Koty nie łażą po gładkiej, świeżo otynkowanej ścianie, więc głupio dodawać, że… tym bardziej nie latają!!! Cóż od biedy, można wziąć pod uwagę ciepłe opowiadania Ursuli K. Le Guin, wydane u nas po raz pierwszy przez Prószyński i S – ka w 2001r. („Catwings” po polsku „Kotolotki” 1988; „Catwings Return” 1989r. z delikatnymi i drobiazgowymi ilustracjami S. D. Schindlera ),
albo… epizod z serii komiksów o Thorgalu,…
albo moje opowiadanie popełnione na początku liceum… (nie
wiem, gdzie wtryniłam obrazki).
Tak, czy siak, z góry zakładam smutno, że wszystko wymienione, to oderwane od rzeczywistości wytwory bujnej fantazji, pobożne życzenia miłośnika
kota, czy jak tam zwał…. A jednak podczas przedświątecznych porządków w loggi
zesztywniałam jak beton na ten widok:
Nade mną i przede mną… niebo. Nieco dalej 30 –letni świerk
oraz jałowiec. Przeprowadzone błyskawicznie śledztwo wykazało, że w pozostałych
2. klatkach, ani na parterze, ani na 1. piętrze, ani na 2. nie żyją absolutnie
ŻADNE koty!!! Są psy. Są dzieci. Są mężowie, butelkowi lub bez (grunt, że
cisi). Lecz kota w aktualnym czasie (w przeciwieństwie do sąsiednich bloków) -
nie ma ani jednego!!!
Więc co to jest u licha?????
Ubłocone łapki jak stempelki, godne opowiadania grozy,
odciśnięte zostały od góry balkonowego panela do jego połowy. Coś wylądowało na
barierce i zlazło na dół. Po drodze lulnęło do winobluszcza i nawet usiłowało
zagrzebać dowody przestępstwa.
Przy okazji rozkochało dogłębnie moją młodszą kotkę!
Perwersyjna niegodziwość!!!..
A więc - nie zwariowałam (choćby w tej kwestii;-)), nie
wymyśliłam sobie (na spółkę z Dywką) czworonożnego amanta. Takie coś, nie
zapraszane wcześniej, patrząc po ilości wyraźnych ścieżek znaczących białe,
panelowe prostokąty, buszowało sobie u nas dowoli, odbierając mi towarzystwo
kotki, która naiwna koczowała nocami na zimnym parapecie, zamiast drzemać w
miękkiej pościeli. Rano wypadała z domu wąchać terakotę…
Poddałam się losowi. Miłość, to miłość. Ileż razy,
przekonywałam się osobiście, że jest ślepa… Dywa spędziła przed drzwiami
balkonowymi, całe zimowe święta, co dostrzegła nawet moja niedowidząca
Babcia;-). Lampki świeciły, tłumy gości paliły na zewnątrz papierosy. Koty, jak
sądzę - okupowały świąteczne stoły. Bo żadne nowe łapki, nie pojawiły się już
na naszym balkonie… Później huczały fajerwerki i świeże ślady wciąż nie
odcisnęły się w loggi, mimo, że Dywka z nosem przy szybie… nadal czekała.
Zaczęłam stawiać konserwę na zewnątrz, ale nic już do nas nie przyszło.
Recydywa patrzyła na mnie pytająco… „ Zabiła go petarda –
rzuciłam sucho – Albo znalazł sobie pannę na parterze”. Ale zakochana kotka
spojrzała z takim wyrzutem, że szybko szukałam innej interpretacji… Nie wiem, czy bardziej optymistycznej.
„Złapała go
organizacja ds. spraw zwierząt i wykastrowała” – wydedukowałam w myśli. Kocicy zaoszczędziłam tych przypuszczeń.
