środa, 12 listopada 2014

Tajemnicza Indianka od Ewy na do widzenia/The mysterious Indian woman from Eve (goodbye).


Komputer zawiesza mi się co chwilę - rozumiecie, że stanowi to bliskie tortury utrudnienie. Zamarza, gdy pracuję, zastyga, kiedy chcę coś napisać na własnych blogach, lub poczytać Wasze. Tak dłużej się nie da! Do tego, do moich gryzących mnie co dzień "myszy", dochodzą co i raz nowe zęby. Dziś zaliczyłam grzeczne starcie z sąsiadką - umiarkowaną próbę sił, na którą nie miała odwagi się zdobyć, gdy współpracowałam z lokalną redakcją i z jej ramienia walczyłam o sprawy zieleni. Mianowicie sąsiadka uznała, że jedne z ostatnich już, nieoszpeconych drzew rosnących koło nas (są to piękne świerki) winny być skrócone, choć nie wyjawiła na jaką wysokość. I sobie tylko znanymi kanałami, załatwiła ponoć sprawę w ADM, który to relikt poprzedniego systemu, nie znosi wszystkiego, co zielone. Cóż, każdy czegoś nie znosi - ja na przykład głupich, prymitywnych i zawistnych ludzi, nie cierpię też mściwości i obojętności, czyli naszych cech narodowych. Sąsiadka nie toleruje także ptaków (głównie gołębi) i one biedactwa, srając jej na pranie, wydały wyrok na dostojne drzewa, które przeżyłyby pewnie tą panią i jej potomstwo, gdyby otrzymały taką nieprzyzwoitą szansę. Nie wiem, gdzie te gołębie - ja przez przeszło 3 lata, nie spotkałam żadnego. Wiem za to, co mogłam zrobić i co zrobiłam. Nie ma nic gorszego niż milcząca zgoda na krzywdę. Choćby tylko flory. Wiem, że personalna nienawiść też ma coś do rzeczy... Ech. Zawsze sobie powiem - chociaż próbowałam!
Słuchajcie, wkur... mnie to wszystko. Muszę się zdystansować. Może nie będzie mnie tylko chwilę, a może dłużej (parę obrazów i powieść w tym czasie skończę; jakieś teksty wklepię do kompa, jeśli to bydlę uda się wreszcie naprawić). A może spuszczę nos na kwintę i nie będę nic robić z wyjątkiem laleczek voo doo pod adresem sąsiadki. Z pewnością poinformuję Was, jak wreszcie wydrukują moją książkę uporawszy się z ulotkami tych, którzy żyją wyłącznie z obietnic ;-).
Na ekologicznym blogu, opisałam historię dla miłośników psów. Jak zawsze bez znieczulenia. Chcecie, to zajrzyjcie. simran4.blogspot.com


Koniec ogłoszeń duszpasterskich.

A o samej lalce krótko:







Przysłała mi ją Ewa (Świat Porcelanowych Lal). Moim zdaniem to Carlson Dolls, choć jak przystało na te panny, nie ma żadnej sygnatury na ciele. Jest wykapanym Carlsonem, tylko powiększonym.




Ten sam plastik, te same matryce, te same włosy.


Także tak samo drobiazgowe wykonanie. Skóra i równo naszyte koraliki. Wszędzie koncepcja i staranność.



Za to dzidziuś, choć użyty do znacznie większej postaci, jest dokładną kopią dzieci dodanych do mniejszych mam (wywlekłam malca w celu oglądu).


Z historii firmy wiem, że robiła lalki w różnym rozmiarze. Mnie trafiła się perełka. Ewo, dziękuję! :-)  



Dziękuję też wszystkim za odwiedziny te, opatrzone komentarzami i te dyskretne. Pozdrawiam Was serdecznie!


Wysokość: 27 cm.
Tworzywo: plastik/vinyl ?
Sygnatura: brak
Cechy szczególne: starannie wykonana lalka regionalna.
Data produkcji: lata '70 XX wieku.
Kraj produkcji: (prawdopodobnie USA)

Height: 27 cm.
Material: plastic / vinyl?
Signature: No
Special features: carefully constructed regional doll.
Date of manufacture: '70 years of the twentieth century.
Country of production: (probably USA)

6 komentarzy:

  1. Pięknie ją przedstawiłaś :)
    a cała przyjemność po 'mojej stronie'
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawe są te Indianki, choć jest w nich pewien smutek za ich utraconym bezpowrotnie światem. Pewnie nie tylko ja, spośród osób zaglądających na Twój blog, mam nadzieję, że nie znikasz na długo :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, one są smutne, widzę je tak samo. Bo i ich kultura została zmarginalizowana i firma, która tak pięknie ją przedstawiała, także jest już przeszłością.

      Też mam taką nadzieję, ale od dłuższego czasu, jestem wyczerpana fizycznie i psychicznie, a do tego ogranicza mnie technika. Najchętniej wylogowałabym się ze wszystkiego, ale niestety niebawem czekają mnie różne obowiązki, przed którymi się nie wykręcę.

      Blogi hobbystyczne, to forma odskoczni, ale też robienie "dobrej miny", nawet jak człowiek ma ochotę wystawić kły. No to pozwalałam sobie na blogu ekologicznym i jeśli gdzieś się pojawię w obecnym stanie ciała i ducha, to co najwyżej tam.
      Pozdrawiam ciepło.

      Usuń
  3. Ależ ona jest śliczna i jaka dopracowana w wykonaniu. Rzeczywiście wygląda jak ta druga Carlson, to musi być ta właśnie seria :) piękna zdobycz!

    OdpowiedzUsuń
  4. będę niezmiennie zaglądać, Kiduś...

    OdpowiedzUsuń