sobota, 27 czerwca 2020

Sailor Moon


Prawie każdy, kto urodził się na przełomie lat ’70 i ’80 XX, przynajmniej kojarzy tę serię. Tym bardziej osoby kilka lat młodsze, które autentycznie przeżywały losy dziewcząt z japońskiego komiksu i  kreskówki. Anime oglądali oni i one, choć dla tych ostatnich, księżycowe wojowniczki, stały się wzorem hartu ducha i mądrej siły. Myślę, że żadna z nas, nie myślała wtedy o historii emitowanej przez Polsat i TV 4, zręcznie łączącej fantasy z romansem w kategoriach feministycznych. A jednak: świetnie się czułyśmy jako dziewczyny w rolach od wieków przypisanych tylko chłopcom. Nie istniało wtedy pojęcie gender, a wraz z nim, wyczerpujące, ideologiczne spory. Było tylko uskrzydlające poczucie, że… kobieta też potrafi 😉. Wcale nie gorzej niż facet.


Manga stworzona przez Naoko Takeuchi, zyskała status nowatorskiej i kultowej. Animowany serial, z wyjątkiem Japonii, cenzurowano w każdym z krajów. Polska w tym przypadku, wbrew obiegowej opinii, wykazała się zrozumieniem innej kultury i ostrożnością w modyfikacjach oryginału, rodzima cenzura nie była więc zbyt daleko posunięta.
Nasi zagorzali fani „Czarodziejki z Księżyca”, chyba najlepiej pamiętają bałagan z tłumaczeniem imion w poszczególnych odcinkach 😉.
Ja za to świetnie, pamiętam z tamtego okresu życia… lalki.



Kiedy nie tak dawno Barbie trafiły z Pewexów na półki stosunkowo nowych w naszym krajobrazie supermarketów, ugruntowały w społecznej świadomości ideał plastikowo-gumowego piękna. Ówczesna Barbie, choć wszak tak bardzo karykaturalna - wyglądała jednak naturalnie na tle dostępnych w Polsce lalkowych bohaterek serii „Sailor Mooon”. Długonogie ciałka z obfitym biustem, przypominały amerykańską sex-bombę, ale dziwne twarze z monstrualnymi oczami, w naszej kulturze i na naszym rynku, były czymś nowym. Dla mnie wychowanej na azjatyckich przyborach szkolnych (piórnikach, kredkach, etc.), wielkookie buzie - kojarzyły się dość swojsko 😊. A jednak nie byłam w stanie się przemóc, by kupić którąś z postaci. Kiedy już miałam w ręku kieszonkowe i odłożone pieniążki z sezonowej pracy, wolałam jakąś lalkę Mattela, albo komiks. Lalki z „Sailor Moon” fascynowały mnie, ale budziły też jakiś dysonans.


No i chyba trochę się bałam posądzenia ze strony znajomych, Rodziny, o… fascynację kiczem.
Skusiłam się wtedy tylko na zakup KOTÓW.



Trochę kosztowały i wstydziłam się nieco tej ceny, więc Mamie powiedziałam, że kauczukowe figurki kupiłam za parę złotych na Kole, gdzie mknęłam tramwajem skoro świt w każdą niedzielę. Mama na szczęście nie prowadziła śledztwa. Wykrzyknęła tylko: „Ale super! W japońskim stylu” – i skonfiskowała je zaraz na swoją półkę z kolekcją kocich figurek. (ja też miałam własną, konkurencyjną). 


Kiedy kilka lat później, stałam się totalnie zakochaną fanką „WITCH” i z zainteresowaniem patrzyłam (wraz z Mamą) w stronę produktu: „WINX”, pożałowałam, że nie kupiłam mimo różnorakich przeciwności, żadnej lalki z serii „Sailor”. Tym bardziej, że robiłam już pierwsze próby graficzno-ilustratorskie w w.w. kierunku.      
Dopiero jako mocno pełnoletnia pannica, wylicytowałam po internetowym pojedynku tego oto pana:
„Deluxe Adventure Dolls Prince Darien” z 1997r., w oryginalnym pudełku miał jeszcze fiołkową marynarkę, takąż pelerynę i charakterystyczne okulary w grubych, białych oprawkach. Chłopak mierzy 30,5 cm. Wydał go „Irwin Toy Limited” (najstarsza kanadyjska, niezależna i rodzinna firma, produkująca nieprzerwanie zabawki – od 1926 do 2001r.)




Mars niemieckiej firmy „IGEL” (1999r.), kupiłam ze 2 lata temu. Golusieńką, z włosami w stanie – jak widać. Z oryginalnych dodatków, zachowała tylko 1 kolczyk 😉Na 99% jestem pewna, że to właśnie lalki z tej serii widziałam wtedy w polskich sklepach. W porównaniu z „Irwin”, wydają się troszkę bardziej toporne, ale to moja indywidualna opinia.



Sklejona para udała się na spacer wśród brzóz. Kto wie, może to ich ostatni w tej scenerii? Brzozom wydano u nas w tym roku, stanowczy wyrok śmierci. Znikają wszystkie fragmenty lasu, gdzie rosną te cudne, jasne drzewa, a wraz z nimi, nie tylko ulubione zakątki dla spacerowiczów i zakochanych par, ale też najlepsze kurkowe miejsca…

Przy okazji zapraszam TUTAJ: http://simran4.blogspot.com/2020/06/czerwcowe-kurki.html




Dzisiejszy wpis dedykuję wszystkim, którzy co roku w czerwcu brali udział w warszawskim Pikniku z Kulturą Japońską „Matsuri”. I jak zwykle wyrażę wątpliwość, czy nie lepiej byłoby przełożyć wydarzenie na jesień, niż całkowicie z niego rezygnować? Super, że organizatorzy pisząc: „Spotkamy się za rok”, dają nam gwarancję absolutną, że dożyjemy tego czasu i będziemy w stanie się bawić, ale wolałabym jednak mieć prawo decydowania o udziale, bądź rezygnacji – tak, jak decyduję na własną odpowiedzialność, czy wychodzę z domu w burzę, lub podczas epidemii grypy.

