Stres, przemęczenie… brzmi jak reklama środków na odporność
;-) A jednak to mój nieubłagany grafik: w ubiegłym roku, jak nigdy wcześniej,
wciąż coś mnie dopadało – dwudniowe infekcje, albo nagła eksplozja przewlekłych
dolegliwości, z którymi telepię się od lat. Cóż… Wróg znany, więc wypadało być
silną. Coś tam boli, coś wolniej chodzi, ale nie smarkamy, tylko idziemy przed
siebie, nawet jeśli forma słabiutka. A wypoczynek kusi, urlop zdrowotny aż się
prosi o wykonanie ;-). Tylko głupio tak się łamać o byle co. Więc marzyła mi
się porządna grypa, taka starej daty, w której trzeba klapnąć do łóżka na
tydzień, albo dłużej i mieć wszystko pod kołdrą… Więc nie płakałam, gdy
pojechałam sflaczała do koleżanki, a wróciłam z wysoką gorączką. Uf, nareszcie
mam prawo z czystym sumieniem zalegnąć w pościeli. I przeprosić kocice, że
posiłki nie będą wydawane w stałych godzinach. Nie stresować się, że coś tam
trzeba napisać, lub naskrobać pędzelkiem na „tip top”, choćby po własnych
zwłokach, bo wtedy będzie dłuższa współpraca. Nie myśleć już o
bezwzględnych prawach rynku w myśl, których musiałam podpisać co następuje:
„Zrzekam się na rzecz (…) moich praw autorskich do nieodebranego przeze mnie
nakładu książki”. Jak się okazało, tylko ustnie była mowa o 200 egzemplarzach
(600 ponoć uległo zniszczeniu, o czym dowiedziałam się post factum, ale
przecież nie byłam świadkiem tego wydarzenia) – w dokumencie podmiot nie
określił ilości, za którą nie otrzymam ani grosza. Sytuację ową sprowokowała taka okoliczność, że nie wywiązałam się w ustalonym terminie ze sprzedaży sztuk, które wzięłam za pokwitowaniem z magazynu. Cóż, znam ten proceder od
doświadczonych pisarzy, którzy nie wygrali z renomowanymi wydawnictwami podobnych spraw. Wydawnictwa/drukarnie sobie, autor sobie, klient/rynek sobie... Nikt nie chce stracić, lecz ktoś zawsze musi. Naciskana, zmęczona i
zniechęcona fatum w liczbie mnogiej, które od początku ciągnęło się za tą
książką, podpisałam jak wyżej. No i wreszcie - chorobowy luz… Ale - już po dwóch
dniach miałam wszystkiego dosyć. Bo jak człek sam, to szybko odkrywa, że cud jak
po tabletki i wodę sięgnie, że żadna to w sumie frajda leżeć w mokrej pościeli, bo się nie ma siły jej zmienić, (a do tego nawet kot nieczuły wyniósł się na grzejnik, wszak wilgoci nie lubi ;-)) więc trzeba szybko zdrowieć i brać się prężnie
w kupę. Więc z ulgą kopnęłam to grypsko poza orbitę mojej codzienności i ciut
przemielona zaczynam odpowiadać na pytania zadane mi przez Wiolę
z okazji wyróżnienia w konkursie - zabawie Liebster Award!
1/ Jaka
lalka pojawiła się w Twojej kolekcji jako pierwsza? W jakich okolicznościach?
2/Jak
reagują Twoi znajomi na Twoje lalkowe hobby?
Jedni
podzielają pasję, bo sami są kolekcjonerami, inni jako otwarci ludzie chętnie
słuchają moich opowieści o lalkach, choć pewnie nigdy nie będą ich zbierać. Nie
wyobrażam sobie znajomych, którzy obśmiewaliby moje hobby – nigdy nie traciłabym
czasu na takie kontakty.
3/ Czy
istnieje lalka, z zakupu której kiedyś zrezygnowałaś i teraz żałujesz?
O, tak. To
pierwsza Toki Doki na moldzie Steffie (2011r.). Nie kupiłam jej tylko dlatego,
bo miałam koszmarnego doła, siedziałam w nowym mieszkaniu dosłownie na
paczkach, na jednym z kartonów stał monitor, a na drugim lampka nocna, bo górne
oświetlenie było zdemontowane. Zabrakło
chętnych do jego instalacji, zaś ja sama kiepsko odnajdywałam się w mieście, którego w ogóle nie znałam i nie miałam w nim ani jednej bliskiej osoby. Krótko
mówiąc: mała apokalipsa. Po kilku tygodniach takiego marazmu i stuporu
zaczynałam mieć wszystkiego dosyć, dlatego gdy zobaczyłam pewnej nocy na „kup
teraz” tę lalkę, pamiętam jak dziś moją reakcję: „Niesamowicie oryginalna,
bezkompromisowa, na moim ulubionym moldzie, tylko po cholerę mi jeszcze jedna
lalka?”. Kosztowała 350 zł. Pożałowałam długo później, gdy zobaczyłam, że jej
cena wzrosła do 500 $.