Cóż… Romeo do nas póki co nie wrócił…
Dywka od 2 tygodni śpi na mojej poduszce z łebkiem złożonym
na mym ramieniu. Do loggi podchodzi niechętnie. Ja też. Obie liczyłyśmy na
gromadkę wesołych kociąt…
A tu już migawki z ciepłego spotkania u Inki, tak nasyconego
wszelką treścią, że lalki fotografowałam tuż przed wyjściem na zasadzie dosłownej łapanki:
czyli co pochwyciłam, to ustawiałam przed obiektywem i dopiero w autobusie,
patrząc na skąpane w bieli widoki (bo to był ten wieczór w stolicy, który po raz
pierwszy zapewnił dostawę porządnego śniegu) łapałam się na bolesnym odkryciu, że
przecież nie pomacałam tego, czy owego. Najgorsze, że nawet z Tygrysem się nie zintegrowałam,
choć od zawsze tak mnie ciekawił na zdjęciu!
Bez wątpienia królową tego spotkania okazała się Petra w
wydaniu syrenim! Tak misternego, przestrzennego ogona jeszcze nie widziałam:
Miło było pomacać choćby w przelocie wyrazistych celebrytów.
Niestety trzepnięte dokumentacyjnie zdjęcia, nie oddają ich uroku,
zwłaszcza młodzieńca, którego uroda wskazuje raczej na gangsterski anturaż niż
artystyczne środowisko. (boysband The Wanted). Nie słucham komercyjnych stacji,
więc automatycznie nie słyszałam też o tej grupie.
Również tą panią ujrzałam po raz pierwszy i natychmiast
skojarzyła mi się z Kathy („Tańcząc w ciemnościach” Larsa von Triera)
I pozostali:
Z mojej strony Szydełeczkowo zwizytowali pobieżnie, m.in.: prezentowana
poprzednio Gavin, oraz Pamela i Bobby od Simby.
Ineczko, dziękuję Ci za duuużo ciepła i równie dużo wszelakich,
pozytywnych bodźców! J
A dla tych, którzy są ciekawi jeszcze innej mojej, dużo starszej kolekcji i być może trochę tęskno im już za zdobionym drzewkiem, zapraszam TUTAJ, na ciąg dalszy wspomnień oraz kolorowych kadrów: simran2pl.blogspot.com
No to się minęłyśmy w gościnnym domku Inki, ale mamy bardzo podobne odczucia :) Ja też zdjęcia robiłam w przelocie, na szybko…… bo zapomniałam :) tyle było tematów do omówienia.
OdpowiedzUsuńSyrenka mnie też powaliła na kolana, nie widziałam do tej pory tak misternie wykonanego ogonka :)
Dywki szkoda :( ale z facetami tak niestety często jest, wychodzi na to, że czy na dwóch czy na czterech nogach niczym się nie różnią :) Na szczęście czas leczy rany :/
Pozdrawiam cieplutko :)
Ja tego dnia byłam dodatkowo bardzo zmęczona, zatem i mózg wolniej mi pracował... ;-)
UsuńChyba nie ma rzeczy, której Inka nie wyczaruje, więc co tam taki ogonek ;-D
No z tym czasem - doktorem to różnie bywa. Jak rana zbyt głęboka, to tylko ją rozjątrzy. Ale Dywce chyba taka sytuacja nie grozi. Zresztą, a nuż na wiosnę kocur wróci??
Serdeczności :-)
Z niecierpliwością czekałam na zakończenie tej miłosnej historii. Żal mi bardzo Dywki ze złamanym sercem. Ale cóż, trzeba kocura zrozumieć. Pewnie uświadomił sobie, że na bezpośrednie spotkanie z Julią szanse są nikłe. A ryzyko podejmował spore. Mógł tak przychodzić latami i tylko oglądać oblubienicę przez szybę. A przecież materiał genetyczny trzeba przekazywać!
OdpowiedzUsuńSkrzydlate koty - cudne :-)
Nie odmawiając uroku syrence czy niezwykle sugestywnej Kathy, moje serce skradł maluch od Heart Family z pyzatą buzią okoloną warkoczykami :-)
A no, cóż zrobić... Współcześnie i dwunożni faceci są mało cierpliwi w tej kwestii ;-) Fakt, że ten egzemplarz sporo ryzykował - mógł zostać kaleką, albo nawet kark skręcić.
