Nie było mnie tu tylko kilka urlopowych tygodni... I już widzę niepotrzebne modyfikacje techniczne. Znany od 8. lat blog, stał się nagle miejscem niemal obcym! Domyślam się, że Wasze komentarze, które dodawały się kiedyś z automatu, a od niedawna zastygały w części/czeluści "oczekujących na moderację", gdzie prawie nie zaglądam - to skutek owych zmian. Jakby nie dość było nam innych...
Cóż... Do rzeczy:
Myślałam, że jej nie mam… Aż do wczoraj, kiedy wyciągnęłam spod łóżka jedno z plastikowych pudeł w poszukiwaniu czegoś, co dobrze skomponuje się ze złotym światłem wczesnego popołudnia, w którym słupek rtęci wreszcie przekroczył 33 stopnie…
2 miesiące czekałam na lato… W tym roku, nie doczekałam się ani czerwcowych, ani lipcowych upałów. Może nie było bardzo zimno, ale w moim mieście często siąpił deszcz, a o błękitnym, bezchmurnym niebie, musiałam zapomnieć. Cień i wilgoć, wykorzystywały bezlitośnie komary…
17 lat temu, przed ogólno-rynkową, niemal popkulturową modą na lalki fantasy, przed erą wszelkiej maści wróżek i Monster High, 3 opalizujące dziewczyny na moldzie i ciałku Barbie z przełomu wieków (1998 i 1999), zrobiły wielkie wrażenie. Bladość skóry mieniącej się brokatowo, kolorowe włosy z migotliwymi nitkami, skrzydełka z usztywnionego tiulu (dość szybko odklejały się od plastikowego szkieletu), zwiewna spódnica i namalowana brokatem bluzka, kreowały nowy styl. Róż, błękit i fiolet – ale mimo wszystko, to była… Barbie! A przynajmniej jej bajkowa alternatywa.
Nigdy więcej Mattel nie sięgnął po to rozwiązanie. W kolejnych latach tzw. Barbie Fairytopia, miała mniej, lub bardziej komiksowe moldy, a jeśli nawet zostawała przy swym pierwotnym, barbiowym, żaden projektant, nie śmiał bawić się kolorem ciała lalki. Postaciom dorabiano skrzydełka i tematyczne kostiumy, czasem jakiś udziwniony makijaż. Cała reszta, była standardowa aż do przysłowiowego bólu. Dziewczyny ze „Sparkle Fairy” 2003, przypominają mi swą odwagą aranżacji, serię „Barbie Spectra” (1986), lub najpierwsze, mattelowskie syreny („Mermaid Barbie”, 1992), gdzie na klasycznym szablonie Barbie, eksperymentowano z kolorem włosów i plastiku.
W latach 2008 – 2011, można było kupić na Allegro, wszystkie 3 wersje „Sparkle Fairy”, w różnym stopniu wybawienia za tzw. grosze, czyli 10 – 15 zł. Raz trafiła mi się błękitna – przybrudzona i ze zmasakrowanymi skrzydełkami. Kilka razy w jakimś wylicytowanym secie, gdzie priorytetem była dla mnie inna lalka, znajdowałam fioletowe wróżki bez skrzydeł i spódnicy. Co charakterystyczne dla tamtego projektu, wiele lalek miało wady produkcyjne: krzywo nadrukowane oczy. Dla współczesnych Kolekcjonerów, którzy przyglądali się serii – sadze „Fashionistas”, to w sumie norma. Ale wtedy, takie brakoróbstwo, było nawet nie tyle wkurzające, co zastanawiające. W owym czasie, Mattel wciąż był marką samą w sobie. A tu nagle taki niepojęty kloc!
Aż do dzisiaj myślałam, że wszystkie te uszkodzone, niedoskonałe „Sparkle Fairy”, które trafiły pod mój dach, posłałam za kilka złotych dalej. I nagle – taka niespodzianka! 😊
Kochani Kolekcjonerzy; życzę Wam słonecznej, zdrowej i pełnej radosnej wolności, mimo tzw. pandemii (oczywiście wirus jest, tylko nazwa i zachowania nieadekwatne do sytuacji; trzymajmy się więc umiarkowanego środka) - końcówki lata. Trwajmy pozytywnie!
