Nie lubię u siebie wpisów opatrzonych wyłącznie etykietą "personal" i unikam ich jak diabeł święconej wody. Ale jednego uniknąć się nie da - faktu, że mam dziś urodziny. I siedzę od rana, jak ta Emily the Strange, otoczona kocią ferajną.
Żebym tak umiała gwizdać sobie na cały świat, jak Hołota, albo znaleźć dla siebie korzystną miejscówkę w każdej sytuacji, jak Recydywa...
...życie byłoby dużo bardziej znośne.
OK, są też lalki. Ale dziś chyba tylko one bawią się dobrze.
W knajpie...
...czy w domu
...pogodne uśmiechy nie schodzą z ich twarzy.
A ja nie miałam dziś alternatywy. Kiepsko wyszło. Najbliżsi znajomi wyjechali. Jedyna żyjąca osoba z mojej rodziny - Babcia - po wizycie u lekarki, która jej powiedziała, że jak nogi puchną, to trzeba je amputować, woli nie nadwerężać kończyn i ani jej się śniło ruszać z domu.
Niech nam żyją długo i broń Boże zdrowo(!) kochane, polskie konowały - oby los dał im szansę przetestowania na sobie własnych metod kuracji!
Więc jako osoba urodzona w Święto Pracy, żeby nie rozpamiętywać wszystkich moich sławetnych imprez: dużych i kameralnych; ze stałymi uczestnikami i z tymi jednorazowymi; i happeningowych na ulicy i całodobowych i tych które odbyły się post factum, bo akurat wojażowałam po świecie; a także takich, które spędzałam poza domem z bardzo bliską mi duszą i tych kilku zaledwie, które uważałam za skopane, bo przeżyłam je z Mamą w kinie, na pizzy, lub bycząc się na działce. I nawet tych dwóch po śmierci Mamy: na dachu 11 - piętrowego budynku z przyjaciółką, albo w locie od kina do Zachęty i wszędzie po drodze. By nie myśleć o tych, którzy nie żyją, lub gdzieś skręcili - zasilili stada emigrantów, zachorowali, zwariowali, olali, ożenili się i omężyli - ruszyłam od rana ostro do roboty. Sprzątanie, sadzenie kwiatków, malowanie desek, szycie, tylko do umycia kolejnych okien nie mogłam się jakoś zebrać :-) A ponieważ tradycją od dziecka było, że jeśli spędzałam ten dzień w domu, Mama zawsze zamawiała dla mnie tort, (z biegiem lat i pizzę, odkąd vis a vis naszej kamienicy pojawiła się prawdziwa włoska pizzeria), albo piekła sernik z bezą i brzoskwiniami, czekoladki zaś dostawałam od sąsiadek - olałam także i wszystkie te podniebieniowe ozdobniki, nienawykła do samowystarczalności w powyższej kwestii.
I wtedy w ferworze pożytecznych działań, przypomniałam sobie, że przecież kupiłam sama dla siebie prezent! Cóż, miał być tatuaż, choć rozsądniej byłoby zalepić dziurę w zębie :-), ale skończyło się - myślał by kto, że nieoczekiwanie - na kolejnej lalce :-). Tak, tak. Skusiła mnie cena, dodatki i miedziane włosy. Pobiegłam, czym prędzej do drugiego pokoju i spod stołu wywlekłam paczkę. Papier i folię rozerwałam w amoku dziecka pod choinką, nie myśląc nawet o dokumentacji. Zresztą, kto nie widział paczki...
Oto, co się z niej wyłoniło:
Teraz jeszcze Padlinka musi zaakceptować nową lokatorkę:
Ok. Może być.
Więc zostawiłam kota, by się pobawił.
Sama zaś, wystraszona prognozą pogody na jutro, poszłam łapać ostatnie przedwieczorne promienie słońca na spacerze z aparatem...
Wszystkiego dobrego! :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego!!! Bardzo mi przykro z powodu Twojej mamy, nawet nie mogę sobie wyobrazić jak bardzo coś takiego boli.
OdpowiedzUsuńTwoje koty są po prostu prześliczne!
Po pierwsze patetycznie, ale naprawdę wszystkiego naj...najlepszego z okazji
OdpowiedzUsuńiluś ... tam urodzinek, dużo zdrówka i pogody przynajmniej ducha :D
/ja mam ostatniego maja -ha/
Tonnerka /chyba się nie mylę?/ suuuper :) /też robię sobie prezenty urodzinowe/
boskie ma buty :)
i najważniejsze - koty muszą nowy nabytek zaakceptować ;)
Moja mama powtarzała - kij zawsze ma dwa końce -
ja to zacytuję odnośnie "lekarzy" z bożej łaski.
Jeszcze raz serdeczne życzenia :)))
Kida, Słoneczko, wszystkiego, co najlepsze!!! Dużo zdrówka i szczęścia!
OdpowiedzUsuńZdjęcia fantastyczne! Koty urocze a lalka...juz nie mogę się doczekać zdjęć z nią, w roli głównej! Ślę pozdrowienia!
Nielicznym dobrym Duszyczkom, które miały odwagę złożyć życzenia czarownicy - gorąco w ten zimowy dzień, dziękuję :-)
OdpowiedzUsuńA urodzinowa lalka, to istotnie zjawiskowa Tonerzyca! :-)
Kasiu, cudny wpis i zdjęcia. Pomimo tego, że z reguły trudno mi się skupić na tekście dłuższym, niż kilka linijek, to przeczytałam uważnie i zainteresowaniem. Kupiłaś sobie super prezent, mam nadzieję, na więcej zdjęć po uwolnieniu lalki z pudła. Wprawdzie spóżnione życzenia składam , ale nie mniej serdeczne. Życzę CI spokoju i ukojenia , spełnienia małego chociażby marzenia i dużo zdrowia <3
OdpowiedzUsuńDziękuję gorąco, Aniu!!!
OdpowiedzUsuńLodowata pogoda nadal mnie odstrasza od sesji w plenerze, zatem w następnym poście, niestety - odgrzewane kluchy ;-)
kiciule fajne, okolice malarskie, a rudaska w lokach siedząca na imprezie przy białym stoliku - urocza... i ładną ma torebunię... i niezłe śniadanko... mogę tylko życzyć pogody ducha na każdy dzionek, każdego nowego dnia...
OdpowiedzUsuńTonnerka, do tego ruda! <3 Mega spóźnione "wszystkiego najlepszego", majowa dziewczyno!
OdpowiedzUsuń