UsuńA ja już myślałam kotkę nocami więzić w łazience, samej zaś czatować przy uchylonym balkonie na rozstawionym w pobliżu łóżku polowym ;-))
Ilustracje cudowne w obu tomikach i same opowiadania równie słodkie. Odświeżyłam je sobie dzisiejszej nocy, tak na chwałę spokojnych snów.
Malutka pyza i mnie zachwyciła tym bardziej, że ma fioletowe oczy!
Ooh, I hope Dwyka isn't too sad :-(. The visitor was very flexible though :-). The mermaid is amazing! Very original and pretty!
OdpowiedzUsuńDywka has better and worse days, but it may soon forget about unfaithful lover.
UsuńYesterday I saw one cat from the neighborhood, climbed the pine. Maybe he is the lover? ;-)
Kurcze... a to ci dopiero skubaniutki kotolotek :)))
OdpowiedzUsuńnormalnie, aż trudno w to uwierzyć ;-)
Pogłaskaj ode mnie Dywkę :)))
Zaciekawiły mnie te maluchy z ostatnich fotek :)
UsuńNo, naprawdę chyba latał! Albo skakał z sąsiedniej sosny ;-)
Dywka jest teraz bardzo przytulaśna... Wszak z braku chłopa i u Kidy można poleżeć w objęciach ;-)
Te maluchy to słodkie mini twory dawnej Simby. Artykułowana, drobna dziewczynka, w dość przystępnej cenie, wprawiała w zadumę w czasach, gdy Barbie były bardzo drogie i sztywne jak sklepowe manekiny.
Też miała tycie ciuszki, równie tycie buciki i katalożek w pudełku. No i swego mena ;-)
Szkoda, że nie nagrałam wyczynów kota sąsiadów na moim płocie. Uwierzyłabyś we wszystko. Koty mogą chodzić w pionie i już!:) Ogon syrenki imponujący. A ja lecę znów oglądać Twoje bombki. I zazdrościć ;)
OdpowiedzUsuńO, ja wiem, że koty mają na bakier z prawami fizyki. Ich wzory na grawitację z pewnością różnią się od moich ;-) Sraczydło latało wdzięcznie z wysokości przedwojennego, pierwszego piętra. Ość zasuwała w te i wewte po futrynie. Padlinka skakała na wysokość 2, 20, by walnąć łapką w chiński dzwonek. Taaak, koty to zwierzęta z gumy. A jednak ten bezimienny egzemplarz, przekroczył poziom mojej dotychczasowej wiedzy o jego gatunku!
UsuńTen ogon to majstersztyk!
I ogromnie mi miło, że moja inna kolekcja też może się podobać :-D.
Kiduś- chłopaki w rajtuzach, czapeczkach z piórkiem -
OdpowiedzUsuńto goście Szydełeczkowa - własność Zurineczki :DDD
O, rany! A tak pasują do Twojego domostwa! ;-D
Usuńten film oglądałam dwa razy - pierwszy raz dla Bjork,
OdpowiedzUsuńdrugi raz - już dla siebie - kocham te utwory muzyczne,
Kathy była świetna - aż by się chciało mieć taką fajną
przyjaciółkę...
O, ja nawet więcej, choć w kinie istotnie tylko raz...
UsuńJakkolwiek często wracam do tego, co mnie poruszyło, tutaj, ta częstotliwość jest mocniej wyważona, dostosowana do ciężaru emocjonalnego - jak w innych filmach tego twórcy, które mam w domu.
Bjork - wokalistkę kocham od 1993r, to jest od tego czasu, w którym szerzej poznała ją Europa. Mam prawie wszystkie jej płyty i dużo singli/remixów, lecz niestety niektóre, jako uboga studentka nabyłam z nielegalnego źródła i słabo już odtwarzają, więc muszę uzupełnić braki uczciwie...
