Dawno nie pisałam nic o lalkach Carlsona. Trochę z tego względu, że temat ten przedstawiałam już wielokrotnie, a częściowo dlatego, że nie miałam nowej przedstawicielki gatunku, która posłużyłaby jako pretekst do podjęcia wątku.
Oto - jest :-)
To panienka z majowej paczki od Porcelanowej Ewy.
Tak, macie rację, że już gdzieś widzieliście to spojrzenie nieśmiałej dziewczynki ;-)
Ponad 2 lata temu, Ewa przysłała mi ją:
(Czarnobyl wyglądający jak wielka mysz ;-))
Początkowo nie byłam pewna, czy to faktycznie Carlson - choć z pewnością firma znamienita, a nie podróbka - bo byłam przyzwyczajona do innych rozmiarów tych lalek. Ale porównanie tworzywa, włosów, wykonania - wyglądało mi tylko na Carlsona. Ostatecznie, istniejąca od 1946 do 1997 r. firma w szczycie swoich możliwości, przypadającym na lata '60 XX w. produkowała aż 500 rodzajów różnych lalek! Z ledwością mieści się to w mojej głowie.
Odsyłam do wcześniejszych wpisów, gdzie oprócz historii firmy, pokazuję także chińskie klony. Tak, tak... To właśnie zalew tanich podróbek, bezczelnie żerujących na formie Carlsona, wykończył właściwą produkcję. Jak dobrze wiemy, wiele firm lalkowych, zabawkowych i nie tylko, zostało identycznie zniszczonych przez tego szkodnika.
Laleczka poszła ze mną na spacer pod las, gdzie pasły się sarny. Był to jeden z nielicznych w tym roku, słonecznych i ciepłych dni majowych. Z ulgą mogłam zsunąć maskę, bez lęku, że narażę się na nieadekwatną do wykroczenia karę grzywny. Cóż, z mojego zasiłku postojowego, długo by ściągali należność ;-) wolałam jednak mieć się na baczności.
Cieszyła i koiła mnie świeża zieleń, oraz tych parę chwil swobody, ale niedawne zdarzenia, przywoływały smutek. Słuchając ptasiego koncertu myślałam o Babci i wtedy przed sobą na ziemi zobaczyłam rozsypane paski do glukometru. Kilkanaście kroków dalej, kolejna porcja. Ileż to razy kupowałam podobne paski. A od dobrych dwóch lat, każdą wizytę u Babci zaczynałam od mierzenia jej poziomu cukru we krwi. Dziwnie mi się zrobiło. I jeszcze bardziej nostalgicznie...
Laleczce partneruje uroczy źrebak od Barbie z 1983 r. "Dixie".
Na zakończenie: Ona i Koci Łeb :-)
Trzymajcie się ciepło, Kochani.
kocia Mysza rozwala system!!!
OdpowiedzUsuńA także mój dom, czasami ;-)
UsuńLaleczki urocze, a zdjęcia Czarnobyla fantastyczne :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Sówko :-) Radioaktywny w ogóle jest niesamowity. Oboje cieszymy się, że po 8. miesiącach wreszcie wrócił do pełnej sprawności :-)
UsuńKociamber kradnie show. A plener taki, że tylko pogalopować na kucyku. A laleczka sama wygląda jak spłoszona sarenka.
OdpowiedzUsuńBa, chciałabym tak sobie pogalopować i wyłączyć myślenie :-) Ale może jeszcze się uda, choć raczej na większym końskim gabarycie.
OdpowiedzUsuńTak, zgadzam się z Tobą, IHime. Obie dziewunie od Ewy, to właśnie takie spłoszone sarenki...
Cieszę się, że w końcu do Ciebie dotarła :D
OdpowiedzUsuńPrzepiękne ujęcia w plenerku jej porobiłaś :D
Pogłaskaj koteczka ode mnie <3
Dziękuję, Ewuniu. Wygłaskałam Czarnobyla aż sierść leciała ;-)
UsuńA zielony plener?
Od kilku dni rozmięka bagiennie...
Bardzo milutkie i nieśmiałe te dziewczyneczki :-)
OdpowiedzUsuńPamięć o Babci i innych Osobach, będzie trwała zawsze... ♥
Dobrze, że Koci Przyjaciel nie pozwala smucić się w nadmiarze:)))
Serdeczności, Kiduś :-)
Tak, to prawda, Oleńko...
UsuńCzworonożna rodzina wciąż dostarcza mi masę serca i emocji.
Nieśmiałe dziewuszki właśnie otrzymały ... uroczego, nieśmiałego chłopca :-)
Czo on, ten kot? :O
OdpowiedzUsuńSpokojnie, kotu nic nie jest ;-)
OdpowiedzUsuńTo ja przykucnęłam i pstryknęłam go z żabiej perspektywy :-D
A, że jeszcze twarz wyciągnął mi do głaskania, więc wyszedł - jak Koci Kosmita...
Laleczka jest bardzo wdzięczną modelką w tej sesji. Kot przypomina nie mysz, a smoka! Ostatnie zdjęcie Kociego Stwora zdecydowanie wygrywa. :)
OdpowiedzUsuń