Po raz pierwszy do Rumunii pojechałam jako 9 - latka. Nie mam pojęcia jak ten kraj wygląda dzisiaj, ale wtedy przypominał krainę rodem z filmów o Draculi, złamaną nieco kolorytem romskich wątków znanych nam dużo później z twórczości Emira Kusturicy. Ale to wtórne skojarzenia. Jako dziewczynka trzymająca się kurczowo nogawki dżinsów mojej Mamy, która niczym ja wiele lat później, zaglądała w wąskie uliczki i mroczne zaułki ze swoim aparatem, odbierałam to wszystko jak bardzo dziwny sen. Krzykliwe kobiety w chustkach na głowach i postawni, wąsaci mężczyźni, ewidentnie wzbudzali mój lęk. Jedynie łagodne, pomarszczone staruszki, kojarzyły się bardzo swojsko. Sklepy były tak skromnie zaopatrzone, że trudno było o sensowne souveniry. A gdy już coś atrakcyjnego się pojawiło, trzeba było stoczyć prawdziwą batalię o miejsce w kolejce z potężnymi, niegrzecznymi kobietami, które nie respektowały norm uprzejmości dla turystek. Ot, prawo silniejszego... Wieczorami , pochylały się nad nami groźnie Karpaty, emanując czymś niemal pierwotnym i złowrogim. Bywa, że po dziś dzień te widoki powracają do mnie w snach... W trakcie podróży, na poszczególnych stacjach, na których pociąg stał zawsze dłużej niż mógłby (zapewne niepisana umowa grzecznościowa) wpadały do pociągu rumuńskie handlarki, łase na plastikową biżuterię z Bazaru Różyckiego, kosmetyczki z nadrukami - fotografiami zachodnich modelek, złoto (choć to zarówno sprzedawały jak i kupowały obie strony) oraz... pewien lek, służący jako tabletka wczesnoporonna. W zamian oferowały głównie dolary. Nic dziwnego, że na granicy z Bułgarią, bo prawie zawsze jechałyśmy dalej, celnik pytał ładną polszczyzną: "Karabiny, dolary, kontrabanda jest?". Odpowiadało mu gromkie: "nie", choć połowa pasażerów oczywiście coś wiozła. Więc zdarzali się i tacy celnicy, choć rzadko, którzy z zacięciem przez wiele godzin, grzebali w walizkach, a nawet łóżkach, co napawało mnie prawdziwą grozą!
Ale z tej pierwszej podróży, mam też wspomnienie ... drugiej miłości ;-). Hmmm, dziewięciolatka, a już taka kochliwa, no nie? Cóż, pierwszego "narzeczonego" zostawiłam w klasie. Drugiego poznałam w pociągu, był szalenie grzecznym 14 - latkiem z drugiego końca Polski. Szkoda, że ja okazałam się tak słaba w pisaniu listów, bo z czasem zrozumiałam, jak trudno jest o szlachetne uczucia... Nie tylko wśród nieletnich.
Pod oknami wagonów, biegały pół obdarte, umorusane dzieci. Usiłowały się wdrapywać do przedziałów jak małe kotki. Polacy rzucali im z okien cukierki... Od takich właśnie maluchów J. kupił mi za swoje kieszonkowe, porcję truskawek na wielkim liściu, ale gdy tylko wrócił do swojego przedziału, Mama skonfiskowała owoce i dyskretnie je zutylizowała. Uznała bowiem ich źródło pochodzenia za niejasne i bała się, że mi zaszkodzą. Wody w butelce miałyśmy tyle, co do moczenia ust. W pociągu była awaria, więc w środku lipca na dole mapy, każda kropla płynu to skarb, skoro do kolejnej stacji parę godzin. Trochę dąsałam się na Mamę, ale rozumiałam jej argumenty. Z tamtej pierwszej podróży do Rumunii nie przywiozłam żadnej lalki... Ta, którą dostałam za rok, nadal jest "zaginiona w akcji". Dopiero generalne porządki u Babci, ewentualnie pozwolą mi ją odzyskać, choć przez zawirowania ostatnich lat pewne rzeczy niestety przepadły na amen...
Lalki, które Wam dziś prezentuję, kupiłam w Polsce! A co? Skoro z Rumunii przywiozłyśmy kiedyś komplet piłek do tenisa wyprodukowanych przez... Stomil? ;-)
Niedawno nabyłam na Allegro trzecią z tej serii, ale w marcu gdy robiłam te zdjęcia, jeszcze jej nie miałam.Swoją drogą, bardzo podobne i bardzo drogie lalki, wykonane tak samo starannie, ujrzałam już jako dorosła kobieta w Zagrzebiu. Na szczęście sklep był zamknięty, a zresztą i tak jechałam dalej na południe, więc racjonalnie oszczędzałam kasę. Obiecałam sobie, kupić je podczas następnej podróży, ale los nie pytając, czy w to wchodzę, napisał mi całkiem inny scenariusz, więc do Zagrzebia już nie pojechałam.