Powyższe zdjęcie pożyczyłam z sieci. Dziękuję!
4/ Czy
znasz liczbę lalek w Twojej kolekcji?
Nie i nie chcę znać! Mogłabym
wpaść w panikę ;-)
5/ Czy
regularnie czytasz blogi lalkowe? Jakie wpisy lubisz?
Tak, czytam i poświęcam temu
naprawdę sporo czasu, tym bardziej, że prawie zawsze zostawiam komentarze
chyba, że dotyczy to wpisów wstecznych. Kilkanaście blogów czytam regularnie,
drugie tyle - z doskoku.
Najbardziej lubię wpisy
spersonalizowane takie, w których oprócz obejrzenia ładnych lalek, mogę poznać
też konkretnego człowieka. Do spersonalizowanych blogów zaliczam również te, gdzie
obserwuję lalki samodzielnie przerobione przez właściciela, lub obszyte, zgodne
z definicją „OOAK”. Ale zaglądam też gościnnie na strony będące wyjątkiem od
moich reguł ;-).
CDN przy okazji kolejnego
mojego wpisu.
A teraz zdawkowo oddaję głos
dziewczynom na moich obrazkach. To kolejne piękności ze stajni tajwańskiego projektanta Jasona Wu i ciekawa ewolucja w myśleniu Integrity Toys o lalkach Dynamite Girls. Choć ja sama pozostaję wierna starym dynamitkom, ich komiksowości i stylowi vintage przypominającemu moldy Barbie z połowy lat '60 XX w, czyli T'n'T, zachwycam się także ich nowymi odsłonami, powstającymi sukcesywnie po roku 2010. Z drugiej strony świeża generacja DG, to jak odnoga FR - ek. Zresztą oceńcie sami i wybaczcie brak zdjęć porównawczych i golutkich ciałek, ale walentynkowa TJ, jest chwilowo w miejscu niedostępnym dla mnie, więc posiłkuję się starą dokumentacją.
Kariera Wu popłynęła tak gładko, że aż trudno w nią uwierzyć, a tym bardziej gdy się żyje w kraju nad Wisłą. Urodzony w Taipei, jako kilkulatek wyjechał do Kanady, podstawowe szlify edukacyjne zdobywał we Francji, w Japonii studiował rzeźbę. W czasie gdy większość z nas uczyła się szyć dla lalek po lekcjach i wkładała swoje dzieła do szuflady, Jason jako wolny strzelec zaczął projektować dla Integrity Toys. Miał wtedy... 16 lat! Jeszcze w liceum został dyrektorem kreatywnym Integrity Toys. Szok, że można tak, po prostu, mając jedynie wielki talent i zapał... nie zmarnować ani jednego, ani drugiego ;-)
T.J. Heartbreaker z "The Holiday Series: Valentine's Day" (2009) wydano w dwóch wersjach - prezentowanej tu African i Caucasian, czyli białej z czarnymi włosami. Obie miały zgrabne różowe szorty, czerwoną bluzeczkę i takież pantofelki. W pudełku z tłem w serca znajdował się mały, słodki miś. Z całego zestawu, sprzedałam właśnie jego ;-). LE 500.
A to już nowa odsłona T.J. z 2011r. Unikalna, zjawiskowa sprzedawana tylko na VIII The Jason Event. Pod szyldem "The Jet Set Collection" wyszło 10 lalek, w skład, których wchodził m.in.: 1 chłopak Auden i Sooki w dwóch wariantach kolorystycznych. LE 150.
Dziękuję za Twoje odpowiedzi :-)Dynamitki są super, ja mam póki co tylko 2, ale myślę, że to jeszcze nie koniec. :-) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMyślę, że zdecydowanie to nie powinien być koniec! Lalki są obłędne, zarówno te stare, jak i nowe. Sama widzisz, jak wychodzą na zdjęciach ;-) Cieszę się nieprzemijająco, że mogłam sobie na nie kiedyś pozwolić. Żałuję zaś, że zrezygnowałam z Rufus na rzecz czegoś innego...
