Kocham ten mold. Nic na to nie poradzę, że lalkowa twarzyczka zaprojektowana w 1987 r. i wprowadzona na sklepowe półki, kilka miesięcy później budzi we mnie tak ciepłe uczucia. Nie jestem w stanie ocenić, która buzia z lat mego późnego dzieciństwa (bo we wczesnym nawet w Pewexie trudno było o lalkę Mattela) - Steffie, Kira/Marina, Diva/Midge, czy właśnie Christie, jest tą moją ulubioną. Nie bijcie, ale ikoniczną Superstar, pokochałam dużo później i jest to już całkiem inny rodzaj miłości. Nazwijmy go - świadomym ;-)
Sentyment do Krysi mam z prostej przyczyny. Otóż moja pierwsza lalka w typie Barbie, to była właśnie ciemnoskóra Christie z serii "Barbie and the Beat" (1990) - pierwsza Afroamerykańska Barbie, jaka w ogóle pojawiła się w Polsce, tuż po upadku komunizmu (personalnie wolę sformułowanie "głucha komuna", ale wiem, że jak Czytelnik anglojęzyczny wrzuciłby tę frazę w automatycznego tłumacza, próżno szukałby sensu;-))
Zaraz po niej zawitała do biednego kraju nad Wisłą, Chrisie Benetton, na licencji potentata modowego i ona także rozpaliła moje serce. Lecz używaną lalę nabyłam już po trzydziestce, jako działająca metodycznie Kolekcjonerka ;-) Znajdziecie wpis na tym blogu.
Mimo płomiennych uczuć i najwspanialszych emocji względem "Christie and the Beat" (ten wymarzony prezent dziko cieszył mnie dobre 2 lata) od pierwszej chwili miałam żal do Mattela, że lalce będącej Afroamerykanką dał tak "biały" mold. Czyżby zapatrzył się na Michaela Jacksona?... Dziwiłam się jeszcze silniej, gdy w moje łapki wpadł starszy katalożek Mattela, a tam ujrzałam Dee Dee z Rockersów na moldzie Spanish zaprojektowanym w 1982 r. a więc z początkiem etnicznej serii "Dolls of the World". Dziś wszelki regres wciąż mnie dziwi, ale nie tak silnie, jak Kidę-nastolatkę...
Tak, czy inaczej pokochałam nowe wcielenie czarnej Barbie. Ta uśmiechnięta buzia z dołeczkami w policzkach, zawsze działała na moją wyobraźnię. Bardzo pragnęłam, by Mattel na tej europejskiej matrycy, zaczął produkować także białe Barbie. Niestety, w czasach gdy mold był nagminnie stosowany w serii lalek, mogłam liczyć co najwyżej na ciemnooką mulatkę - np: "Fantasy Ball Barbie AA",
a w ramach wyjątku na błękitnooką (wszystkie zobaczycie przeglądając posty opatrzone tagiem "Christie").
Bo trzeba wiedzieć, że w tym krótkim czasie, kiedy lalka nazwana Krystyną pełniła honory dyżurnej, mattelowskiej Afroamerykanki, występowała jeszcze jako tzw. Barbie AA - kalka kasowych serii, adresowana do ciemnoskórych dziewczynek. Nosiła ten sam strój co Baśka, zamieszkiwała to samo różowe pudełko. Tylko plastik miała kakaowy, lub czekoladowy...
Ale moje marzenie o tym, by Christie miała jasną skórę, średniej barwy włosy i takież same oczy, spełniło się dopiero pod koniec XXI w. w serii "Fashionistas" - istnej "no limit", jednym wielkim eksperymencie multi kulturowym i estetycznym! :-)
Mało nie padłam, gdy zobaczyłam w 2018 r. Barbie Fashionistas no. 97 na drobniutkim ciałku "petite" w stylizacji kotka. Biała, z brązowymi włosami pełnymi pasemek i zielonkawymi oczami. Bingo! To mój sen zwizualizowany!!! Jeszcze te miauczące motywy.
Nie mogłam jej pominąć w mojej kolekcji. Przemknęła jak meteoryt i długo szukałam jej w niskiej cenie... Jak to u mnie: w życiu pech, w zbiorach fart. Oto jest!
Rok później pojawiła się lalka niemal identyczna. Tak już bywało u Mattela wielokrotnie. Gdy miał nadwyżkę danego modelu, lub środków produkcyjnych - w krótkim czasie wydawał coś bardzo podobnego. Barbie z cyklu "Bądź kim chcesz - Weterynarz" z 2019, to trzeci i ostatni carrefourowy nabytek w promocji - 80%. Bez namysłu wrzuciłam do koszyka z zamiarem zachowania tylko uroczej sukienki - weterynaryjny fartucho-żakiet jest klasycznym, współczesnym szczytem brakoróbstwa - (no w końcu agresywna retoryka mediów i polityków, każe nam oszczędzać klimat) Z siepiącym się kołnierzem, po dwóch, trzech zdjęciach z lalki będzie kwalifikował się tylko do kosza. A gdzie koszty produkcji: pracownicy, energia, woda???
