nawet jakieś lalki, chińszczyzna, oczywiście i wszystko, czego tylko dusza zapragnie, albo indywidualnie sobie zamówi. Ja czekam na nową partię giętych igieł do rerootu - no, czyż to nie cudowne? :-)
Kaczuszka jest dokładnie wielkości mattelowskiej Shelly/Kelly (11 cm.), nie licząc nakrycia głowy i świetnie się z nimi komponuje. Moja pochodzi z edycji wydanej w 2003 r.
Z tego, co wiem, laleczki te wychodziły w latach 2001 - 2003, oraz w 2010 roku. Jaki jest ich dalszy los - nie śledzę, ale z pewnością przyjrzę się tym, które bywają na polskim Allegro :-) Są tego warte!
Wysokość: 11 cm, 13 cm - z nakryciem głowy.
Tworzywo: plastik
Cechy szczególne: projekt Madame Alexander dla McDonalds i duża staranność wykonania.
Sygnatura: brak (w widocznym miejscu)
Kraj produkcji: Chiny.
Data produkcji: 2003.
Height: 11 cm, 13 cm - with hat.
Material: plastic
Special features: design for McDonalds Madame Alexander and high accuracy performance.
Signature: none (in a visible place)
Country of production: China.
Date of production: 2003.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie lubię McDonalds (i jak "restauracji" i jako marki), ale gdyby te laleczki były dostępne w Polsce, to... o matko! jadłabym, płakała i miała WSZYSTKIE!!!
OdpowiedzUsuńUrocza kacza dziewuszka!
Jaka ciekawa laleczka! Z buzi bardzo przypomina mi synka koleżanki :) A zmęczenie i "zombiowacienie" to na pewno przesilenie jesienne. Będzie lepiej! :)
OdpowiedzUsuńOooo, mnie McDonald nie raz uratował życie, bo to punkt vis a vis przystanku, na którym się przesiadam w drodze do domu. Jak mam w lodowaty deszcz autobus za pół godziny, to siedzę tam, grzeję się, niczym jakiś lump, pożeram frytki i cieszę się, że jest mi to dane! :-)
OdpowiedzUsuńOby zombioidalność była tylko przejściowa :-)
O jaki słodki pyszczek ;) mi z ubranka ta laleczka przypomina japońskich przedszkolakach w jednakowych płaszczykach i właśnie żółtych czapeczkach ;0
OdpowiedzUsuńRzeczywiście!
OdpowiedzUsuń