UsuńTo ja dziękuję za ciekawe pytania. A reszta odpowiedzi w następnym poście :-)
Sooki ma moją ulubioną twarz u dynamitek ♥
OdpowiedzUsuńbo i taką ma ciemnoskóra Reese? choć dopiero
co widziałam i Reese o innej buzi... grrr...
Też lubię Sooki, choć uważam, że ma ciut złośliwą osobowość ;-) Ja mam tę Sooki o wiśniowych włosach z Electro Pop (2009) - niestety nie ona jest moją wymarzoną, ale i tak się cieszę.
UsuńHmm, ja nigdy nawet nie miałam w dłoni starej Reese, że nie wspomnę o posiadaniu, za to mam tę nowszą (mold Chill Factor Neve) i fakt, jak w przypadku T.J. to całkiem inne lalki. Miałam za to w ręku Dayle i to jest mold Sooki. A dawna Reese to przypadkiem nie Jett - Rufus?...
właśnie widziałam dopiero co panienkę
Usuńpt. Rufus - choć darzę ogromną atencją
jednak te, które określasz jako ciut
złośliwe - u mnie nie ma takich postaci,
bo ja swym panienkom nie pozwalam - jak
wiesz, wszelkie lale i lalkowie muszą u
mnie przejść na stronę dobra i empatii,
żadnej obmowy, krętactwa czy dwulicowości
nie może plastik nawet sugerować - tylko
pozytywną, budującą energię ma wnosić!
Reese, którą mam na myśli - jakiś czas temu
nabyła Aga - St.Zgred - lalka marzenie ♥
To mi się podoba! :-D.
UsuńMuszę więc prześwietlić intencje moich panien i panów. Niektórym korepetycje z etyki mogłyby się przydać ;-)
Z przyjemnoscia poczytalam twoje odpowiedzi i czekam na ciag salszy!! Mam nadzieje ze zmeczenie,chorobska i inne przxykre historie skonczy sie wreszcie. Sama dokladnie wiem jak trudno funkcjonowac kiedy czlowiek zle sie czuje.
OdpowiedzUsuńPrzesylam moc serdecznosci <3
Integrity nie mam ani jednej ale ogromnie mi sie podobaja :)
Niebawem ciąg dalszy nastąpi, jak się trochę uporam z obowiązkami. O, i ja bym chciała, żeby te pechowe czasy stały się wreszcie przeszłością, bo to wszystko zaczyna przypominać błędne koło. Ciągle jakieś niefarty, więc organizm już nie daje rady, a skoro źle się czuję, to mam małą wydajność, żeby walczyć dalej. Ale i tak walczę ;-)
UsuńIntegrity to całkiem odrębna lalkowa bajka, coś czego nie da się porównać z innymi lalkami w tej skali.
Pozdrawiam ciepło!
Super są te dziewczyny, a ciemnoskóra to już w ogóle marzenie jest niesamowita :) Dbaj o siebie bo aż ciarki mi po plecach chodzą jak czytam takie rzeczy i zaczynam się martwić :( Zdrowia Ci życzę z całego serca :))))))))
OdpowiedzUsuńNo, dziękuję Ci bardzo! Chwilowo jest dużo lepiej,żeby jeszcze pech znalazł sobie inną ofiarę, to byłaby szansa na długotrwałą poprawę zdrowia i losu ;-)))
UsuńSerdeczności!
Oczarowałaś mnie zarówno pięknymi lalkami jak i opowieściami o nich i o sobie :-) Proszę, zadbaj o siebie, martwią mnie Twoje kłopoty ze zdrówkiem. Samych przyjemnych dni Ci życzę i pozdrawiam gorąco!
OdpowiedzUsuńOj, no staram się dbać, bo te ciągłe infekcje tylko zaostrzają moje zapalenie stawów, a to naprawdę nie przelewki. No, może wreszcie witaminy i zdrowszy tryb życia pomogą, może też uda mi się w tym roku przeprowadzić, co byłoby wskazane. Tak, czy inaczej dziękuję serdecznie, że nie jest Ci to obojętne.
UsuńNa szczęście lalki zawsze dają niezmierzoną pociechę :-D
Pozdrawiam cieplutko!