Taką Kiduś piękną niespodziankę zrobiłaś - DUŻE fotki, to co uwielbiam na blogach <3
OdpowiedzUsuńSama lalka ładniutka :D ale na tych Twoich fotkach świetnie widać ten blichtr brokatu :D
poza tym miejscówka (konar) i ujęcia są wprost rewelacyjne <3
Nie mogę się napatrzeć <3
Dziękuję, Ewuniu. Sesja wyszła bardzo spontanicznie, a kolory z wyjątkiem 2 ostatnich fotek - w pełni naturalne. Lalka super odnalazła się na leśnej polanie, pośród barw upalnego popołudnia. Oby mi tylko nie uciekła z domu... ;-)
Usuńbajkowe klimaty to moje klimaty!
OdpowiedzUsuńpopieram Ewę - im więcej tym lepiej!
lubię i ja odwagę kolorystyczną ♥
Teraz żałuję, że nie mam pozostałych lalek z tej serii, choćby używanych. Ale innych fantastycznych bytów, znajdziesz u mnie dostatek :-)
Usuń"Bajkowa alternatywa" jest niezmiernie fotogeniczna. Bardzo podobają mi się zdjęcia i ujęcia tej delikatnej dziewczyny :-)
OdpowiedzUsuńFajnie, że się odezwałaś, Kiduniu :)))
Dziękuję, Oleńko. Trochę się już rozeznałam w nowej pracy, udało mi się też odpocząć na leśnym łonie... Będę więc póki co, wrzucać na bloga plon moich długich spacerów :-)
UsuńSorki, post dla mnie całkiem nieczytelny. Przy mojej wadzie i jaskrze trudno to przeczytać. Zdjęcia w interesującym plenerze. :)
OdpowiedzUsuńJejku, ale DLACZEGO??? Na moim monitorze, tekst jest taki jak zawsze. Tylko zdjęcia większe...
Usuńdla mnie też mikroskopijny tekst,
Usuńw lekturze mniejszy nawet niż te
komentarze, co je zostawiamy tu...
To znaczy, że coś się przestawiło po tych modyfikacjach.
UsuńBędę używała więc DUŻEJ czcionki...
Wszystkiego dobrego i dla Ciebie. Też wreszcie doczekałam ciepełka i to nawet zgranego z urlopem w głuszy (no, prawie, bo internet czasem łapie). Nie miałam nigdy wróżki z tej serii, ale budzą dobre skojarzenia. Spódnica od Jewel Girl również. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, IHime. Oby pogoda na Twoim urlopie, dopisała do końca.
UsuńOj, Jewel to był znowu przełom w myśleniu o lalce! Te miękkie brzuszki i naturalne, małe oczy... Najpierw kupiłam Christie, później uzbierałam na Teresę. Wybawioną Barbie, znalazłam parę lat później na pchlim targu za kilka złotych i w ten sposób, mam całą serię :-)
Kiedyś to nawet Fairytopie były robione z większą fantazją... ;)
OdpowiedzUsuńFantazją, ale też z szacunkiem do klienta. Trwalsze były i bardziej funkcjonalne...
UsuńPamiętam te lalki ze sklepów. Co prawda nie ujęły mnie na tyle, by zastanawiać się nad kupnem, ale zapadły mi w pamięć jako znak swoich czasów.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że wtedy każda lalka była znakiem "tamtych" czasów: pierwsze Fairytopie, Generation Girls, Flavas, My Scene. Wszystko to, jak obietnica lepszych, szczęśliwszych lat i wyżyny możliwości Mattela.
OdpowiedzUsuńTeraz, jak włożą przysłowiową parę w jedną serię, cała reszta traktowana jest po macoszemu :-(
Kiedyś gdzieś mi mignęła taka panna, ale dopiero u Ciebie poznałam historię tych niecodziennych lalek.
OdpowiedzUsuńCieszę się, Kamelio :-)
UsuńBardzo ładna i taka subtelna. Nawet namalowany gorsecik nie razi aż tak mocno, choć wcale by nie zaszkodziło, gdyby to był prawdziwy gorsecik, materiałowy jak należy. Nigdy nie zrozumiem idei malowania na lalkach ubrań.
OdpowiedzUsuńPodobają mi się jej włosy, śliczny kolor!
Komary rzeczywiście strasznie krwiopijcze i agresywne w tym roku. Wczoraj wyszłam po południu do ogrodu, obciąć przekwitłe róże i uciekłam w popłochu, bo ledwie sekator do ręki wzięłam, już mnie pokąsały!
Myślę, że malowanie, to po prostu tańsza alternatywa dla krawiectwa... Włosy i ładne i w dobrym gatunku :-)
OdpowiedzUsuńOj, tną bestie w tym roku, jak wampiry! Gorzej, że komarom też zdarza się roznosić boreliozę, brrrr.