sobota, 31 sierpnia 2013

Kawa z lalkami w Warszawie/Coffee with dolls in Warsaw


Dawno nie byłam na lalkowej kawce w stolicy, tym bardziej więc, mimo ogólnego przemęczenia i sobotniego rozkładu jazdy autobusów, ruszyłam w bardziej cywilizowany świat. Nasze kameralne, hobbystyczne spotkanie, odbyło się tradycyjnie w klubie Funky, który ze względu na zwyczajny, dość ascetyczny wystrój i skromne światło, nie jest moim ulubionym miejscem, ale ma jedną ważną dla wszystkich zaletę - dobry dojazd. Jeśli coś mnie pociąga w tym lokalu, to naprawdę duży kubek kawy z ekspresu za 5 zł i fascynujący widok:


Dodatkową motywacją do warszawskiego spotkania, stała się dla mnie Marta, która pisze pracę magisterską na wydziale Antropologii o lalkach i ich kolekcjonowaniu, właśnie, choć sama lalek nie zbiera :-) Meet rozkręcił mnie, widok znajomych twarzy ogrzał serce, a ulice, które przemierzałam tysiące razy przez niemal całe życie, jak zwykle, wywołały lawinę wspomnień. Najważniejsze jednak było nasze współbycie i możliwość obejrzenia na żywo lalek, których nie posiada się we własnej kolekcji. Odświeżyłam więc sobie widok błękitnej Rufus, której jakoś nigdy nie kupiłam na fali ekscytacji Dynamitkami, choć bez wątpienia była tego warta:


 Pobawiłam się tym, co lubię szczególnie, czyli inspirującymi upiorkami:



Oraz cudownym, porcelanowym zabytkiem należącym do Bogny:




Obejrzałam na żywo to, co nie wydawało mi się zbyt atrakcyjne w sklepach na Allegro (bo stacjonarnych, ostatnio nie odwiedzam), czyli młodszą siostrę Woolf i ze zdziwieniem odkryłam, że w przyszłości jednak chcę widzieć ją w moim podzbiorze Monster High:


Pomacałam to, do czego mogę sobie tylko powzdychać:






I z jeszcze większym zdziwieniem odkryłam, że choć z wyjątkiem Monsterek, nie zagłębiam się już w lalki dalekie od realizmu, pullipowe kształty i mangowe oczyska, zaczynają mnie uwodzić i poruszać emocje. Z jednej strony przypominają mi dziwne formy, które kupowała Mama, z drugiej są czymś, czego nigdy nie było w naszej kolekcji. Dlatego myślę, że kiedyś, kiedyś... kiedyś przygarnę jakiegoś słodkiego króliczka :-)


Najważniejsze jednak, że bawiliśmy się znakomicie! (a dzieci lalkolubów, przyglądały się rodzicom z dużym zrozumieniem :-)






A to już moje piękności: etniczne maluszki i 3 odsłony ciemnoskórej Janay Integrity:


Meet, zakończyłyśmy z Bogną i Martą w Bastylii, pysznymi naleśnikami oraz tematami bardzo odległymi od lalek :-) I to jest ostatnia kartka z kalendarza w sierpniu AD 2013.

4 komentarze:

  1. Ooooo, właśnie mi się przypomniało, żeby skrzyknąc warszawskich znajomych na kolejny meet. I do krakowskich jechac i bilety kupić! Jejku, jej, dziękuję za ten wpis!

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem tak, szkoda, że nie mogłam być ;)

    OdpowiedzUsuń