TUTAJ spotkacie się z japońskim fotografem kotów  :-)
https://simran2pl.blogspot.com/2020/06/shosei-iihoshi-i-jego-kot-nyankichi.html



Bądźcie zdrowi! 😊

12 komentarzy:

  1. Ojojoj! Jak ja chorowałam na lalki Sailor Moon, ale nigdy nie trafiłam takich, które ładnie oddawałyby urodę kreskówkowych postaci, dlatego nigdy żadnej nie kupiłam. Dopiero plastikowe figurki zamknęły w swoich kształtach buziaki z tego anime. Myślę, że gdzieś na strychu mogę mieć lalkową Bunny Tsukino, która trafiła do mnie z kupką nieszczęścia. Przy okazji jej poszukam. Z wyglądu jest to chyba twór firmy Igel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow! Odkop i pokaż koniecznie swoją Bunny! A może kiedyś chciałabyś się na coś wymienić?
      Taaak, trudno tryskające żywą mimiką buźki, zamknąć w lalkach na jednym moldzie. Ale po latach igelowskie Sailorki, prezentują się ciekawie na tle innych bytów lalkowych. No, i tęsknota za minionym, dużo im dodaje ;-)

      Usuń
  2. Przyznaję, że te laleczki nie utkwiły mi w pamięci, ale są bardzo sympatyczne :-) Kociaki również :)))
    Brzóz szkoda...nie tylko z powodu kurek ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sailorki nie były dostępne w każdym sklepie, więc może po prostu na nie nie trafiłaś?

      Kotki biedniutkie, ale z potencjałem i serduszkami otwartymi na miłość.

      A brzóz zawsze szkoda. Już nauczyłam się nie płakać na miejscach wycinki, ale złość w skroniach i tak pulsuje. Leśnicy muszą nie mieć krztyny poczucia piękna. Rozumiem, że Lasy Państwowe żyją z drewna, ale trzeba też myśleć o użytkownikach lasu, czyli ludziach, którzy przywiązują się do takich miejsc i odczuwają relację z drzewami.

      Usuń
  3. brzozy kocham, więc smutek ogromniasty!!!
    lalki nie zachwyciły mnie - podobnie jak
    Zgredek - mocno utkwiły mi w sercu buźki
    "oryginalne", które wszak znam tylko z
    dawnych przyborów szkolnych (marzyłam,
    by mieć jakąś laleczkę tak cudną jak ta
    na piórniku) ale dotąd nie skusiłam się
    na żadną animkę, choć Jędrek z żarem w
    głosie opowiadał o figurkach, na które
    natknął się przy okazji szukania komiksów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A masz może jeszcze ten piórnik, Ineczko?

      I mnie dziwnie bez brzóz... Były tu zawsze - moje zawsze - odkąd się sprowadziłam. Na szczęście część z tych, pod którymi siedziałam z Babcią, jeszcze stoi. Ale boję się, że pewnego razu zastanę tylko grobowe pniaki...
      Ech.
      Człowiekowi z piłą, wydaje się, że jest panem Świata.

      Zdecydowanie, figurki są bardziej ekspresyjne niż prezentowane lalki.

      Usuń
  4. Posiadam jedną.:)Serial był odkryciem wtedy:) A teraz jest odkryciem dla mojej młodszej córy, która zaraziła się anime ode mnie:)
    Bardzo żałuję, że w pobliżu mnie nigdy nie było festiwalu kultury japońskiej z przyjemnością pojechałabym:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze się cieszę, gdy młodsze pokolenia podążają śladem fascynacji starszych :-)
      W Warszawie były 2 doroczne, wiosenne imprezy japońskie: Hanami i Matsuri. Niestety, Hanami zlikwidowano w 2019 r.
      Czasem Ambasada Japonii organizuje ciekawe wykłady, ale ilość miejsc jest ściśle ograniczona i trzeba zapisywać się wcześniej.
      W stolicy, organizowane są też przeglądy kina azjatyckiego i japońskiego. A przynajmniej były, póki koronawirus nie zniszczył inicjatyw kulturalnych ;-(

      Usuń
  5. Kiedyś bardzo mi się podobała, teraz trochę śmieszy. Jakoś nigdy nie wpadła w moje łapki, bo pewnie bym sobie zostawiła jako wytwór pop kultury nie tylko japońskiej. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak Ci wpadnie - zostaw. Warto, jako znak czasów.
    A jeśli nie będziesz chciała takiego nabytku w kolekcji, chętnie odkupię, albo się wymienię :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, leciałam ze szkoły na złamanie karku, żeby zdążyć na kolejny odcinek Sailorek. :D To były czasy. Mangi (kilka tomów) mam do dziś.

    Nie wiem dlaczego, ale chyba nie dodało moich komentarzy pod kilkoma ostatnimi Twoimi wpisami. :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie to zauważyłam!! ;-)
    Blogger ryje w ustawieniach, szykując niepotrzebne zmiany...

    OdpowiedzUsuń