(Czyżby to była dziewczyna z gór Zarand w Siedmiogrodzie?)
Bo tu już nie mam żadnych wątpliwości Dziewczyna z Sebes! Zdaje się, że Autor musiał znać tę starą kartę...
Wysokość: prawie 21 cm, bez podstawki.
Tworzywo: twarz i kończyny - plastik; pozostałe - różne rodzaje tkanin, skóra.
Sygnatura: brak.
Data produkcji: II poł. XXw.
Kraj produkcji: Rumunia
Height: almost 21 cm, without stand.
Material: face and limbs - Plastic; other - different types of fabric, leather.
Signature: none.
Date of manufacture: second half. Twentieth century.
Country of production: Romania
Zapraszam też TUTAJ:
simran4.blogspot.com
Mam wielki sentyment do regionalnych lalek . Większość z nich to czyjeś wspomnienia z podróży :) . We wczesnej podstawówce za namową Mamy zaczęłam je zbierać . Dzisiaj nie mam już żadnej z nich ... :/
OdpowiedzUsuńMasz rację z tymi wspomnieniami. Na dobrą sprawę Polak może zbierać tylko polskie lalki etnograficzne, po inne trzeba się wyprawić dalej, albo sprytnie nabyć na serwisie aukcyjnym ;-)
UsuńWielka szkoda, że nie masz już żadnej regionałki...
To trochę tak jak z bursztynami z Zakopanego i ciupagą z Sopotu. :) Lalki nad podziw urodziwe i pięknie wykonane. Myślała, że jak Rumuńskie to, sorki, będzie badziewiate.
OdpowiedzUsuńTak, słyszałam o tych ciupagach w Sopocie! ;-D
UsuńOj, nie, Sowo, błąd myślowy - bałkańskie lalki, zwłaszcza te droższe, są bardzo starannie wykonane. Choć nie wykluczam, że za całkiem współczesne, wzięli się być może Chińczycy ;-)
me encantan esos vestidos
OdpowiedzUsuńThank you, Carmen!
UsuńŚliczna parka :) lubie lalki regionalne za to, ze sa takie nostalgiczne :)
OdpowiedzUsuńA ja ogólnie chyba najbardziej za egzotykę... Za możliwość dotknięcia czegoś nieznanego.
UsuńWspaniała historia i pięknie opisane ludzkie losy z dawnych lat :-) Nigdy nie byłam w Rumunii, choć w tym roku mnie tam trochę ciągnęło, jednak kwestia rodzinna zwyciężyła i musiałam obrać inny kierunek. Z chęcią jednak kiedyś ten kraj odwiedzę... I na pewno zapoznam się z zamkiem pana Drakuli... Póki co jednak z przyjemnością oglądam Twoje laleczki i z zainteresowaniem przeczytałam tę ciekawą historię. Lalusze są śliczne i takie klimatyczne. Wyglądają na dość dobrze dopracowane. :-) Gratuluję nabytku. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci serdecznie! Bardzo jestem ciekawa, jak teraz wygląda Rumunia i równie ciekawa Twojej refleksji na temat tego kraju. Dlatego jedź tam koniecznie i zamieść długiego posta z podróży. Obawiam się, że mnie już los nie pozwoli na żadną długą wyprawę...
UsuńTak, jak myślę, co widziałam, czego doświadczyłam, przeanalizuję zmiany, których stałam się świadkiem, zaczynam się czuć jak eksponat muzealny ;-) Inna też sprawa, że świat zmienia się w coraz szybszym tempie.
Przyznam się, że jestem laikiem w sprawach lalek regionalnych. Nie znam się na strojach a spoglądam tylko na to, jak są wykonane i... czy mi się podobają. Twoje są bardzo, bardzo ładne, zwracają uwagę starannie wykonane ubranka i dodatki. Poza tym mają ogromnie sympatyczne twarze.
OdpowiedzUsuńNaprawdę miło było przeczytać o Twoim wyjeździe do Rumunii i, o związanych z tym, emocjami :-)
Pozdrowienia, Kiduś!
Sympatyczne i delikatne. Do tego ładnie odmalowane. Oczywiście ręczna robota, co też dodaje im autentyzmu. Niesłychany jest kożuszek z naszytymi pomponami, także ręcznie malowany.
UsuńPozdrawiam ciepło!
Wspaniała historia:) Laleczki śliczne i miło sie ogląda. W moich zbiorkach jest sporo lalek regionalnych, ale pierwszy raz widzę takie z Rumunii. Fajnie zobaczyć coś nowego:)
OdpowiedzUsuńNo, ja też, szczerze mówiąc - nie często mam z takimi lalkami do czynienia, dlatego tym mocniej się z nich cieszę :-)
UsuńPiękne-Kiedyś miałem lalki Rumuńskiej. Bardzo dobrze zostały one wykonane, dużo szczegółów w stroju ludowym.
OdpowiedzUsuńSzczegóły, staranność - widać, że robił je ktoś z wiedzą i sercem. Dziękuję Ci za odwiedziny.
OdpowiedzUsuń