Kto wie czym zajmowałby się Jason , gdyby nie pomoc jego mamy , która kupiła mu pierwszą maszynę do szycia , lalki i pokierowała jego edukacją , wspierając syna w jego marzeniach :). Czy ślicznotka nie ma na sobie sukieneczki Madison Fab Expression ? Podobają mi się wszystkie Integrity , nic na to nie poradzę :) , mają MOC! Zdrowiej, zdrowiej , chyba jednak idzie Wiosna ... :):)
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam. Ludzie często tak mówią o Jasonie. A ja znałam takich rodziców, którzy mając utalentowane dzieci, dosłownie siedzieli przy jednej żarówce, byle zapewnić im wszelkie pomoce.
UsuńI co? De! Dwoje już nie żyje, kilkoro wyjechało za granicę, gdzie nawet nie mieli siły myśleć o zrobieniu kariery, bo trzeba było zapracować na wynajętą kanciapę, kilkoro wsiąkło w tzw.: zwykłe życie, dwoje poważnie leczy się psychiatrycznie; z walczących o godną pracę w zawodzie artystycznym, zostało w mym otoczeniu jedno utalentowane małżeństwo i... ja. Gdyby żył Kaczmarski, miałby znowu o czym pisać i śpiewać - vide "Nasza klasa".
A znałam kilka miernot, których rodzice prócz pieniędzy, mieli dobre zaplecze (byli członkowie PZPR)i te mizerne potencjały tworzą dzisiejszą elitę kultury. Chcę wierzyć, że tylko mnie trafiło się takie niefortunne towarzystwo ;-))). Tak, czy siak, fajnie, że Jason nie urodził się w Polsce ;-D.
Masz rację, ślicznotka o miodowych włosach ma na sobie właśnie tę sukienkę, ale naszyjnik i płaszczyk podprowadziła do sesji My Scene Lindsay Lohan, o której opowieść będzie na dniach, bo robiłam jej nieprzyzwoicie wiosenne zdjęcia w lesie. Tak, to cholerstwo już na dobre zagościło w przyrodzie, ale ja nadal udaję, że trwa zima!!!! Żądam zimy! Żądam zimy!!
Chyba powołam Komitet Obrony Zimy w Lutym ;-D
Ze sztuki zawsze "godnie wyżyć" mogli nieliczni , taka niestety jest prawda i ryzyko związane z tzw. wolnym zawodem , zwłaszcza w dobie postępującej pauperyzacji społeczeństwa . Sam talent nie wystarczy , musi być jeszcze na niego zapotrzebowanie . Pamiętam wielu kolegów mojej Mamy pracujących po ASP w innych zawodach . Czekam z niecierpliwością na nieprzyzwoicie wiosenne zdjęcia :):) Starannie pielęgnuję swoje marzenia o wiośnie :)
UsuńP.S. Tata Kaczmarskiego też był "partyjniakiem " :)
Smutne te nasze polskie, powojenne losy... Kaczmarski przynajmniej robił z tą sytuacją coś dobrego - na szczęście nie on jeden. Ja zawsze bronię talentu Jasona, taki geniusz i bez mamy by sobie poradził, choć pewnie gorzej.
UsuńBędą wiosenne zdjęcia, będą.
Śliczna Umina, wcale Ci się nie dziwię i prawdopodobnie uratowałaś ją, bo do dziś śladu by po niej nie było. Jak znam życie. Dziś żałuję, że nie wyprosiłam pięknej amerykańskiej lalki od mojej cioci, dawno została zniszczona i pewnie skończyła na śmietniku.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, ja też czuję, że obroniłam tę lalkę przed nieubłaganym losem większości takich przedmiotów ;-) U mnie ma szczęśliwe, wypieszczone dożywocie ;-)
UsuńTrzymam kciuki za Twoje zdrowie! Jesteś taka wrażliwa i jeszcze te choróbska :( Ale wiesz co, ja myślę, że może tak być, że właśnie przez swoją wysoką wrażliwość jesteś bardziej podatna na infekcje. Niestety, wrażliwcy tak mają - coś za coś, jak to się mówi. A laleczki masz boskie... No i mogłam jeszcze bardziej Cie poznać... To miłe... Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńOj, tam, na grypę się nie umiera chyba, że jakąś wyjątkowo paskudną. Moja na szczęście była zwykła ;-) Pogoda tu robi "krecią robotę".
UsuńWłaśnie jak ja czytam teraz odpowiedzi w wysypie "liebsterów" na blogach, dochodzę do tego samego wniosku - można się dowiedzieć wielu fajnych rzeczy o kolekcjonerach ;-) Serdeczności!
Kiedyś chorowałam na starszą TJ, ale odkąd zobaczyłam tę konwentową, limitowaną, to o tamtej zapomniałam. Piękne są obie, ale kradłabym tę drugą :)
OdpowiedzUsuńZdrówka dużo! I spokoju, bo w różnych zawichrowaniach losu jest potrzebny.
