To już bodaj 12-y wpis od początku istnienia tego bloga, dotyczący ikonicznych lalek z Ameryki Północnej, sygnowanych przez istniejącą ponad 50 lat (od 1946r.) firmę Carlsona. Od pierwszej Native American Girl w zamszowym stroju, rozpoczęłam nie tylko moją blogową sagę, ale kolekcję lalek w ogóle! Jak zwykle odsyłam Was do starszych wpisów, gdzie pokazuję jak z wiedzą i zamiłowaniem tematu, można było tworzyć przedmioty pokazujące wszelkie odcienie starożytnej kultury.
Dziś chcę podzielić się z Wami moim najnowszym nabytkiem, znalezionym na Allegro jakieś pół roku temu. Laleczka ta jest dla mnie cenna potrójnie. Po pierwsze: to raptem drugi chłopak N.A. w moim licznym babińcu.
Po drugie: trzecia postać na tej formie - unisex - jak widać dziewczyna ma ten sam kształt ciała i twarzy (rozbawiły mnie moldowane włosy pod doklejonym irokezem :-)).
Po trzecie, wreszcie: lalka ma oryginalną metkę! Musiała przestać kilka dekad u kogoś na półce, jako szanowana pamiątka regionalna...
Jeszcze w sobotę było u nas +25 st. C, choć już tchnące wilgotnym chłodem w cieniu. Koty nie chciały wracać do domu, Nadzieja, jak zwykle uwaliła się pod tują,
a ja w bluzce z krótkim rękawem, do wieczora siekałam warzywa na leczo. Rano obudziła mnie ulewa, a temperatura przez cały dzień nie przekroczyła +10 st. Patrzę na to, co dzieje się w Polsce i w świecie. Nieprzewidywalność unosi się niewidoczna, ale namacalna jak czad. A dla mnie koniec września do połowy października, to czas rocznic, martwych urodzin, ciepłych wspomnień... Minione życie w pigułce pamięci.
Pospieszna sesja powstała ponad tydzień temu, jako skutek uboczny grzybobrania, czego kulminacją, było wdrapanie się na największą znaną mi skarpę w naszym lesie.
Trzymajcie się zdrowo, Kochani :-) Do następnego!
Wysokość: 15 cm
Sygnatura: CARLSON MANUFACTIRING CO., Maple Lake, Minnesota
Cechy szczególne: strój lalki wykonano ręcznie
Data: prawdopodobnie lata'70. XX w.
Kraj produkcji: USA
jakże cenne to chłopię :)))
OdpowiedzUsuńA do tego - słodkie ;-)
UsuńLubie laleczki etniczne, no i od dziecka jestem fanką Karola Maya. J.F.Curwooda i J.Coopera. A tych grzybków to zazdroszczę, u nas susza, to co popadało, to jakby kot napłakał.
OdpowiedzUsuńTeż się na nich wychowałam mimo, że wśród moich roczników była to już literatura trochę trącona myszką, a do tego - uznana za chłopięcą. Jednak miłość do tego nurtu wpoiła mi Mama,(po niej zresztą miałam i mam te książki), i tak już zostało.
UsuńU nas, to wybitnie grzybowy rok, póki co.. ;-)
Laleczki tej wielkości zawsze mnie rozczulają zwłaszcza, gdy są tak sympatyczne :-)
OdpowiedzUsuńGrzybów u Ciebie całkiem sporo! Super!
Ps. Pogoda zmienną jest...to fakt!
Te lalunie faktycznie są bardzo słodkie, a do tego zrobione z sercem i tematyczną wiedzą.
OdpowiedzUsuńGrzybków u nas istotnie dużo, co ciekawe - ludzi w lesie, też. Wielu wciąż pracuje zdalnie przez covidowy reżim. Tyle dobrego w tej nowej (nie)normalności, że można zaoszczędzić na biletach.
O jakie maluszki rozkoszne! Takie trochę wstydzioszki z buziek :-) ^_^
OdpowiedzUsuńTeż je tak odbieram ;-)
OdpowiedzUsuń