Nową definicję przyjaźni właśnie tworzę nie tylko na użytek rozmów z moją koleżanką...
moje dwa razy z "Tańcząc..." miało miejsce na
Usuńprzestrzeni dziesięciu lat - i pewnie minie
kolejna dekada, nim sięgnę znowu po tę historię...
Bjork mam i ja kilka płyt - ale część rozpierzchła
się - nie notowałam, co komu pożyczam - wraz z płytą
obrabowano mnie z zaufania :(((
a co do przyjaźni - jak wiesz, jestem baaardzo ostrożna
w szafowaniu tym jakże znaczącym słowem - mogę z całą
stanowczością napisać, że mam jedną przyjaciółkę (to
naprawdę dużo), choć niezmiernie rzadko się widujemy...
To sprawdź co masz, ja sprawdzę, które mi odtwarzają - (z pewnością wszystkie niesamowite remixy) i mogę przegrać w mojej byłej firmie, co nie raz robiłam dla siebie samej i różnych osób.
UsuńO, ja dojrzałam na nowo do przyjaźni, a nie tylko do fajnych znajomości, ale też do przyjaźni na całkiem innych zasadach.
Moja przyjaciółka nie musi być koniecznie bratnią duszą, bo takie miałam może 2, ale chcę mieć poczucie, że mogę na nią liczyć - że nie odwróci się, gdy spotka mnie nieszczęście, że nie rozluźni kontaktu, gdy będę smutna, bo to, czym szczerze gardzę to tchórzostwo i przedmiotowe, zabawowe traktowanie drugiej osoby. Już nawet interesowność jestem w stanie wybaczyć, gdyż to częsta wada w kontaktach.
Ale tych, którzy traktowali mnie jak zabawkę dla poprawy swego humoru, musiałam wykopać poza osobistą orbitę, w celu odzyskania własnej psychicznej higieny ;-)
...tymi kotolotkami to mi zabiłaś ćwieka!!!
OdpowiedzUsuńteraz ich będę po wszystkich bibliotekach
wypatrywać - fajowe, że heeej!
Oba tomiki ciepłe i oczyszczające z ciężaru trudnego dnia. Na dobrą sprawę zgadzam się z Mamą, która uważała, że można by to przeciągnąć w powieściową formę i dopytywała, czy nie spotkałam w księgarni kontynuacji. Na szczęście wtedy nie ;-D. Bo wydanie 19 zł, na początku studiów, było wielkim wysiłkiem dla portfela zwłaszcza, że świat oferował tyle pokus: książki, płyty, komiksy, kino, koncerty, no i ... lalki ;-)))
UsuńJak nigdzie nie znajdziesz, to pożyczę Ci na krótko. Warto znać!!
Wtedy też rozmnożyły mi się moje syjamy. I niezbyt chciałam je oddać. Mama zgodziła się na zachowanie większego kocińca pod warunkiem, że... dorzucę się finansowo do utrzymania stada ;-)
UsuńCałe szczęście: dzięki temu miałam Padlinkę i jej brata nawet wtedy, gdy Mamy już zabrakło.
...a w której części "Thorgala" były
OdpowiedzUsuńlatające koty - jesteśmy ze ślubnym
w trakcie zbierania serii, więc...
Oczywiście chronologicznie w pierwszym: "Gwiezdne dziecko". Pożyczyć Wam?
Usuńakurat nam pierwszych trzech nie udaje
Usuńsię nadal zdobyć - będziemy polować,
zresztą nawet w twardej oprawie (drogo)
nie było, ale się nie poddajemy - a Jędrek
nabył już z kolejnej serii - o córce Thorgala,
z ciekawymi ilustracjami Surżenko :)))
Ojej, to szkoda, bo 3 pierwsze uważam za jedne z najlepszych!!!