Ja miałam dużo szczęścia, że trafiłam na tak rzadką lalkę i że jeszcze mogłam pozwolić sobie na jej zakup!! O, święto to było i procentująca satysfakcja, bo co na nią patrzę, buzia mi się śmieje.
UsuńŻycie jest pełne niespodzianek, wciąż wierzę, że także miłych i na pewno na Ciebie Zgredku, też gdzieś czeka taka T.J.
Dziękuję serdecznie :-)
Ło matko, ta ostatnia panna jest rzeczywiście zjawiskowa. Według mnie prezentuje się rewelacyjnie. Jak Ci się udaje zdobywać takie cudeńka. Trzymam kciuki, żeby zdrowie Ci bardziej dopisywało :)
OdpowiedzUsuńA co do naszej rzeczywistości, to staram się o niej jak najrzadziej myśleć, bo mnie trzęsie. Ale wiadomo, i tak człowieka niekiedy dopada... Powodzenia w przyszłości.
Pozdrawiam ciepło :-)
Kupiłam ją 4 lata temu od osoby, która bodaj przywiozła ją z eventu, albo odkupiła od uczestnika (już nie pamiętam). Podwójne szczęście - raz sama możliwość nabycia, dwa, że miałam wtedy kasę.
UsuńRzeczywistość jest drapieżna i raczej nie złagodnieje. Nie pozostaje nam nic innego jak się na nią uodpornić niczym na zanieczyszczenia w atmosferze ;-)(łatwo gadać, co? ;-))
Dziękuję i moc serdeczności.
Kasiu, zapomniałaś dodać, że tę książkę ktoś wydrukował Ci za darmo wsadzając w to sporo swoich pieniędzy. I nie praw autorskich się zrzekłaś, ale praw do pozostałego nakładu, po to by ten ktoś mógł go sprzedać (bo Tobie nie udało się), by mógł odzyskać chociaż część pieniędzy.
OdpowiedzUsuńMimo całej mojej sympatii do Ciebie, jestem oburzona takim przedstawieniem sprawy przez Ciebie.
To jest oczernianie Dobrego Człowieka, który pomógł spełnić Ci Twoje marzenia. I to Ty nie wywiązałaś się z umowy, choć przyznam, starałaś się. Ale to nie jest powód byś to Ty czuła się pokrzywdzona
Droga Magdo, jaka szkoda, że z tylu wątków, jako jedyna spośród komentujących, wyłuskałaś TYLKO ten. Pozostali włożyli to w ramy moich zwykłych, zawodowych potyczek z rzeczywistością. Nie było tu zresztą czego komentować - prawa rynku każdy zna. Niejedno wydawnictwo, niejeden autor, miał problem. Niepotrzebnie mnie atakujesz. Zresztą nie pierwszy raz... Nikogo nie stawiałam personalnie od ścianą, tak jak Ty usiłujesz to w tym momencie zrobić ze mną.
UsuńW takim układzie każdy ma prawo czuć się skrzywdzonym, i nie Ty będziesz o tym decydowała.
Świetnie sobie zdajesz z tego sprawę, że byłam wdzięczna i dziękowałam nie raz przy innych wpisach. I zapewne obiektywnie poleciłabym firmę innym osobom. Po co to teraz rozdmuchujesz?
Dopóki krytykowałaś moje wpisy w rozmowach telefonicznych, czy mailach, mogłam być co najwyżej zdziwiona, ale to co teraz robisz, nie świadczy ani o Twojej sympatii, ani zrozumieniu.
Kiduś - zawsze po nocy przychodzi dzień - i z pewnością
OdpowiedzUsuńdo Ciebie też uśmiechnie się los :)
Twoje zdjęcia są cudne :D
Dużo zdrówka i tak z serca Ci życzę :D
Dziękuję gorąco! Jest taki trochę gotycki utwór Budki Suflera "Wagnerowski Dom", gdzie chórki w refrenie śpiewają: "A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój...". I tego się trzymam ;-)
OdpowiedzUsuńSerdeczności.
:))))))))))))))))))))
Usuńtak, dokładnie tak :)))
To ten utwór w swoim czasie postawił mnie mocno na nogach :D
dziewczyny - ja też lubię ten utwór -
Usuńto trochę jakby człowiek przetrącony
przez los się ocknął i jeszcze nie do
końca świadomy swych możliwości na
przekór całej bylejakości sam siebie
tą niemalże mruczanką motywuje... :D