Sama lalka bardzo przypomina Kitty. Niestety wyprodukowana w Indonezji, cierpi na drobną "pixelozę" w oczach. Lecz gdy zestawię obie obok siebie, uderza mnie coś innego: Wet ma ewidentne worki pod oczami, sprawia wrażenie wyczerpanej po długiej nocy ciężkiego porodu, lub ratowania życia zwierzyny, którą potrącił samochód.
I właśnie ten niewyględny wizerunek sprawił, że zdecydowałam się nie wymienić jej z koleżanką na inną pozycję w zbiorze. Została jako starsza siostra Kitty. A niech to!
W ubiegłym miesiącu wrzuciłam wreszcie je obie do torby z zamiarem zrealizowania letniej sesji. Niestety. jak to w tym roku w centralnej Polsce bywa - mimo dni z wysoką temperaturą, zaraz niebo muszą obleźć jak nagietkę mszyce - szare, gęste chmury. Słońce pojawiało się tylko na sekundy, więc i sesja jest adekwatna do sytuacji: skromna, przygaszona.
Koty Schleicha tkwiły misternie ustawione w witrynie przystawionej krzesłem ze stosem ubrań, więc chwyciłam to, co było pod ręką: dużo mniej starannie wykonaną chińską figurkę, nabytą wiele lat temu na naszym pchlim targu, na który wpadałam razem z Babcią. Realistyczną Syjamkę (prawie kopię mojej ongiś żywej Padlinki) widywaliście TU nie raz.
Żal mi się jednak zrobiło dość topornego kota, który był w zestawie z Wetką. Marne to to, ni zabawka, ni zwierzę, ale cóż począć? Skoro już kupiłam...
W ostatniej chwili, zdjęta współczuciem dla szarego kawałka plastiku, dorzuciłam go do wycieczkowego zestawu i wplotłam w moje foto-story.
- Cześć. Jestem Padli. Kot. Znaczy się... kotka. A z tobą co się dzieje? Czemuś taki sztywny?
- Hej, no nawiąż kontakt? Co ci jest? Weta potrzebujesz?
- A może zmodyfikowali cię genetycznie?
- Tak jakby... Niewykluczone... Zdecydowali, że mam nie biegać, nie polować, tylko siedzieć i robić dobre wrażenie. A także płacić podatki od spożycia karmy suchej i mokrej. Nie, przepraszam... Nie nazywają tego podatkami, tylko daniną na rzecz bezdomnych kotów. Sądzisz, że mi się udało?
- No, raczej... Rewolucji światowej z takim nastawieniem nie zrobisz.
Gratuluję zdobycia dziewuszek! Ten mold jest równie uroczy w wersji ciemniejszej jak i jaśniejszej :). Mam podobne podejście do wszelkich kocich figurek - jakby ich projektant nie ukrzydził, to jednak kot, a kota przygarnąć należy. Choć wolę schleichowe, żadnemu miejsca w gablotce nie odmówię ;)
OdpowiedzUsuńBrawo, Chiriann! :-) No, właśnie - mam wdrukowaną w serce, tę samą słabość: kot, to kot. Bez dwóch zdań: nie powinien być bezdomny!
UsuńI pomyśleć, że nie mam ani jednej panny z tym moldem! To niesamowite! U Ciebie są przepiękne, bogate, oryginalne, wartościowe i o każdej piszesz tyle pięknych słów! To wspaniałe, że zdobyłaś tyle Krystynek! Czasami trzeba czekać na swoją wymarzoną lalkę, ale jak widać, marzenia się ziszczają, tylko trzeba swoje odczekać :)))
OdpowiedzUsuńUściski i podziękowania za tak fajny i ciekawie napisany post :-)
To ja Tobie, Oleńko dziękuję za czytelniczą cierpliwość, bo ten post nie należał do najkrótszych:-)
UsuńWarto byś wypatrzyła dla siebie jakąś Christie i ją przygarnęła. Panna miałaby z Twoim talentem do ciuszków i stylizacji życie jak w paryskim domu mody :-)!
Bo Kryśki czy białe, czy czarne są śliczne! Ale te, które są marzeniem dziecięcych lat, najmocniej ładują pozytywne emocje, gdy tylko je zdobędziemy ;-) Cieszę się razem z Tobą :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie, Ayu i w pełni się z Tobą zgadzam odnośnie tego, co napisałaś! :-)
UsuńPodziwiam nie tylko lalki ale i Twoją wiedzę o nich. Sesja mimo niesprzyjającej pogody udana. Nie wiedziałam, że są białe Kryśki.
OdpowiedzUsuńSą, Sówko. Mattel już chyba wszystko wymyślił i przemieszał, ale dzięki temu mamy taką kreatywną zabawę ;-) Sesję przede wszystkim ratują stare zdjęcia i 2 słoneczne z Wieliszewa. Serdeczności!
OdpowiedzUsuń