UsuńTak, i ja mam 3 tomy o Louve i dziwię się, że dopiero teraz autorzy przypomnieli sobie o córce i synu Thorgala. Powinni już minimum od dekady eksploatować nowe pokolenia (wszak oba dzieciaki od samego początku epatowały szerokim potencjałem)zamiast naciągać postać Thorgala do granic karykatury. Dlatego ja po "Strażniczce kluczy" kupiłam chyba jeszcze 3 i dałam sobie spokój: te same wątki, te same twarze innych, niby nowych bohaterów, a fabuła każdego zeszytu sprymitywizowana.
Historia z kotem "amantem" niesamowita! Cóż, widocznie zniechęcił się wyczerpującymi podchodami. Przynajmniej kotka sypia spokojnie z Tobą a na kocięta jeszcze troszkę poczekacie :)))
OdpowiedzUsuńWszystkie przedstawione lalki są bardzo ciekawe a ubranka od Inki to prawdziwy majstersztyk :-)
Serdecznie Cię pozdrawiam!
Oj, z tym czekaniem, to tak mi nie po drodze. Obie dojrzałyśmy do powiększenia kociej rodziny tym bardziej, że w ostatnich 3 latach, były tylko same straty...
UsuńTaki ogon i mnie się marzy. Może dogadam się kiedyś z Inką: kupię nić, a sama okupię się jakimś tworem z ceramiki ;-)
Cieplutkie pozdrowienia!
Mogę się z dumą przyznać, że ogon syreni gościł u mnie w domu :):).
OdpowiedzUsuńKoci amant pewnie skrzydła zgubił ....
Jak skrzydła zgubił oferma, to może trzeba mu dać drugi ogon - syreni? ;-)
OdpowiedzUsuńA Petra Twoja? Pamiętam ją z lata, z Maca, tylko nie wiem do kogo należy...
Petra moja!!!
UsuńKiduś - może pamiętasz, że moja klonica (?)Tammy Ideal
OdpowiedzUsuńnosi po Tobie imię - bohaterka opowiadania, które pisze
moja latorośl jest wzorowana na Tobie - w kwestii wyglądu
Zuzanka się Tobą zachłystnęła, choć swą Celine jednak
trochę odkarmiła w stosunku do pierwowzoru ;P
Ojej, jasne, że pamiętam i jak mi miło z tego powodu! Podwójnie miło. Dekadę temu, bliska mi Osoba, też jedną ze swych książkowych bohaterek zasadziła na mej wątłej postaci ;-)). Ale fakt, że jeszcze teraz kogoś inspiruję, to już naprawdę szok w butach! :-) Pozdrów Córę!!!
Usuńojej a juz sie cieszylam na szczesliwe zakonczenie...Moze trafi sie jeszcze jakis fajny futrzasty amant :)
OdpowiedzUsuńSesja swietna :)
No, mnie się dzisiaj śniło, że amant przyszedł do nas na balkon i nawet wlazł do pokoju. Chyba wkręciłam się w ten romans równie mocno jak Dywka! ;-)))
OdpowiedzUsuńI tylko tej miłości żal... ach... Rozumiem koteczkę doskonale - serce pęka... Choć z facetami to nigdy nie wiadomo. Może być też tak, że za miesiąc Dywka zapomni, otrząśnie się z nadmiaru emocji i przykrych wspomnień, aż tu nagle jegomość ponownie przyleci, jakby nigdy nic ;) Znam takiego dwunożnego. Niestety jest niereformowalny...
OdpowiedzUsuńCi dwunożni zazwyczaj są niereformowalni ;-)
OdpowiedzUsuńKotolotki (ilustracje) nieodmiennie mi się podobają. A te kocie ślady... no cóż, niedługo już mnie nie zdziwią nawet nawet na suficie. Wiadomo, kto chadza własnymi drogami...
OdpowiedzUsuńA Dywce oczywiście życzę innego Romea...
Fajna ta syrena Inki. I fajne są takie spotkania.
Pozdrawiam ciepło :-)